[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to przecież niemożliwe. Nie zrobiłaby czegoś takiego bez porozumienia ze
mną.
- Chyba że ktoś kazał jej trzymać język za zębami do czasu, gdy klamka
S
R
zapadnie.
Tamsin zaśmiała się niepewnie.
- Mówisz jak Jim. Komu zależałoby na czymś takim?
Henry westchnął ciężko.
- Komuś, kto wie, że wyjechałaś z kraju. Komuś, kto chce cię
skrzywdzić.
Nawet nie próbowała oponować.
- Wiem, do czego zmierzasz - syknęła. - Sugerujesz, że to sprawka
Alejandra. Nie lubisz go i przez to nie myślisz racjonalnie, tato. On nie pasuje
do twojego wyobrażenia przyzwoitego chłopca z dobrego domu...
- Nie, nie w tym rzecz - przerwał jej. - Zrozum, on ma uzasadnione
powody, żeby próbować cię zranić. Powinienem był porozmawiać z tobą,
zanim poleciałaś do Argentyny. D'Arienzo wyjechał w pewnych
okolicznościach...
- Tato, mów jaśniej.
- Chodzi o to, co się zdarzyło tamtej nocy w Harcourt. Chodzi o ciebie.
Zakręciło się jej w głowie i musiała podeprzeć czoło ręką.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała głucho. - Powiedziałeś, że mu
nie ufasz.
- Nie ufam mu w sprawach związanych z tobą - sprecyzował z
wysiłkiem. - Wiedziałem wówczas, jak bardzo jesteś nim zauroczona,
widziałem zdjęcia w twoim pokoju, zauważyłem twoje nagłe zainteresowanie
rugby. Miałem świadomość, że Alejandro cię skrzywdzi, a wtedy w Harcourt
przyłapałem go, gdy wieczorem wychodził z oranżerii, więc...
- Wyrzuciłeś go właśnie dlatego?
- Tak.
- To nie było w porządku - wychrypiała.
S
R
- Tamsin, wybacz. Usiłowałem cię bronić i zle rozegrałem tamtą partię.
Teraz to rozumiem.
Tamsin za wszelką cenę próbowała przyswoić sobie nowe informację.
- Twoim zdaniem robi to po to, żeby zemścić się na mnie? Z mojego
powodu stracił pracę, więc teraz chce mi odebrać firmę?
- Mogę się mylić, nie musi chodzić o niego. Po prostu cię ostrzegam.
Tamsin opuściła dłoń z telefonem i bez uprzedzenia przerwała
połączenie, kiedy Henry jeszcze mówił. Usiadła na łóżku, przekonana, że zaraz
zwymiotuje. Przez chwilę walczyła z mdłościami, a potem tylko siedziała
nieruchomo w oczekiwaniu na to, co nastąpi.
Potem znowu zadzwonił telefon, a głos Jima Atkinsona przemówił do
niej z drugiego końca świata.
- Ustaliłem dane nabywcy akcji Sally - oznajmił rzeczowo. - Chodzi o
firmę z siedzibą w Buenos Aires. Przedsiębiorstwo nosi nazwę San Silvana
Holdings.
- Muszę porozmawiać z Alejandrem - oznajmiła Tamsin.
Giselle w jednej sekundzie zerwała się zza biurka i z założonymi rękami
stanęła przed wejściem do gabinetu Alejandra.
- Obawiam się, że jest teraz zajęty - poinformowała ją spokojnie, ale
stanowczo. - Ale mogę pózniej mu przekazać, że chciała pan zobaczyć się z
nim.
- Sprawa jest pilna.
Giselle wzruszyła ramionami.
- Przykro mi. Otrzymałam wyrazne polecenie, by nikogo nie wpuszczać,
a w szczególności pani.
To oczywiste, pomyślała Tamsin ze zgrozą. Ona trzyma z nimi. Od
S
R
początku wiedziałam, że mnie nienawidzi, a teraz wiem dlaczego.
- Cóż za zapobiegliwość - warknęła. - Może nie uświadamiał sobie, że
własnymi kanałami odkryję prawdę o jego machinacjach. Byłam gotowa dać
mu szansę, mógł się wytłumaczyć, ale nie zamierzam czekać, aż zabierze mi
wszystko. Proszę mu przekazać, że go żegnam.
- Oczywiście - zgodziła się Giselle wyniosłym głosem. - Coś jeszcze?
Tamsin się zawahała.
- Właściwie tak. Może pani zamówić samochód, który zawiezie mnie na
lotnisko. Z pewnością sprawi to pani ogromną satysfakcję.
Kiedy Alejandro odkładał słuchawkę, bolała go głowa, a ramiona miał
zesztywniałe z napięcia. Pogłaskał dłonią nieogoloną szczękę i rozparł się w
fotelu.
Co za dzień.
Minęła piąta, a on nieprzerwanie pracował od rana, kiedy zostawił
Tamsin po śniadaniu. Dopiero teraz dotarło do niego, jaki jest głodny i
zmęczony. Uśmiechnął się na myśl o kolacji we dwoje, z szampanem, którym
wzniosą toast na cześć nowego etapu w rozwoju firmy Coronet, już bez
drugiego dyrektora.
Już od dawna chodził mu po głowie pomysł na rozwiązanie problemu, ale
dopiero tego ranka nabrał konkretnych kształtów. Wystarczył jeden telefon do
Sally w biurze Coronet, aby uwierzyła, że jest klientem z Dubaju,
zainteresowanym umieszczeniem w swoim sklepie kilku fałszywych projektów
Coronet. Rezultat był natychmiastowy.
Sally nie mogła już odeprzeć oskarżeń, które potem skierował pod jej
adresem. Nie miała też możliwości odrzucenia jego propozycji przekazania mu
akcji, które obecnie znajdowały się na kontach kilku jego firm w oczekiwaniu
S
R
na ponowny transfer, tym razem do Tamsin.
Tamsin...
Na myśl o niej przeciągnął się z zadowoleniem, zamknął komputer i
wstał, żeby jak najszybciej spotkać się z nią i skupić na czymś, co nie miało nic
wspólnego z akcjami.
Po przyjezdzie na lotnisko Ezeiza Tamsin dowiedziała się, że na ostatni
samolot do Londynu nie ma już wolnych miejsc. Perspektywa spędzenia nocy
na lotnisku wydała jej się tak okropna, że zarezerwowała bilet na najbliższy lot,
byle gdzie. Okazało się, że są wolne miejsca na pokładzie maszyny do
Barcelony.
Otępiała, usiadła w fotelu i machinalnie zapięła pasy, lecz z
niewiadomych powodów start się opózniał. Pasażerowie byli coraz bardziej
niespokojni, aż w końcu w drzwiach wejściowych stanął umundurowany
mężczyzna w towarzystwie jednej ze stewardes i spojrzał prosto na Tamsin.
Nagle go rozpoznała - do maszyny wkroczył celnik, który przeszukiwał ją w
samolocie Alejandra.
- Pani Calthorpe - odezwał się. - Proszę za mną.
Wstrząśnięta i zdezorientowana posłusznie wstała i poszła za nim, ale już
po paru krokach dostrzegła na szczycie schodów barczystą sylwetkę Alejandra.
W jej gardle momentalnie wyrosła wielka gula, a oczy zaszkliły się od łez.
Alejandro posłał jej lodowate spojrzenie.
- Czyżby nagle naszła cię nieodparta chęć obejrzenia Barcelony? -
warknął ostro.
- Ani trochę - oświadczyła butnie. - Nagle naszła mnie chęć powrotu do
domu, aby ratować firmę, o ile jeszcze coś z niej zostało do uratowania. -
Zaśmiała się z goryczą. - Rzecz jasna, mogłam się spodziewać, że nie pójdzie
S
R
mi łatwo. Korupcja to dla ciebie chleb powszedni, co? Przekupienie celnika i [ Pobierz całość w formacie PDF ]