RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nia czwartku za początek weekendu, dzięki czemu liczni miłośnicy polowania na
dziki z włócznią mieli więcej czasu na doskonalenie swoich umiejętności. Go-
rąco pragnął, by któryś z jego podwładnych wygrał Kadir Cup. Przez jakiś czas
faworytem wydawał się właśnie młody P.-C. Wszystko, co miało związek z polo-
waniem na dziki, odpowiadało usposobieniu młodego oficera  od ciężaru bam-
busowej włóczni, długiej na dziewięć stóp, po zakrzywione groznie kły wiszące
nad łóżkiem w jego kwaterze. Twierdził, że nic nie porwało go równie mocno, jak
okrzyk przewodnika:  Woh juta hai! , gdy potężny odyniec znienacka wyskoczył
z ukrycia.
Kiedy Privett-Clampe nie znajdował wdzięcznych słuchaczy w kasynie
oficerskim, po apelu chronił się pod moskitierą, gdzie bohaterskie wyczyny z po-
lowania przybierały postać jednoosobowego teatru cieni. Palce odgrywały rolę
jezdzców ustawionych pomiędzy flagami na starcie i czekających na sygnał do
rozpoczęcia gonitwy. Szelest wysokiej trawy, przez którą brnęli naganiacze dzga-
jący zarośla długimi drągami, ginął wśród głośnego poświstywania. Po takim
wstępie przedstawienie nabierało większej dynamiki. Pięść uderzała o wnętrze
92
otwartej dłoni, gdy dzik robił pierwszy udany unik. Niemiłosierne trzeszczenie
łóżka wtórowało coraz bardziej szaleńczej galopadzie, gdy zwierzę gnało nieza-
grożone przez pół mili, a prowadzący wyciągał się w siodle, sprawdzając, czy
gra jest warta świeczki. Za mały okaz? Może samica? Potem opuszczenie włócz-
ni, długi wydech, gwałtowne zatrzymanie konia i kolejna próba. Czyżby odyniec?
Tak! (W tym momencie aż się prosiło o okrzyk). Po  Dalej-dalej-dalej! trzeba by-
ło pędzić co koń wyskoczy. Miarowe i donośne skrzypienie łóżka zwracało uwagę
kolegów porucznika, którzy czasem wtykali głowy do środka, wyobrażając sobie
coś zupełnie innego, i wybuchali gromkim śmiechem na widok P.-C. w roli dzika.
Zwierz powoli opadał z sił, ale robiąc uniki, chytrze wciągał swego prześladowcę
w coraz trudniejszy teren, najeżony niewidocznymi na pierwszy rzut oka pniami,
zagajnikami ciernistych krzewów czy kępami tamaryszku, gdzie jezdziec ledwo
wybronił się przed upadkiem do rowu albo na dno wąwozu. Dopiero kiedy koń
dzielnego młodego łowcy galopował resztką sił, zostawiwszy innych daleko w ty-
le, dzik odwracał się i zaczynał szarżować. Wtedy nadchodził upragniony moment
zniżenia włóczni i wbicia jej w ów punkt między łopatkami, nagłe szarpnięcie ra-
mienia, gdy czuje się w nim cały ciężar trafionej zdobyczy. Po tej porywającej
chwili był czas na pospieszne wypicie szklanki zimnej herbaty i powrót za linię,
aby zacząć wszystko od nowa. Nic nie budziło podobnych emocji. Nic na świecie.
Po zakończeniu pierwszego sezonu w Abbotabad młody P.-C. otrzymał klu-
bowy guzik (za dziesięć pierwszych trafnych rzutów). Nie wygrał jednak Kadir
Cup. I choć lepszy o włos okazał się rywal z konnicy Skinnera, drugie miejsce
wystarczyło, by stać się bohaterem pułku i zyskać dozgonną sympatię dowódcy.
%7łycie było cudowne. P.-C. przeszedł twardą szkołę. Nauczył się, że pewność daje
tylko mocna pozycja w siodle. Będąc zbyt często po złej stronie grotu kapitana
kawalerii, Privett-Clampe znajdował coraz większą przyjemność w polowaniu na
dziki. Donośne bicie końskiego serca podczas galopu po nierównym terenie, eks-
cytująca świadomość, że jeden błąd może spowodować upadek i krwawą jatkę,
zapierające dech w piersiach połączenie gwałtownego zamachu i przerazliwego
kwiku, gdy  Zły nadziewał się na dziewięć stóp twardego bambusa  każda
z tych rzeczy przypominała mu, że jest mężczyzną, góruje nad resztą i jest panem
życia i śmierci innych stworzeń.
To samo poczucie władzy widział Privett-Clampe na twarzach swoich dum-
nych Pathanów podczas porannego apelu. Wysocy, dobrze zbudowani, chorobli-
wie czuli na punkcie własnego honoru Pathanowie nie mieli sobie równych. Ich
młody dowódca  jak wszyscy oficerowie armii, którym przyszło służyć w In-
diach  zgłębił sztukę rozpoznawania bojowej przydatności przedstawicieli roz-
maitych grup i ras subkontynentu indyjskiego. Po sromotnej klęsce sipajów stało
się jasne, że bramini są przebiegli i niegodni zaufania, że marni z nich żołnierze
w porównaniu z najzwyklejszym muzułmaninem znad Cangesu, który z kolei nie
umywa się do urodzonych wojowników, jakimi są sikhowie i Pathanowie. Anglicy
93
czuli do nich nieodpartą sympatię. Rekrutując niemal wyłącznie sikhów i Patha-
nów, zapewnili sobie generacje lojalnych żołnierzy, świadomych swojej uprzywi-
lejowanej pozycji w hierarchii i gotowych na wielkie poświęcenia w jej obronie.
Różnice między poszczególnymi grupami były tak wyrazne, że dostrzegał je na-
wet nowicjusz na indyjskim gruncie. W porównaniu z dzielącym włos na czworo
kalkuckim babu czy bojazliwym Kaszmirczykiem Pathan był bezsprzecznie naj-
dzielniejszym i najwierniejszym człowiekiem, choć, niestety, nie wolnym od wad.
Brutalni wobec swoich kobiet Pathanowie mieli szczególną skłonność do pedera- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl