RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ani ty. Wyglądasz jak trekkingowiec, co umarł na chorobę
wysokościową.
- Hmm - odparł, studiując swoje odbicie w szybie.-Mo\e i tak.
Poszliśmy więc doYongtena, \eby dostać więcej bakszyszu i \e-
by się ostrzyc.
- Zrób, \ebyśmy wyglądali jak prosto z samolotu - powie-
dział mu George.
- Jasne.
- Faceci z międzynarodowej agencji pomocy - dodałem -
z mnóstwem forsy.
- To potrwa trochę dłu\ej - odparł. Pracował jednak nad nami
za pomocą małego zestawu no\yc do dywanów, a\ wyglądaliśmy
prawie jak młodzi republikanie na wiecu.
199
Zacząłem więc towarzyszyć George'owi i trafiliśmy znowu do
innego referatu Wydziału Dróg, obaj odstrzeleni jak faceci z między-
narodowej agencji pomocy, za których się zresztą podaliśmy. Biuro
wyglądało jak Urząd Imigracyjny, tyle \e było większe, ściany miało
zastawione regałami pełnymi gigantycznych, czarnych segregato-
rów, które piętrzyły się tak\e na podłodze w całym pokoju i na
biurkach. Segregatory zbierały kurz, zaś za biurkami siedzieli hindu-
scy biurokraci w fezach i znoszonych, workowatych, jasnobe\owych
garniturach, którzy, o ile mogłem się zorientować, nie robili nic oprócz
prowadzenia pogaduszek między sobą i rzucania spojrzeń w naszą
stronę. W końcu jeden z nich udzielił nam posłuchania, ale zaprzeczył,
jakoby Wydział Dróg miał cokolwiek wspólnego z drogą, o której wspo-
mnieliśmy, wszystko jedno: nowa czy stara, górska czy terąjska.
Tego dnia wieczorem przy kolacji zaproponowałem:
- Zapytajmy Szwajcarów, co oni wiedzą. Skoro budowali tamto
ostatnie przedłu\enie, powinni wiedzieć, kto będzie robił następne.
- Dobry pomysł - przyznał George.
Fakt, \e to ja wyskakuję z dobrymi pomysłami, uznałem za złą
wró\bę. George wyglądał na zniechęconego, a problemy gastryczne
nadal psuły mu noce. Do miasta wrócił pułkownik John. Co wieczór
po naszym powrocie do domu wyciągał od nas szczegóły dnia i karcił
za mizerne postępy. George odszczekiwał mu się, John nas rugał, a ja
zaczynałem nucić po tybetańsku, \eby go uspokoić. Czasem się
wyluzowywał i dołączał do mnie, innym razem po prostu wściekał
się i jeszcze głośniej darł się na nas po angielsku, a jeszcze kiedy
indziej gubił się, próbując robić obie te rzeczy naraz, i wpadał w ro-
dzaj ataku katatonicznego. Nasi sąsiedzi hotelowi patrzyli na nas
wilkiem, George był coraz bardziej wyczerpany.
Mimo to nie rezygnowaliśmy. Następnego dnia pojechaliśmy na
rowerach na południe, przez rzekę Bagmati do Patanu, starego świę-
tego miasta. Tam właśnie mieściły się biura Szwajcarskich Wolon-
tariuszy dla Rozwoju i Szwajcarskiego Stowarzyszenia Pomocy Tech-
nologicznej.
Po Singha Durbar Szwajcarzy działali tak efektywnie, \e nie mogli-
śmy wprost uwierzyć. Jakbyśmy rozmawiali z kosmitami. Dwóch
200
z nich zaprowadziło nas natychmiast do jasnego, słonecznego poko-
ju z rycinami na ścianach, posadzili nas na kanapie przy stoliku, óali
nam kawę z ekspresu i wypytywali, co mogliby dla nas zrobić. Było
to tak zdumiewające, \e George zapomniał z początku, po co tam
Strona 102
Robinson Kim Stanley - Ucieczka z Katmandu(z txt)
jesteśmy, pozbierał się jednak i zapytał o rozbudowę drogi.
Niestety nie mogli powiedzieć nam zbyt wiele. Słyszeli o proje-
kcie przedłu\enia drogi do Czhule, ale uwa\ali, \e teren, o który
chodzi, nie jest odpowiedni pod względem geologicznym. Podejrze-
wali, \e plan mogli przejąć Chińczycy. Zasugerowali, \ebyśmy spró-
bowali w Ministerstwie Administracji, ale ostrzegli nas, \e ka\dy
obcy rząd, który udziela pomocy Nepalowi, jest w tym kraju na pół
niezale\ną władzą, więc formalny rząd nepalski mo\e wiedzieć
niewiele. Naprawdę nie mieli pewności; byli, jak to Szwajcarzy,
niezale\ni od wszelkich rządów. Większość wsparcia, które organi-
zowali, kierowane było wprost do lokalnego biznesu.
Nie pomogli więc zbytnio, a następnego dnia okazało się, \e w biu-
rach administracji nikt nie chce z nami rozmawiać, i to bez względu
na bakszysz.
George załamał ręce i znowu poszedł do naszego przyjaciela
Steve'a.
- Daj mi jakiś kontakt - poprosił go. - Nie obchodzi mnie,
kto to będzie.
Steve dał mu nazwisko gościa, który pisał do "Nepalskiej Gazety
Urzędowej", pisma zamieszczającego informacje o wszystkich ofi-
cjalnych gpczynaniach rządu. Gość był najwyrazniej zwolennikiem
B. P. Koirali, premiera wtrąconego do więzienia przez ojca króla
Birendry jeszcze w latach sześćdziesiątych. To był dobry znak,
i rzeczywiście, kiedy weszliśmy do jego biura w Singha Durbar
i George rzucił na biurko pięćset rupii, mówiąc: "Chcielibyśmy
zaprosić pana na obiad i zadać kilka pytań, \adne tajemnice, tylko
trochę informacji", gość wyglądał na naprawdę zainteresowanego.
Spojrzał na zegarek i powiedział:
- Có\, proszę panu, właśnie wychodzę na obiad. Jeśli pójdzie-
cie ze mną, postaram się odpowiedzieć na pytania, gdy tylko odpo-
wiedzi będą mi znane.
201
Zabraliśmy go więc na obiad. Siedział i patrzył na nas lekko
rozbawiony. Mały hinduski biurokrata z czerwoną kropką na czole
i tak dalej. Nazywał się Bahadim Shrestha i urodził się w Teraju.
Studiował na uniwersytecie Tribhuvan w Katmandu i zdecydował
się na pracę w administracji publicznej. Było to dla nas korzystne,
poniewa\ większość pracowników administracji stanowili Bramini
lub hetrijowie urodzeni w Katmandu i posadzeni, dzięki układom
rodzinnym, na stanowiskach, które traktowali jako łatwy sposób
zarabiania pieniędzy bez pracy. Bahadim nie nale\ał do tej zgrai
i naturalnie jej nie cierpiał.
- Bieda i złe zarządzanie to dwa największe problemy Nepalu,
proszę pana-powiedział nam - a nigdy nie rozwią\emy pierwsze-
go, dopóki nie jest rozwiązany drugi. Co rok albo co dwa lata
przyje\d\a do nas zagraniczny ekspert i projektuje nowy system:
organizację, promocję, wszystko bardzo szczegółowo, w punktach
i z absolutnym końcem korupcji. Sekretariat Pałacu nakazuje nam
posługiwać się tymi systemami, a potem się o nich zapomina, zanim
ktokolwiek je zrozumie. - Ponuro pokręcił głową. - To istne
muzeum systemów.
- Zwięte słowa - gorliwie przytaknął George. - No więc,
gdybym chciał się dowiedzieć, kto w Singha Durbar odpowiada za
budowę pewnej drogi?
- A, proszę panu, to w ogóle nikt z Singha Durbar! - Bahadim
wydawał się zaszokowany samą myślą. - Tam przecie\ mieści się
rząd!
George i ja popatrzyliśmy po sobie.
- Musicie zrozumieć - ciągnął Bahadim, zacierając ręce z ja-
kimś upiornym zadowoleniem. - W Nepalu są trzy ośrodki władzy.
Singha Durbar i pańćajat to jedno, międzynarodowe organizacje pomo-
cy to drugie, a Sekretariat Pałacu, który pracuje bezpośrednio dla króla
Birendry - trzecie. Formalnie nie jest określone, kto za co odpowia-
da, ale w praktyce nie mo\na nic zrobić bez króla i jego doradców.
- Ale co z rządem? - spytał George, krzywiąc się na myśl
o wysiłku, jaki do tej pory wło\ył.
- Rząd pańćajatowy nie ma znaczenia w tym, co was interesuje
202
Strona 103
Robinson Kim Stanley - Ucieczka z Katmandu(z txt)
- Bahadim rozło\ył ręce. - Jak często mawia król, systemowi
pańćajatów grozi zagubienie w labiryncie demokracji. Wy musicie
zwrócić się do prawdziwej administracji.
- Przecie\ to właśnie próbowaliśmy zrobić!
- Tak. No có\, w takim razie musicie iść do Sekretariatu Pałacu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl