RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na dwa oddziały i pomaszerowali przez spalony las do góry, u stóp której była jaskinia wcale niezle
ufortyfikowana. Otwór otoczony był wałem z pni i gałęzi, za tym oszańcowaniem stał Beniamin i
Bumpo. Dostęp był utrudniony, gdyż deszcz sprawił, że grunt był bardzo śliski.
Szeryf komenderował z daleka. Kazał drwalowi żądać od oblężonych natychmiastowego
poddania się. Kirby podszedł śmiało, ale w odpowiedzi na jego słowa ukazała się długa strzelba
Bumpa i dał się słyszeć stanowczy głos:
- Oddal sią Billy; zrozum, że łatwiej mi ciebie postrzelić, niż gołębia w locie!
Kirby cofnął się nieco i, stanąwszy za grubym pniem drzewa, odpowiedział wyzywająco:
- Przez to drzewo nie potrafisz mnie dosięgnąć, ale natomiast fraszką jest dla mnie zwalić je
toporem na twoją głowę.
- Jeżeli tak bardzo chcecie wejść do jaskini, zaczekajcie dwie godziny, albowiem leży tu
jeden trup, a drugi człowiek dogorywa.
Kirby pośpieszył oznajmić, że Bumpo prosi tylko o zwłokę i że nie należy go drażnić, może
bowiem popełnić jakieś głupstwo i postrzelić niewinnego człowieka.
Takie rozumowanie nie trafiło do przekonania szeryfa, lubującego się w efektownych
działaniach. Nie wątpiąc ani na chwilę, że w głębi tej pieczary odbywało się przetapianie
drogocennych kruszców, postanowił działać szybko i energicznie.
- Kapitanie Hollister - zawołał do sierżanta - wzywam cię do dania mi siły zbrojnej, dla
wykonania prawa! Natanielu Bumpo, rozkazuję ci poddać się bez oporu! Beniaminie Pengillan,
masz się udać do więzienia!
- Poddajcie się! - krzyknął Hollister tubalnym głosem. - W razie oporu nie spodziewajcie
się od nas pardonu.
- Nie dbam o twój pardon, sierżancie - odpowiedział drwiąco Ben Pompo. - Po co tak
głośno krzyczysz, jak gdybyś był na maszcie wielkiego okrętu i mówił do głuchego, stojącego na
pokładzie?
- Oznajmiam wam, że posiadamy dostateczną ilość prochu do wysadzenia w powietrze
skały, na której stoicie. Podłożę ogień, jeśli nas nie zostawicie w spokoju - rzekł Bumpo.
- Byłoby to poniżeniem mojej godności rozmawiać z tymi buntownikami - zawołał Ryszard
i obaj z doktorem przezornie opuścili wnet zagrożoną wybuchem skałę.
Hollister wziął to za hasło do boju i zakomenderował:
- Natrzeć bagnetem! Naprzód, marsz! Nikogo nie przepuszczać, jeśli się nie poddadzą!
To mówiąc, zamierzył się swą ciężką szablą i byłby rozciął Beniamina na dwoje, gdyby nie
trafił na armatkę, którą zapalał w tej chwili Ben Pompo. Kilka tuzinów kul wyleciało w powietrze,
a Beniamin, odrzucony wybuchem, padł na ziemię.
- Zwycięstwo! Zwycięstwo! Zdobyliśmy warownię! - wołał wielkim głosem Hollister.
W tejże chwili Bumpo uderzył go kolbą po grzbiecie tak mocno, że śmiały dragon wyleciał
z owej warowni jeszcze szybciej, niż wleciał i potoczył się po pochyłości aż na sam dół góry. Tam
właśnie stała oberżystka, przybyła na czele całej gromadki dzieci osadników, aby oglądać na
własne oczy, jak jej mąż stacza bohaterskie boje.
- Jak to sierżancie? - zawołała z oburzeniem. - Uciekasz, jak niepyszny przy pierwszym
wystrzale? Na próżno przyniosłam worek do zabrania zdobyczy! Podobno cała pieczara napełniona
jest srebrem i złotem, a łupy po bitwie należą do zwycięzcy!
- A to ci uciecha! - śmiał się Billy Kirby z niefortunnej przygody sierżanta.
Widać było, że drwal nie miał ochoty wykorzystać sposobności wtargnięcia do obleganych,
chociaż mógł to łatwo uczynić, prowadząc z sobą kilkunastu policjantów.
Hiram Dulitl wychylił głowę, zaciekawiony okrzykami, ale zle wyszedł na tym, Natty
bowiem dostrzegł go i wymierzył tak zręcznie, że jego kula trafiła Hirama poniżej pleców, a Billy
Kirby miał znowu powód zanosić się od śmiechu, widząc jak nieborak podskakuje w górę,
trzymając się wciąż za zranione miejsce.
Jednocześnie cała gromada rzuciła się z wrzaskiem na szaniec. W tej chwili zagrzmiał
donośnie głos sędziego Templa:
- Stać! Broń do nogi! Czy wykonanie prawa nie może obejść się bez krwi rozlewu?
- Tak jest. Nie przelewajcie krwi! - odezwał się głos ze szczytu góry.
Nacierający cofnęli się, Natty usiadł spokojnie, a wszyscy zgromadzeni stali w osłupieniu
oczekując na dalszy bieg wypadków.
Z wierzchołka góry spuścił się zręcznie Oliwier w towarzystwie majora Hartmana i obaj
weszli boczną szczeliną do głębi podziemia. Wkrótce ukazali się znowu, niosąc duże krzesło,
starannie przykryte jelenią skórą. Na krześle tym siedział zgrzybiały starzec; białe włosy spadały
mu na czoło i ramiona, ubranie miał na sobie łatane ale czyste, na nogach obuwie używane przez
indiańskich wodzów, zwane mokasynami. Postawa starca była poważna, pełna godności, lecz oczy
zwracały się na otaczających z jakimś dziecinnym wyrazem. Natty stał za krzesłem oparty na fuzji,
major Hartman zajął miejsce po prawej stronie, Oliwier po lewej, patrząc na starca z serdeczną
tkliwością.
- Kto to jest? - zapytał sędzia.
- Kto? - powtórzył Młody Orzeł spokojnie na pozór, ale z głębokim wzruszeniem. - Ten
mieszkaniec pieczary pozbawiony wszystkiego, co życie może uczynić pożądanym, był niegdyś
towarzyszem i doradcą rządzących tym krajem, był wojownikiem dzielnym i nieulęknionym,
plemiona indiańskie nazywały go Pożeraczem Ognia. Człowiek ten, dziś bezdomny, był niegdyś
prawym dziedzicem ziemi, którą włada obecny tu sędzia Marmaduk Temple.
- A więc to major Effingham, o którym sądzono, że zaginął? - zawołał sędzia, nie mogąc
wyjść z podziwu.
- On sam właśnie, zapewniam - odezwał się major Hartman.
- A pan?... - zwrócił się sędzia do Oliwiera z pewnym przymusem.
- Jestem jego wnukiem.
Zapanowało chwilowe milczenie, po czym sędzia ze łzą w oku zbliżył się do Młodego Orła
i serdecznie uścisnął jego dłoń.
- Teraz dopiero zrozumiałem twoje dziwne zachowanie się w stosunku do mnie - rzekł
Temple - przebaczam ci twoje podejrzenia, zle tajoną niechęć. Ale nie mogę sobie darować, że ten
czcigodny starzec żył w tak okropnym stanie! A przecież dom mój i majątek byłyby na wasze
rozkazy, gdybym tylko wiedział o wszystkim.
- Czyż ci nie powiedziałem, mój chłopcze, że Marmaduk jest człowiekiem
nieposzlakowanej prawości i ma serce złote? - zawołał major Hartman uradowany.
Sędzia Temple miał twarz rozpromienioną, jak gdyby olbrzymi ciężar spadł mu z serca.
Chcąc usunąć niepotrzebnych widzów, kazał sierżantowi odprowadzić uzbrojone oddziały do
miasta, doktorowi polecił opatrzeć ranę Dulitla, Ryszarda wysłał po powóz, a Beniaminowi,
któremu dla jego zasług darował wszelkie wybryki, wydał zarządzenie przygotowania w domu
pokoju dla gościa.
- Czy mogę zgodzić się, panie sędzio, aby major Effingham zamieszkał pod pańskim
dachem? - zapytał Oliwier z wahaniem.
- Jakże by mogło być inaczej? - odparł sędzia żywo. - Ojciec twój, syn majora, był za młodu
najdroższym moim przyjacielem. Rozdzieliły nas sprawy polityczne, gdyż on walczył w armii
angielskiej, a ja przyłączyłem się do Jankesów, pomimo to byliśmy nadal przyjaciółmi. Powierzył
mi całe swe mienie, nie żądając w zamian żadnego dowodu. Dziad twój, Oliwierze, nic nie
wiedział o tym, że prowadziliśmy na spółkę różne korzystne przedsiębiorstwa, gdyż jako
arystokrata angielski uważałby za ujmę wszelkie handlowe kombinacje. Po skończonej wojnie
ojciec twój odpłynął do Anglii a jego dobra, za bezcen tu sprzedawane, począłem nabywać z jego
funduszów, mając nadzieję, że mu wkrótce zdam z tego rachunek. Stało się inaczej. Pułkownik
zginął na morzu, a z nim, jak ogólnie twierdzono, zginął również jego jedyny syn i spadkobierca.
W jaki sposób ocalałeś, Oliwierze? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl