[ Pobierz całość w formacie PDF ]
To bardzo nieprzyjemne. Białka nie żartowała. Potem oddadzą cię wielkiej
rybie. Katuradż.
Nie chciałaś, żeby mnie oddali wiedzmom?
Po co nam martwy wódz? zdziwiła się Białka.
Andrew znowu musiał przyznać jej rację.
Mgła odpełzła, jakby zabrana, wchłonięta przez rzekę. Ukazał się przeciwległy brzeg,
wznoszący się łagodnie ku górze i przechodzący następnie w równy step, gdzie na
samym horyzoncie widoczna była ciemna plama, kępa drzew, w której Andrew
nocował ze swoimi konwojentami. Po drugiej stronie rzeki stał po kolana w wodzie
niewielki jaszczur i leniwie kołysał głową, jakby się zastanawiał czy powinien wejść
głębiej do wody, czy lepiej pogrzać się na słonku, którego krawędz wyłoniła się już
znad horyzontu.
Nagle jaszczur gwałtownie poderwał swoją zgrabną, wężową główkę.
Andrew uniósł wzrok i zobaczył, że od lasu w stronę rzeki pędzą malutcy z tej
odległości jezdzcy.
Białko, patrz! powiedział. Odrzucił niedojedzony kawałek mięsa i ruszył
w stronę swojego konia.
Koń również niespokojnie się poruszył, wyprężył szyję i rozdął chrapy.
Słyszę powiedziała Białka. Podniosła z ziemi kawałek mięsa i zapytała: Nie
będziesz jadł?
Nie.
Nie rzucaj mięsa, to jedzenie. Trzeba je kłaść do torby, jeśli nie dojadłeś. Mówiła
głosem starszej siostry, która musi tłumaczyć najprostsze rzeczy nierozgarniętemu
braciszkowi.
Czemu stoisz?
Tutaj nie sięgnie powiedziała dziewczyna.
Jaszczur wyskoczył z wody i zaczął pędzić na spotkanie jezdzców. Nie wiedzieć
czemu bał się ich mniej niż rzeki. I zaraz potem Andrew usłyszał głuchy, dudniący
szum, grozny i niepojęty. Znieruchomiał i popatrzył w stronę, z której przy
akompaniamencie owego dudnienia toczyło się przez resztki mgły, pod prąd rzeki,
coś ogromnego. Cofnął się nawet mimowolnie o parę kroków w górę zbocza, ale
zatrzymał się widząc, że Białka
44
nie rusza się z miejsca.
Jezdzcy zauważyli uciekinierów i zaczęli zwalniać bieg koni. Jeden z nich uniósł łuk i
strzelił. Strzała nie doleciała do Białki. Wówczas najzapalczywszy z prześladowców
zdzielił konia nahajką i runął do przodu.
Niedaleko brzegu wojownik wypuścił strzałę, która spadła u samych nóg Andrewa.
Białka kocim ruchem podniosła ją i zwinnie odrzuciła. Strzała przeleciała nad rzeką i
odprowadzając ją wzrokiem Andrew zrozumiał, co tak hałasuje. Po rzece, jakby ktoś
rozwijał gigantyczny, lśniący dywan, toczyła się stroma fala, wypychając pianą
spokojnie pluszczącą wodę.
Jezdziec, który tak nieprzezornie zbliżył się do wody, usiłował zawrócić konia.
Spłoszony koń kręcił się w miejscu, a kiedy fala była już blisko, zrzucił jezdzca, a
zaraz potem i człowieka, i zwierzę zagarnęła woda, skotłowała& Głowa konia na
moment ukazała się wśród piany, ale fala już się przetoczyła i w kotlinie rozlała się
względnie spokojna woda.
Rzeka stała się dwukrotnie szersza.
Przerażającemu grzmotowi fali towarzyszył dzwięczny śmiech Białki.
Czemu się śmiejesz? zapytał wciąż jeszcze wstrząśnięty Andrew.
Widziałeś, jak śmiesznie powiedziała dziewczyna, wycierając łzy. Iiieh! I nie ma
go.
Mnie się to nie wydaje śmieszne.
To był wróg wyjaśniła Białka.
Powiedz poprosił Andrew jak daleko stąd do morza?
Morza?
Do wielkiej wody. Do bardzo wielkiego jeziora, którego brzegów nie widać.
Wielka woda? Pół dnia pieszo.
Fala przychodzi codziennie?
Codziennie. O świcie.
To znaczy, że codziennie o świcie nadchodzi fala przypływu. Wszyscy o tym
wiedzą. Dlatego szaman wyjechał wieczorem, żeby przed świtem zdążyć przejść
przez rzekę, i dlatego nie bałaś się, że nas dopędzą.
Pewnie powiedziała Białka obojętnym tonem. Jeśli wiesz, to po co pytasz?
Co dalej?
Dalej pojedziemy do miejsca, gdzie góra rozcięta jest nożem powiedziała
Białka. Tam będą czekać moi bracia. Pora.
Wskazała ręką na przeciwległy brzeg, gdzie wojownicy Oktina, puściwszy konie,
zbili się w ciasne kółko.
Wzniosła się nad nimi czarna smużka dymu, która wciąż grubiała i strzelała coraz
wyżej. Potem czarownik coś wrzucił do ogniska i dym nabrał pomarańczowej barwy.
45
Co oni robią? zapytał Andrew.
To znak odparła Białka. Robią znak dla swoich ludzi na tym brzegu. Oni widzą
znak i spieszą nas schwytać.
Rozumiem powiedział Andrew.
Tym razem wskoczył na konia już za pierwszym razem, i koń też już widocznie się
do niego przyzwyczaił.
Wkrótce pościg znikł im z oczu, ale słup czarnego i pomarańczowego dymu był
jeszcze długo widoczny.
* * * Konie szły dość ostrym kłusem, ranek był chłodny i wilgotny. Kwitnące jeszcze
trawy wypełniały powietrze ciężkim aromatem. Jaskrawe motyle i gigantyczne ważki
latały nad stepem. Jedna z ważek skrzydła miała przynajmniej pół metra długie
leniwie uciekała przed archeopteryksem, który chybiał raz za razem, zmylony
powolnością owadziego lotu. Białka kierowała się nie wprost ku wzgórzom, lecz
trzymała się w pobliżu rzeki. Andrew zrównał się z nią i pojechał obok.
Nie chcę prosto powiedziała dziewczyna. Oni myślą, że pojedziemy prosto.
Oni tam czekają.
Machnęła ręką w stronę wzgórz.
Jak długo będziemy jechać? zapytał Andrew.
Długo. Ale nie bardzo. Twoja horda zginęła powiedziała Białka. Teraz jesteś w
hordzie Białego Wilka. Mój ojciec umrze, ty będziesz nasz wódz. Dobrze?
Myślę, że moja horda nie zginęła powiedziała Andrew. Przylecą po nas. [ Pobierz całość w formacie PDF ]