[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Newt nosiła skrzynki tak długo, dopóki starczyło jej sił. Wreszcie się zmęczyła. Ripley zaniosła
dziewczynkę do skrzydła medycznego; głowa Newt wspierała się ciężko na jej ramieniu. Od czasu
do czasu dziecko coś mamrotało, a Ripley odpowiadała udając, że rozumie, o co jej chodzi. Szukała
tymczasem miejsca, gdzie Newt mogłaby spokojnie odpocząć, miejsca względnie bezpiecznego.
Sala operacyjna mieściła się w odległej części skrzydła. Większość skomplikowanego sprzętu
była wbudowana w nisze albo zwisała z końcówek specjalnych wysięgników. Na suficie
dominowała olbrzymich rozmiarów kula, zawierająca lampy oraz dodatkowe instrumenty
chirurgiczne. Szafki i urządzenia nie przytwierdzone do podłogi przesunięto w róg sali, żeby zrobić
miejsce dla kilku polowych łóżek.
Tutaj będą spały. Tutaj uciekną, jeśli obcy sforsują wszystkie barykady. Wewnętrzna reduta.
Azyl. Schronienie. Hudson twierdził, że sala operacyjna ma grubsze ściany niż reszta budynków w
kolonii. Fakt, wyglądała jak wielki, skomputeryzowany bunkier. I jeśli będą musiały się zastrzelić,
żeby nie wpaść żywcem w szpony tamtych, tutaj znajdą kiedyś ich zwłoki.
Ale tymczasem odkryły tu spokojną przystań, przytulną i wygodną. Ułożyła Newt na
najbliższym łóżku i spojrzała z uśmiechem w jej uniesioną twarzyczkę.
- Teraz leż i śpij. Muszę wracać, żeby pomóc kolegom, ale jak tylko będę mogła, natychmiast
wrócę i sprawdzę, czy wszystko w porządku. Musisz odpocząć. Jesteś wyczerpana.
- Nie chcę spać.
- Musisz, Newt. Wszyscy kiedyś śpią. Jak się prześpisz, od razu poczujesz się lepiej.
- Ale ja mam złe sny.
Poruszyła właściwą strunę, strunę, której dzwięk Ripley znała aż za dobrze.
- Wszyscy miewają złe sny - rzuciła z udaną wesołością.
Dziewczynka wcisnęła się głębiej w miękki materac.
- Tak, ale nie takie jak ja.
No nie wiem, dziecko, nie wiem... myślała Ripley. Głośno zaś powiedziała:
- Założę się, że Casey nie ma koszmarnych snów. Wyjęła głowę lalki z rączki dziecka i zajrzała
do środka. - Tak, jak myślałam. Nie ma tam żadnych koszmarów. Może spróbujesz udać Casey?
Udać, że niczego tu nie ma. - Poklepała czoło dziewczynki.
Newt odwzajemniła uśmiech.
- Udać, że tam jest całkiem pusto? - spytała.
- Właśnie, całkiem pusto. Jak w głowie Casey. - Pogłaskała pieszczotliwie jej twarz,
odgarniając z czoła włosy. - Jeśli to zrobisz, założę się, że będziesz mogła spokojnie spać.
Obróciła głowę lalki ku sobie, zamknęła jej powieki, które już dawno przestały mrugać i oddała
zabawkę właścicielce.
Newt wywróciła oczami, jak gdyby chciała powiedzieć: Nie wciskaj mi tu kitu dla
pięciolatków, kochana. Ja mam lat sześć.
- Ripley, ona nie ma złych snów, bo to tylko kawałek plastiku.
- Och, Newt, przepraszam. W takim razie spróbuj udać, że właśnie taka jesteś. %7łe jesteś
kawałkiem plastiku. Newt prawie się uśmiechnęła. Prawie.
- Spróbuję.
- Dobra dziewczynka. Ja może też spróbuję.
Newt przytuliła do szyi głowę lalki i zamyśliła się.
- Mamusia zawsze mówiła, że nie ma potworów. Takich prawdziwych. Ale one są.
Ripley nadal odgarniała niesforne włosy z bladego czoła sieroty.
- Tak, są, prawda?
- I one są tak samo prawdziwe jak ty czy ja. One nie są na niby, nie wyszły z książki. One są
naprawdę prawdziwe, a nie takie udawane jak na wideo. Dlaczego ludzie opowiadają dzieciom
takie rzeczy? Dlaczego oszukują? - W jej głosie zabrzmiała cicha nutka pretensji.
Ripley wiedziała, że nie może kłamać. Nie jej, nie Newt. Nie, żeby miała taki zamiar. Newt
przeżyła zbyt wiele, by dać się zwieść nieskomplikowanym kłamstewkiem. Ripley instynktownie
wyczuła, że straciłaby wtedy zaufanie dziecka. I to na zawsze.
- Wiesz, niektóre dzieci bardzo by się wystraszyły. Gdyby usłyszały prawdę. Rodzice uważają,
że dzieci są bojazliwe albo myślą, że łatwo je przestraszyć. Dorośli jakoś nigdy maluchów nie
doceniają i sądzą, że prawda by dzieci przerosła. Dlatego próbują ułatwiać im życie i wymyślają
takie rzeczy.
- Takie o potworach, tak? Czy jeden z nich wyrósł w brzuchu mamusi?
Ripley znalazła koce i zaczęła otulać ciałko dziewczynki, wyczuwając pod palcami jej żebra.
- Nie wiem, Newt. Nikt nie wie. Taka jest prawda. I nie sądzę, żebyśmy się tego kiedykolwiek
dowiedzieli.
Dziewczynka coś w sobie rozważała.
- Czy nie tak rodzą się dzieci? To znaczy ludzkie dzieci. One rosną w brzuchu?
Ripley zesztywniała z przerażenia.
- Nie, maleńka, nie, one rodzą się zupełnie inaczej. Z ludzmi jest inaczej, kochanie. Inaczej to
się wszystko zaczyna i sposób, w jaki dziecko przychodzi na świat, też jest inny. U nas przy
porodzie matka i dziecko współpracują. A u tych...
- Tak, rozumiem - przerwała jej Newt. - A ty? Czy miałaś kiedyś dziecko?
- Tak. - Podciągnęła jej koc pod brodę. - Tylko jedno. Małą dziewczynkę.
- Gdzie ona jest Na Ziemi?
- Nie. Odeszła.
- Znaczy... umarła. - To nie było pytanie.
Ripley skinęła wolno głową, usiłując przypomnieć sobie maleńką istotkę z ciemnymi loczkami,
kręcącą się u jej stóp, istotkę tak przecież podobną do Newt. Próbowała skojarzyć ją z obrazem [ Pobierz całość w formacie PDF ]