RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i na przezwisko Socha, jako i mnie jest  A potem óieóic do koni mnie wziął, bym
w ogiery po ojcu jezóił& to ino na polowania we świat, do drugich panów jezóilim
cięgiem& strzylałem i ja niezgorzej& że młodszy óieóic strzelbę mi dali& a mat-
ka ino ze starszą panią sieóiała we dworze& Dobrze baczę& i kiej wszystkie szły&
wzieni i mnie& Bez cały rok byłem& a co kazali, robiłem& juści, nie jednego burka
zakatrupiłem& nie dwóch& a młodszy óieóic dostał we flaki& wątpia mu wypły-
nęły& Pan mój przecie& dobry człowiek& na bary wziąłem i wyniesłem& a potem
do ciepłych krajów pojechał, i mnie kazał starszemu panu listy nieść& poszedłem&
juści, że sterany byłem kiej ten pies& kulas mi przestrzelili, zagoić się nie chciał, że
to cięgiem ino na dworze, pod gołym niebem& a śniegi były po pas i mrozy siarczy-
ste& baczę& juści& przywlekłem się nocą& szukam& Jezus, Mario! Jakby mnie kto
kłonicą przez ciemię zóielił!& Dworu nie ma, gumien nie ma& płotów nawet nie
ostało& do cna wszystko spalone& a stary pan i pani starsza, i matula moja& i ta
Józefka, co za pokojówkę była& pobite leżą na śmierć w ogroóie!& Jezu! Jezu! baczę
wszystko& juści& Mario!  jęczał cicho i łzy jak groch sypały mu się tak gęsto po
twarzy, że i już nie obcierał& pojękiwał ino z żałości i utęsknienia, bo jak żywe tak
mu to wszystko stanęło przed oczami, a Witek spał se, bo struóona była biedota
płakaniem&
Noc była coraz głębsza, wiatr mocniej targał drzewami, że długie warkocze brzóz
zamiatały po mogiłach, a białe ich pnie, niby w gzła śmiertelne przyoóiane, majaczy-
ły w mrokach& Luóie się rozchoóili& światła gasły& śpiewy óiadów umilkły&
milczenie uroczyste a pełne óiwnych szelestów i głosów przejmujących zapanowało
wśród mogił& Cmentarz jakby się napełniał cieniami& tłumem widm& gąszczem
mrocznych zarysów& gędzbą rozjęczonych a cichych głosów& oceanem óiwnych
drgań, ruchem ciemności& błyskami trwogi, niemym łkaniem& tajemnicą pełną
przerażenia i zamętu  aż stado wron zerwało się z kaplicy i z krzykiem uciekały na
pola, a psy w całych Lipcach poczęły wyć długo, rozpaczliwie, żałośnie&
Wieś była cicha mimo święta, drogi były puste, karczma zamknięta, a góie- Duch, Obrzędy,
Obyczaje, Zmierć,
niegóie tylko przez małe zapocone szybki błyskały światełka i płynęły ciche śpiewy
Wierzenia, Zaświaty
pobożnych i głośne modlitwy odmawiane za zmarłych&
Z trwogą wysuwano się przed domy, z trwogą nasłuchiwano szumów drzew,
z trwogą patrzano w okna, czy nie stoją, nie jawią się ci, co w dniu tym błąóą,
przygnani tęsknotą i wolą Bożą& czy nie jęczą pokutniczo na rozstajach& czy nie
zaglądają przez szyby żałośnie?&
A góieniegóie, starym zwyczajem świętym, gospodynie wystawiały na przyzby
resztki wieczerzy, żegnały się pobożnie i szeptały&
 Naści, pożyw się, duszo krześc3ańska, w czyścu ostająca&
Wśród ciszy, smętku, rozpamiętywań, lęku płynął ten wieczór Zaduszek&
W izbie u Antków sieóiał Roch, ten ci wędrownik z Ziemi Zwiętej, i czytał
a powiadał pobożne i święte historie.
ł ł i ł o Część pierwsza Jesień 89
Luói było dość, bo i Jambroży z Jagustynką i Kłębem przyszli, i Kuba z Witkiem,
i Józia z Nastusią; nie było tylko starego Boryny, któren do pózna w noc sieóiał
u Jagusi.
Cicho było w izbie, że ino ten świerszcz za kominem skrzypiał, a trzaskały suche
karpy na ogniu.
Sieóieli wszyscy na ławach przed kominem, ino Antek pod oknem.
A Roch przegarniał raz wraz k3aszkiem wągielki i cichym głosem mówił:
& Niestraszno umierać, nie, bo 
 Jako ci ptaszkowie, co pod zimę do ciepłych krajów ciągną, tak ci duszyczka
struóona do Jezusa podąża&
Jako te drzewiny, w nagości stojące o zwieśnie, Pan przyoóiewa w listki zielone
a kwiatuszki pachnące, tak ci, duszo człowiecza, do Jezusa iść po radość, po wesele,
po zwiesnę i ono przyobleczenie wieczne&
Jako tę ziemię roóącą a struóoną ogarnia słońce  tak ci Pan przyhołubi du-
szyczkę każdą, że nic jej zimy, nic jej bolenie, nic jej śmierć.
Vanitas [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl