RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niczego konkretnego jeszcze nie ustaliła. Wybrałbym się tam,
ale miałem na głowie inną niecierpiącą zwłoki sprawą.
Istniał pewien ważny trop, którego właściwie jeszcze nie
ruszyłem: Piechur. Kim, u diabła, jest? I dlaczego kontaktuje
się ze mną za pośrednictwem e-maili? Jaką tajemnicą próbuje
mi wyjawić?
Owen Handler podał mi parą nazwisk. Poprosiłem Rona
Burnsa o sprawdzenie kilku. Najbardziej interesujący wydał mi
się Tran Van Luu, były zwiadowca z Wietnamu, mieszkający
obecnie w Stanach Zjednoczonych.
Moją uwagą zwrócił fakt, że Tran Van Luu siedzi aktualnie
w bloku śmierci we Florence w Kolorado. Uznano go za winnego
zamordowania dziewięciu osób w Newark i w Nowym Jorku.
Wiedziałem coś niecoś o więzieniu federalnym we Florence, raz
nawet je odwiedziłem. Co ciekawsze, karę odbywał tam Kyle
Craig, mój dawny zły duch. Kyle również siedział w bloku śmierci.
225
Więzienie we Florence należy do najnowocześniejszych
zakładów karnych. Obecnie może się takimi poszczycić trzy-
dzieści sześć stanów. Blok śmierci wchodził w skład oddziału
0zaostrzonym rygorze, coś jakby więzienia w więzieniu. Był
to schludny budynek piaskowego koloru, w którym i wokół
którego obowiązywały nadzwyczajne środki bezpieczeństwa.
1bardzo dobrze, bo trzymano tam Kyle'a Craiga  a na Kyle'a
standardowe więzienne zabezpieczenia to za mało.
Do bloku śmierci wprowadziło mnie dwóch uzbrojonych po
zęby strażników. Dziwna rzecz, ale idąc za nimi pustymi,
skąpanymi w blasku jarzeniówek korytarzami, nie słyszałem
nic z charakterystycznego dla więzień harmideru. Zresztą myś-
lami byłem gdzie indziej.
Przyjechałem do Kolorado około południa. W domu wszystko
się układało i miałem nadzieję wrócić jeszcze tego wieczoru do
Waszyngtonu. Nana nie byłaby jednak sobą, gdyby przepuściła
taką okazję. Zanim wyszedłem, kazała mi usiąść i uraczyła
jedną ze swoich historyjek-przypowieści. Nazwała ją Przypo-
wieścią o tysiącu kamyków.
 Słyszałam ją w radiu, Alex. To prawdziwa historia i po-
wtarzam ci ją, bo daje dużo do myślenia. Był sobie
mężczyzna, który mieszkał w Kalifornii, zdaje się, że pod
San Diego. Miał rodzinę, udaną rodzinę; i pracował bardzo
ciężko, od rana do wieczora, często również w weekendy.
Coś ci to przypomina?
 Przypominałoby pewnie wielu osobom  zauważyłem.
 I to nie tylko mężczyznom, ale i kobietom. Ale mów
dalej, Nana. Co się takiego przytrafiło temu ciężko
pracującemu mężczyznie, który miał nadzwyczaj udaną
rodzinę i mieszkał pod San Diego?
 No więc, ten mężczyzna miał dziadka, który kochał i jego, i
jego rodzinę. I ten dziadek zauważył, że wnuk za ciężko
pracuje, i to on powiedział mu o kamykach. A powiedział
tak: średnia długość życia dla mężczyzn wynosi mniej
więcej siedemdziesiąt pięć lat. A to jest trzy tysiące
dziewięćset sobót 
226
na zabawą, kiedy jest się dzieckiem i na przebywanie z rodziną,
kiedy człowiek dorośnie i zmądrzeje.
 Rozumiem  wpadłem jej w słowo.  I na prawienie
morałów każdemu, kto zechce go słuchać.
 Cicho, Alex. Nie przerywaj. Ten dziadek wyliczył, że
temu jego wnukowi, który miał już czterdzieści dziewięć lat,
zostało jeszcze do przeżycia mniej więcej tysiąc sześćset
sześćdziesiąt sobót. Statystycznie rzecz biorąc. Kupił więc
dwa duże słoje, napełnił je pięknymi kamykami i wręczył
wnukowi. I powiedział, że każdej soboty ma wyjmować ze
słoja jeden kamyk. Tylko jeden, żeby mu to przypominało,
jak mało sobót jeszcze mu zostało i jakie one są
niewiarygodnie cenne. Zastanów się nad tym, Alex, jeśli
znajdziesz chwilę czasu  zakończyła Nana.
No i byłem w najnowocześniejszym więzieniu  w sobotę.
Wcale nie uważałem, że marnuję ten dzień, chociaż przypowieść
Nany zapadła mi w serce.
To moje ostatnie śledztwo w sprawie morderstwa. Zdecydo-
wanie. To koniec trasy dla detektywa Alexa Crossa.
Skupiony, zbliżałem się do celi Tran Van Luu. Wyprawa do
niego warta była jednego kamyka.
Taką przynajmniej miałem nadzieję.
Rozdział 72
Tran Van Luu liczył sobie pięćdziesiąt cztery lata i poinfor-
mował mnie na samym wstępie, że włada biegle wietnamskim,
francuskim i angielskim. Po angielsku rzeczywiście mówił
bezbłędnie i nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że wygląda
bardziej na profesora college'u niż kryminalistę skazanego za
kilka morderstw. Luu nosił okulary w złotej oprawce i długą
siwą kozią bródkę. Miał do życia podejście filozoficzne. Czy
był Piechurem?
 W zasadzie jestem buddystą  oznajmił, siadając na
stołeczku w celi siedem na dwanaście stóp. Ponad połowę
tej powierzchni zajmowały prycza, ów stołek i pulpit do
pisania. Wszystkie te sprzęty były zabetonowane, żeby
osadzony nie mógł ich przesuwać ani demontować.
 Na początek może trochę historii  podjął.  To stare
dzieje.
Kiwnąłem głową.
 Od czegoś trzeba zacząć.
 Urodziłem się w wiosce Son Trach w prowincji Quang
Binh, kawałek na północ od ówczesnej strefy
zdemilitaryzowa-nej. To jedna z najbiedniejszych
prowincji, z tym, że one wszystkie są stosunkowo biedne.
W wieku pięciu lat praco-
228
wałem już na polach ryżowych mojej rodziny. Wszyscy, choć
produkowaliśmy żywność, chodziliśmy ciągle głodni. Jedliśmy
tylko jeden treściwy posiłek dziennie, zwykle składały się na
niego ignamy albo casawa. Cały ryż oddawaliśmy dziedzicowi.
Liczyła się dla nas tylko rodzina z przodkami włącznie, spła-
chetek ziemi, który uprawialiśmy, no i wioska. Nacjonalizm
jako taki nie istniał. Zaimportował go dopiero z Zachodu Ho
Chi Minh.
W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym trzecim roku moja
rodzina przeniosła się na południe i wstąpiłem tam do ARVN 
Armii Wietnamu Południowego. Alternatywą była śmierć gło-
dowa, a poza tym wychowano mnie w nienawiści do komunis-
tów. Sprawdziłem się w ARVN jako zwiadowca i skierowano
mnie do prowadzonej przez amerykańskie siły specjalne szkoły
zwiadu, tak zwanej Recondo School, przy MACV  Dowódz-
twie Pomocy Wojskowej w Wietnamie. Tam po raz pierwszy
zetknąłem się z Amerykanami. Z początku zrobili na mnie
korzystne wrażenie.
 A co sprawiło, że z czasem zmieniłeś o nich zdanie? 
spytałem.
 Wiele rzeczy. Przede wszystkim zauważyłem, że wielu
Amerykanów patrzy na mnie i na moich krajanów z góry.
Pomimo po wielekroć powtarzanych zapewnień, wycofując
się, zostawili mnie w Sajgonie. Stałem się jednym z tak
zwanych ludzi z łódek, czyli tych Wietnamczyków, którzy
uciekali z kraju przed nową władzą w łódkach przez morze.
W końcu, w siedemdziesiątym dziewiątym, trafiłem do Ame-
ryki. Do Orange County, gdzie mieszkało wielu Wietnam-
czyków. Przetrwać mogliśmy tylko, odtwarzając strukturę ro-
dzina/wioska ze starego kraju. Zabrałem się do tego z gan-
giem  Cieniami Duchów. I udało się  najpierw w Kalifornii, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl