[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kość ogonowa i cały gruby, złożony ze sztywnych jak drut włosów ogon.
Poczciwy, stary Trelig, o wszystkim pamiętał pomyślała sardonicznie.
A więc jeszcze tylko buty. Nie chciała ich zostawić, ale z drugiej strony mogła
je wykorzystać dopiero, gdy znajdzie się poza głównym budynkiem. Zdecydowa-
ła, że po prostu wezmie je pod pachę.
Naprawdę wydawały jej się teraz znacznie lżejsze, przez chwilę nawet się za-
stanawiała, czy czasem przy nich ktoś nie majstrował. Dobre parę minut zajęło
jej sprawdzanie, że to te same buty. Skąd zatem ta zmiana? Potem przypomnia-
ła sobie słowa Obie: teraz była znacznie silniejsza niż przedtem. To wyjaśniało
sprawę.
Wyszła tak samo jak poprzedniej nocy, zostawiając pieczęcie nienaruszone,
z uczernioną twarzą i rękami, uodporniona na obiektywy przystosowane do ob-
serwacji w podczerwieni.
Wyciągnęła pistolet, który, co jej sprawiało wyrazną ulgę, tkwił tam, gdzie go
umieściła. Nałożyła kaburę i po cichu się wymknęła. Czterdziestometrowy skok
wydawał jej się teraz jeszcze łatwiejszy; zdawało się jej, że musi pobić nowy
rekord toru.
Przerzuciwszy wpierw buty, wykorzystała drugi pojemnik z płynem zwiększa-
jącym przyczepność. Miała nadzieję, że nie będzie się już musiała bawić w cho-
dzenie po ścianach; zostały jej tylko dwa pojemniki.
Kiedy włożyła buty, poczuła się nie tylko wyższa w sensie dosłownym, ale
również większa, silniejsza, niezwyciężona.
Zauważyła, że jej oczy automatycznie się dostosowywały do dowolnego ty-
pu obserwacji. Widziała jasno i wyraznie niezależnie od oświetlenia. Nie była
to jedyna zmiana. Dostrzegała inne kolory, niedostępne ludzkiemu oku, przez co
przedmioty ukazywały się jakoś inaczej. Zadziwiała ją ostrość i szczegóły obra-
zu; właściwie nie zdawała sobie sprawy, póki Obie tego nie naprawił, że zaczynała
być krótkowzroczna.
Również i słuch poprawił jej się nadzwyczajnie. Słyszała owady buszujące
w trawie i w koronach drzew, potrafiła wyizolować odgłos pojedynczego egzem-
plarza. Słyszała gdzieś z oddali strzępy rozmowy, jakichś ludzi rozmawiających
i poruszających się. Zgiełk, na który obok pasma normalnie słyszalnego dla ludzi,
składało się sporo poddzwięków i naddzwięków, był trochę denerwujący, ale po
chwili namysłu stwierdziła, że jest w stanie niektóre elementy wyciszyć.
Poruszała się po terenie stacji szybko i bezszelestnie. Rozkład pomieszczeń
był jej tak dobrze znajomy, jakby się w nich urodziła i wychowała. Jej ruchy
67
bardziej teraz przypominały kota, na którego zawsze starała się upozować, niż
kiedykolwiek przedtem.
Nie miała zegarka, który powiedziałby jej, ile jeszcze zostało jej czasu. Na
szerokim pasku miała czasomierz godzinny, ale nie zadała sobie trudu, by go włą-
czyć. Poruszała się tak szybko, jak umiała; jeśli nie zdąży, żaden chronometr jej
nie uratuje.
Trochę żałowała czasu, spędzonego poprzedniej nocy na rekonesansie. Zasta-
nowiwszy się jednak, zdecydowała, że nie był to czas zupełnie stracony. Mogła
zobaczyć, co Trelig robił z ludzmi, odzyskała pistolet, poza tym była pewna, że to
właśnie te skromne sukcesy pierwszej wyprawy sprawiły, że Obie wybrał ją.
Bez przeszkód dotarła do pomieszczeń straży, ale tu sprawy mogły się skom-
plikować. Powinno tu być dwóch strażników na służbie, być może czterech dal-
szych odpoczywa, gotowych na wezwanie. Wszyscy byli obrabiani przez Obie-
go, choć o tym nie wiedzieli. Mogła ich więc wszystkich rozpoznać, znała również
ich mocne i słabe strony.
Wszyscy byli uzależnieni od gąbki, utrzymywani w tym stanie dzięki regu-
larnym dostawom. Trzech strażników było płci męskiej dwóch o cechach
fizycznych przerośniętych kobiet, jednak z nie zmienionymi genitaliami, jedne-
go natomiast gąbka przemieniła w kulturystę podobnego do goryla, włochatego,
o mięśniach jak stal. Pozostali strażnicy byli kobietami trzy o kompletnych
cechach męskich z wyjątkiem słynnej drobnej różnicy , reszta o nadmiernie wy-
bujałych cechach żeńskich. Tacy jak Nikki, reagujący na przedawkowanie środka,
nie byli rekrutowani do służby wartowniczej.
Jako strażnicy pogodzili się ze swoim losem; nienawidzili Treliga, owszem,
ale wiedzieli, że ich położenie jest beznadziejne. Dookoła mieli aż nazbyt wiele
przykładów, czym grozi narażenie się na gniew władcy zmniejszeniem albo
całkowitym obcięciem dawek gąbki. Byli lojalni wobec człowieka, który sprawo-
wał kontrolę nad gąbką; dzięki temu ich żywot stawał się nawet znośny.
Dlatego właśnie mogli być niebezpieczni.
W budynku straży Mavra, wytężając swój wzmożony słuch, stwierdziła, że
żadnego ze strażników nie ma w pobliżu wejścia. Weszła do środka, zeszła na
poziom pralni i wsunęła się do środka. Mimo iż znała już teraz hasło do win-
dy, postanowiła, że nie będzie ryzykować, dopóki sytuacja jej do tego nie zmusi.
Budynek miał trzy piętra pod ziemią, każde wysokie na 10 metrów. Nie była to
odległość, którą musiała się przejmować. [ Pobierz całość w formacie PDF ]