RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chciał wrócić do Marley.
f
118
R
L
T
 Wybacz mi, agape mou  wyszeptał.
Marley czuła, że ktoś bierze ją na ręce. To nie był Chrysander. Poznałaby
jego dotyk.
 Zpij, siostrzyczko  usłyszała łagodne słowa.
 Dokąd jedziemy?  spytała słabym głosem.
 W bezpieczne miejsce. Chrysander nie pozwoli, żeby coś ci się stało.
Chciała krzyknąć, że Chrysander nic dla niej nie zrobił, ale zabrakło jej
sił. W pewnej chwili wydawało jej się, że słyszy jego głos.
Poczuła na czole delikatny pocałunek, a potem mocne ręce położyły ją do
łóżka. Ktoś lekko pogładził ją po włosach.
 Jesteś bezpieczna, agape mou. Nikt więcej cię nie skrzywdzi.
 Nigdy więcej tak do mnie nie mów.
Marley przestała mu wierzyć, ale ta obietnica napełniła ją spokojem.
Zasnęła kamiennym snem.
Obudziła się z jasnym umysłem. Błogosławiła i przeklinała tę odzyskaną
świadomość. Zamęt minął, płakało serce.
Czuła się tak, jakby spała przez cały tydzień. Nie miała pojęcia, ile czasu
minęło od powrotu wspomnień. Wydarzenia ostatnich dni zlewały się w ciąg
pół snu, pół jawy.
Odrzuciła kołdrę i opuściła nogi na podłogę. Nie wiedziała, gdzie jest.
Pierwszy raz widziała ten wesoły pokój z dużymi oknami.
Weszła do łazienki i zaniemówiła na widok jej luksusowego
wyposażenia. Spojrzała na jacuzzi. Tego jej było trzeba.
Nachyliła się i przekręciła gałkę. Kiedy podniosła głowę, zobaczyła
stojącego w drzwiach Chrysandera. Wydała z siebie stłumiony okrzyk.
Skoczył ku niej i złapał ją za ramię.
119
R
L
T
 Nie chciałem cię przestraszyć, pedhaki mou. Nie było cię w łóżku.
Przyszedłem sprawdzić, co się dzieje.
 Chciałam się wykąpać.
 Nie powinnaś być tu sama. Zawołam panią Cahill.
Marley zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Potem spojrzała mu
prosto w oczy.
 Chrysander, koniec z kłamstwami. Nie udawaj, że ci na mnie zależy.
 Bardzo mi na tobie zależy, agape mou  odparł z poszarzałą nagle
twarzą.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, wyszedł z łazienki. Po chwili weszła do
niej Patrice.
Kilka minut pózniej Marley leżała w ciepłej kąpieli. Nie za gorącej,
zaznaczyła Patrice, ponieważ za gorąca woda nie jest wskazana dla kobiet w
ciąży.
Otoczona pachnącymi bąbelkami Marley oparła głowę o brzeg wanny i
spojrzała na Patrice.
 Gdzie jesteśmy? Skąd się tu wzięłaś? Myślałam, że jesteś w Atenach z
doktorem Karounisem.
 Pan Anetakis poprosił, żebym wróciła. Był zdesperowany. Nie chciałaś
wracać do mieszkania, więc przywiózł cię tutaj.
 Tutaj, czyli gdzie?
 Do swojego domu. Godzinę drogi od miasta. Tu jest spokojniej. Bardzo
się o ciebie martwił. Jak my wszyscy.
Marley potrząsnęła głową. Chrysander nigdy jej nie kochał. A ona głupia
tego nie widziała. Teraz ma kolejny dowód, że nigdy nie zajmowała ważnego
miejsca w jego życiu. Nic nie wiedziała o domu za miastem. Tak jak nie miała
pojęcia o wyspie.
120
R
L
T
 Co ja teraz zrobię?  szepnęła do siebie. Była idiotką, że zrezygnowała
z pracy i z mieszkania, gdy związała się z Chrysanderem. Zaślepiona miłością
wierzyła, że ich związek ma przyszłość.
 Wyjdziesz z wanny. Musisz się wytrzeć, ubrać i coś zjeść 
powiedziała łagodnie Patrice.
Chrysander czekał na nią pod drzwiami sypialni. Bez słowa sprowadził ją
po schodach. Była zbyt odrętwiała, żeby protestować.
Usiedli przy stoliku z widokiem na pięknie utrzymany ogród.
Przeszklonymi drzwiami wlewało się do środka poranne słońce. Marley czuła
ciepło jego promieni na twarzy.
Chrysander postawił przed nią pełen talerz. Sam usiadł naprzeciwko niej.
Dłubała widelcem w jedzeniu, unikając jego wzroku.
Westchnął ciężko. Wtedy podniosła wzrok. Miał posępną minę, jakby
przeżywał katusze. Omal nie parsknęła śmiechem.
 Musimy porozmawiać, Marley. Ale najpierw zjedz śniadanie 
powiedział dziwnie zdławionym głosem.
Opuściła głowę. Skupiła się na jedzeniu. Była głodna jak wilk.
Dopijała sok, gdy w oddali trzasnęły drzwi. Usłyszała pospieszne kroki i
ku swemu zaskoczeniu ujrzała zasępionego Therona.
 Cokolwiek to jest, na pewno może poczekać, póki Marley nie skończy
jeść  wycedził groznie Chrysander.
Theron zerknął na nią i pokiwał głową. Chwyciła ją złość. Bracia
najwyrazniej nie chcieli rozmawiać przy niej. Nic dziwnego, skoro uważali ją
za złodziejkę.
Wstała gwałtownie, rzuciła serwetkę na stół i bez słowa ruszyła ku
drzwiom.
 Marley, nie wychodz  zawołał Chrysander.
121
R
L
T
 Nie wysilaj się. Porozmawiajcie sobie spokojnie. Nie będę wam
przeszkadzać. Przecież okradłam was i zawiodłam wasze zaufanie.
Po tych słowach wyszła.
Chrysander patrzył za nią z ciężkim sercem. Tracił nadzieję, że wszystko
się między nimi ułoży. Nienawidziła go i miała do tego pełne prawo.
W końcu otrząsnął się z zamyślenia.
 Co się stało?  spytał brata. Theron rzucił na stół złożoną gazetę.
 To  powiedział krótko.
Chrysander zaklął w czterech językach. Na pierwszej stronie widniało
zdjęcie Marley na rękach Therona, zrobione w dniu, kiedy wymknęła się z
apartamentu. Poniżej zobaczył siebie i Roslyn. Tekst pod zdjęciami, napisany
w konwencji opery mydlanej, przedstawiał dzieje jego związku z Marley.
Wściekły cisnął gazetę na ziemię.
 To sprawka Roslyn. %7ładen z moich ludzi nie rozmawiałby z prasą.
 Wystawiłeś ją policji, więc pomyślała, że nie ma nic do stracenia i
może sprzedać prasie swoją bajeczkę o waszym potajemnym romansie.
 Przeklinam dzień, w którym zatrudniłem tę kobietę. Przez moją głupotę
Marley mogła zginąć.
 Kochasz ją.
Nie było to pytanie, lecz stwierdzenie faktu, i Chrysander tak to
potraktował. Kochał ją. I zabił jej miłość do siebie nie raz, lecz dwa razy.
Ukrył twarz w dłoniach.
 Nie zdziwię się, jeśli nigdy mi nie wybaczy. Sam nie mogę sobie tego
wybaczyć.
 Idz do niej. Wyjaśnijcie to sobie.
Theron miał rację. Przyszedł czas na rozstrzygającą rozmowę.
122
R
L
T
ROZDZIAA SZESNASTY
Marley stała w sypialni przy oknie, zapatrzona przed siebie. Przerażało
ją, że Chrysander ciągle włada jej uczuciami.
 Marley...
Na dzwięk jego głosu odwróciła się gwałtownie. Chrysander stał w
drzwiach, blady i zmęczony. W jego twarzy było coś jeszcze. Smutek. I lęk.
 Musimy porozmawiać.  Niepewnie postąpił kilka kroków naprzód.
Zebrała się w sobie. Wiedziała, co teraz nastąpi. Zostanie odtrącona.
Chciała mieć to już za sobą. Skinęła głową i znów zwróciła się w stronę okna.
Podszedł do niej i ujął ją pod brodę.
 Nie rób takiej smutnej miny, agape mou. Serce mi się kraje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl