RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jack wycelował w poharatane oko. Cios nie był silny, ale Richie momentalnie odskoczył
do tyłu, dostał w odsłonięty nerw. Odskoczył i puścił się pnia. Natychmiast porwał go prąd.
Ręce, nogi, głowa - wirował w blasku księżyca, rozpaczliwie próbując utrzymać się na
powierzchni. Ale był już zbyt zmęczony, żeby wygrać tę walkę. Obracał się tak i kręcił
prawie przez minutę. A potem zniknął jak w naturalnej studzience ściekowej, wessany do
podziemi bez butli z powietrzem i światła. I bez najmniejszych szans na przeżycie.
Ciężko dysząc, Jack dostrzegł plecak, który wpływał powoli do wiru.
- Nie! - krzyknął.
Pieniądze Theo podążyły za porywaczem do wodnego grobu.
72
Siedzieli na tarasie głównego pawilonu obozowiska Ginnie Springs, w terenowym
centrum operacyjnym FBI, i patrzyli na zachodzący księżyc. Na miejscu był lekarz, który
natychmiast opatrzył Mię; na szczęście zmiażdżony palec i rana na wewnętrznej stronie uda
nie wymagały poważniejszych zabiegów. Był tam również psycholog, ale ona chciała
rozmawiać tylko z Jackiem.
Monotonne granie cykad zakłócały jedynie trzaski i piski policyjnego radionadajnika.
Przez pawilon przewinęło się kilkunastu agentów, z których jedni mieli tam coś do zrobienia,
a inni po prostu cieszyli się z udanej akcji. Jack i Mia nie byli tak do końca sami, ale kołysząc
się na wiszącej ławce, od dawna nie mieli dla siebie tyle czasu. Jack mógłby zadać jej tysiąc
pytań, lecz było na to za wcześnie. Mia nie zdążyła się jeszcze ogrzać i na ramieniu czuł
chłodny dotyk jej wilgotnych włosów. Splotła palce z jego palcami i głaskała jego dłoń, jak
zwykła to robić, gdy skończyli się kochać. Ale tego wieczoru ściskała mu rękę o wiele
mocniej. Jakby już nigdy nie chciała jej puścić. Jack nie miał nic przeciwko temu.
Z rzeki wyłowili ją agenci FBI. Jego znalezli dwieście metrów dalej; ledwo żywy,
kurczowo trzymał się powalonego drzewa. Natychmiast powiedział im, że to Richie, ale
wyczuł, że Andie już o tym wie. %7łe wiedziała od jakiegoś czasu i jak zwykle nic mu nie
powiedziała. Płetwonurkowie wciąż szukali ciała i byli pewni, że prędzej czy pózniej je
znajdą. Nie mieli takiej pewności co do kapsuły z pięćdziesięcioma tysiącami dolarów Jacka i
jeszcze mniejszą, że kiedykolwiek znajdą plecak z dwustu tysiącami Theo. Wiedział, że stratę
swoich pieniędzy jakoś przeżyje, ale pieniądze przyjaciela to zupełnie inna sprawa.
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i zatrzasnęły na sprężynie. Przecinające
taras kroki były głośne i stanowcze, jakby ktoś przynosił im złą wiadomość. Jack podniósł
głowę i w żółtawym świetle lampy zobaczył Andie.
- Wszystko w porządku? - spytał.
- Tak - odparła. - Przed bramą zaczynają gromadzić się reporterzy i zaraz będę musiała do
nich wyjść. - Podeszła do krzesła naprzeciwko huśtanej ławki. - Mogę na sekundę?
- Jasne.
Usiadła na samym brzeżku, jakby nie chciała, żeby było jej za wygodnie.
- Mia, wiem, że wolałaby pani o tym nie mówić, ale chciałabym spisać pani zeznania.
- Naprawdę musimy robić to teraz? - spytał Jack.
- Nie, nie, nie szkodzi - powiedziała Mia. - Lepiej to mieć za sobą.
- Zwietnie, ale... Hmm...
- Ale co? - ponaglił ją Jack.
Andie miała kłopoty ze znalezieniem właściwych słów.
- Najpierw muszę panią uprzedzić, że ma pani prawo zachować milczenie. Wszystko, co
pani powie, może być wykorzystane w sądzie...
- Zaraz, chwila - przerwał jej Jack. - Chcesz ją aresztować? Za co?
Tym razem głos Andie był trochę bardziej stanowczy.
- Za morderstwo.
- Ależ to nie było morderstwo. Ten bydlak na to zasłużył.
- Zgoda, Gerard Montalvo pewnie też. Ale kobieta ma prawo zabić gwałciciela tylko w
obronie własnej. Nie z zemsty.
Mia zaczęła coś mówić, lecz Jack ją uciszył. Przeszył Andie spojrzeniem.
- Dobra, dość tych gierek. Bądz szczera. O co tu chodzi?
Andie się zawahała.
- Jack, nie mogę... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl