
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Panującą w domu ciszę zakłócał tylko szum lodówki i tykanie
zegara w salonie. Kieł drzemał na werandzie, ale Caitlyn,
która jeszcze piętnaście minut temu siedziała na huśtawce, nie
było nigdzie widać.
- Caitlyn?! - zawołała przez otwarte okno w kuchni. Zadnej
odpowiedzi, tylko wystraszony zając czmychnął między
rzędy kukurydzy. - Jedzmy do miasta. Odwiedzimy babcię,
zjemy pizzę, albo coś innego... - Powinna usłyszeć entuzjastyczny
okrzyk i tupot nóg. - Kochanie?
Może córka wróciła do domu, weszła cicho na górę i zasnęła
nad książką albo czasopismem? Sam zajrzała do salonu
i sypialni Caitlyn, ale nikogo tam nie było. W całym domu
panowała cisza. Nienaturalna cisza. Tylko bez paniki, zganiła
się w duchu. Ona na pewno jest gdzieś niedaleko. Jednak serce
zaczęło jej bić jak szalone i pot wystąpił na kark. Caitlyn nie
była dzieckiem, które najlepiej się bawiło, grając w karty lub
oglądając telewizję. Zawsze szukała jakiejś nowej zabawy. Teraz
też pewnie pobiegła do ogrodu albo bawi się w którymś
z budynków gospodarczych i nie słyszy wołania matki.
Dlaczego więc Sam czuła narastający niepokój? Wyszła na
werandę. Kieł uniósł głowę i jak zwykle pomachał ogonem.
- Aadnie mi pomagasz - zganiła go. - Gdzie Caitlyn? -
Stary pies ziewnął i przewrócił się na plecy, prosząc, by go
podrapała po brzuchu. - Pózniej.
Tylko spokojnie. Na pewno jest blisko. Musi być.
Osłoniła oczy przed słońcem i spojrzała na budynki i pobliskie
pola. Czasami Caitlyn oddalała się od domu w pogoni
za motylem lub konikiem polnym. Sam denerwowała się coraz
bardziej. Przypomniała sobie głuche telefony i lęk córki, że
ktoś ją śledzi. Sprawdziła wszystkie ulubione miejsca zabaw
dziewczynki. Nie znalazła jej nad strumieniem ani na strychu
z sianem, ani za kurnikiem. Przeszukała ogród, gdzie Caitlyn
czasem chowała się w kukurydzy lub w cieniu tyczek z fasolą.
- Caitlyn?! - zawołała jeszcze raz i dodała cicho: - Gdzie
ty się podziewasz? - Rozpaczliwy strach ścisnął jej żołądek,
ale starała się zachować spokój. Przecież widziała córkę niecałe
pół godziny wcześniej. Nie mogło jej się stać nic złego. -
Caitlyn?
Jej głos brzmiał coraz bardziej nerwowo. Przecież ona musi
tu gdzieś być, powtarzała sobie. Już nie chodziła od budynku
do budynku, tylko coraz szybciej biegła. Jeszcze raz sprawdziła
dom, stodołę, stajnię, szopę na narzędzia i teren wokół płotu.
Pot wystąpił jej na czoło i między łopatki. Paraliżujący
strach rozrywał serce. Gdzie jesteś, Caitlyn? Gdzie? Znów
wbiegła do domu i sięgnęła po telefon. Kyle. Musi zadzwonić
do Kyle'a. Zaczęła wykręcać numer, ale zdała sobie sprawę,
że Kyle wyjechał, tak samo jak Grant, do którego również
mogła się zwrócić. Obaj wyjechali do Minneapolis.
- Do diabła! - zaklęła i rzuciła słuchawkę.
Nerwowo zabębniła palcami o blat stołu. Do matki postanowiła
nie dzwonić. Gdyby mała pojechała rowerem do miasta,
zadzwoniłaby do domu tuż po dotarciu do babci. Matka Sam
na pewno by tego dopilnowała.
Sam wpatrzyła się w horyzont, nerwowo obgryzając paznokieć.
Jej wzrok powędrował ku ranczu Kyle'a. Ostatnio
Caitlyn bardzo często przechodziła przez płot i szła do domu
ojca, by go odwiedzić albo namawiać kogoś, żeby pozwolił
jej przejechać się na Jokerze, co stało się jej obsesją... O Boże!
%7łołądek podskoczył Samancie do gardła. Chwyciła kluczyki
do samochodu i wybiegła z kuchni.
- Boże, pozwól mi ją znalezć - modliła się, wskakując do
pikapa. Włożyła kluczyk do stacyjki i gwałtownie ruszyła, wyrzucając
żwir spod kół. Przez głowę przelatywały jej obrazy
Caitlyn na Jokerze.
Wjechała na główną drogę, niemal nie zwalniając. Wciskając
gaz do deski, z szaleńczą szybkością wpadła na długi
podjazd wiodący do domu Kyle'a. Drzewa i słupki ogrodzenia
migały za oknem samochodu. Po chwili wjechała na podwórze.
Nie wyłączając silnika, wyskoczyła z auta i zobaczyła córkę
na grzbiecie tego przeklętego ogiera. Joker, parskając, galopował
z jednego końca zagrody w drugi, a Caitlyn przywierała
do jego grzbietu z całych sił.
- Trzymaj się, maleńka - wyszeptała Sam.
Podbiegła do zagrody, starając się zachować spokojny wyraz
twarzy. Wiedziała, że nie może dopuścić, by koń poczuł
jej zdenerwowanie. Serce jednak nadal tkwiło jej w gardle.
Nie spuszczała wzroku z córki. Caitlyn, blada jak kreda, wreszcie
ją zobaczyła.
- Mamusiu!
- Trzymaj się.
W tej samej chwili Joker stanął dęba, a Caitlyn głośno
krzyknęła.
- Nie!
Koń opuścił przednie kopyta i niczym wystrzelony z procy
pognał w najodleglejszy kąt zagrody.
- Mamo! - Caitlyn kurczowo trzymała się jego grzywy.
- O Boże, Boże - powtarzała w panice Sam.
Wiedziała, że musi się uspokoić i przejąć kontrolę nad sytuacją.
Aagodnie zawołała konia, otworzyła bramę i weszła do
zagrody. Ogier był wyraznie spłoszony, oczy wychodziły mu
z orbit, nozdrza się rozszerzały, mięśnie drgały.
- Już dobrze, dobrze. Wszystko będzie dobrze - przemawiała
łagodnie Sam i nie wiedziała, czy mówi do siebie, czy
do zwierzęcia, czy do córki.
Joker zarżał ostro i uderzył kopytami o ziemię.
- Caitlyn, spróbuj się ześliznąć...
Koń znów zarżał i stanął dęba. Samantha zatrzymała się
jak wryta.
- Mamusiu...
Ogier ruszył z kopyta, przemknął obok Sam niczym wiatr,
wzbijając pył. Ogon powiewał za nim jak czarny proporzec.
- Caitlyn! - zawołała Sam. - Trzymaj się. Idę do ciebie.
- Nie!
Joker zarżał przenikliwie i znów wspiął się na tylne nogi.
Caitlyn piszczała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]