RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To może... - zaczął. Poprawił się na krześle. - To może
opowiesz mi, co zamierzasz robić, kiedy skończymy naszą pracę?
Oparła się wygodnie. Pytająco uniosła brwi. Jakby było to
ostanie pytanie, jakie spodziewała się usłyszeć.
- Nie wiem. Znajdę inną pracę?
- Zawsze możesz zostać - powiedział. I pożałował tego. Bo
wcale nie był pewien, czy umiałby znieść taką pokusę.
S
R
Na szczęście nie musiał się bać. Energicznie pokręciła głową.
- Nie ma mowy - powiedziała. - Poza tym mam plan.
- Jeszcze jeden plan? - Rumieniec na jej policzkach po-
wiedział mu, że zrozumiała aluzję. Kiedy ostatnio miała  plan",
skończyli całując się na trotuarze. Na samo wspomnienie poczuł,
że zrobiło się mu gorąco.
- To nie to. Mam prawdziwy plan. Pomysł na karierę. Ale
mniejsza z tym... - Zamilkła. Jakby zatrzasnęła drzwi.
- Opowiedz mi - poprosił. Sam był zdziwiony, jak bardzo
chciał to usłyszeć.
- Raczej nie - odparła niepewnie. - Jeszcze nigdy nikomu o
tym nie mówiłam. Nawet moim braciom.
- Kiedy zakończymy ten kontrakt, zapewne nie zobaczysz
mnie nigdy więcej. Czy jest ktoś lepszy, komu mogłabyś opo-
wiedzieć?
Wypiła łyk wina. Zajrzała mu prosto w oczy z niemą prośbą,
żeby nie nalegał.
- Pomyślisz, że to głupie - powiedziała. - Ale zawsze ma-
rzyłam o tym, żeby mieć swój własny pensjonat.
Znał jej dokładność. Perfekcjonizm. Wiedział, że zarzą-
dzałaby pensjonatem doskonale. Czemu nie powiedziała mu o tym
nigdy przedtem?. Przecież mógłby zrobić coś... Co? Co mógłby
zrobić? Poczuł nieprzyjemny ucisk w duszy.
S
R
Poprawił się na krześle. Jak wiele zmieniło się w ostatnim
czasie między nami, pomyślał.
- Będziesz w tym świetna - uśmiechnął się. - Nie potrze-
bujesz architekta?
Odpowiedziała uśmiechem. Rozluzniła się.
- Myślę, że będę potrzebowała. Kiedyś. Ale to będzie jakiś
sto siedemdziesiąty piąty krok. Na razie robię krok pierwszy.
- A skończone studia?
- Zgoda. - Uśmiechnęła się szerzej. - Teraz robię krok drugi.
Pochylił się ku niej.
- A ta wynegocjowana tak słodko pozycja wicedyrektora
projektu tu, na Santa Margarita?Na samo wspomnienie tamtych
targów poczuł gniew. Co się ze mną dzieje? pomyślał.
Zachichotała.
- Touche*! Trzeci krok - powiedziała.
- W porządku. I co dalej?
Z przyjemnością patrzył, jak jej uśmiech jaśniał coraz
bardziej.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - spytała z błyszczącymi
oczami.
- Oczywiście. - Ponownie napełnił jej kieliszek.
* Touche (fr.) - Trafiony!
S
R
Obiad minął szybko. Daisy z niezwykłym ożywieniem opo-
wiedziała mu o swoich marzeniach. Zdradziła plany i pomysły.
Opisała swój przyszły pensjonat ze szczegółami. Mówiła z takim
entuzjazmem, że Alec czuł się chwilami zakłopotany i
zawstydzony.
Kiedy wychodzili z restauracji, miał wrażenie, że zna ją
lepiej, niż kogokolwiek na świecie. W normalnych okolicz-
nościach przeraziłoby go to śmiertelnie. Ale tym razem czuł się z
tym dobrze.
Chłodny wiatr zatrzepotał spódniczką Daisy, owinął ją wokół
jej nóg.
- Odprowadzisz mnie do domu? - spytała.
Wziął od niej ciężkie pakunki i powiedział:
- Prowadz, oberżystko - Chociaż jego wózek golfowy stał tuż
obok.
Szli jasno oświetloną aleją. Z mijanych barów dolatywała ich
muzyka.
Wciąż mijali hałaśliwe grupy rozbawionych nastolatków.
Alec nie zauważał niczego. Liczyły się tylko przypadkowe
dotknięcia ramienia idącej obok Daisy. Jej zapach. Odgłos jej
kroków. I ta gwałtowna chęć pocałowania jej.
Potrząsnął głową. Zawsze był taki ostrożny. Nigdy nie po-
zwalał, żeby kobieta nad nim zapanowała. I nie zamierzał tego
S
R
zmieniać dla Daisy. Zwłaszcza gdy musiał spędzić z nią kolejną
noc pod jednym dachem.
Kiedy doszli do hotelu, Daisy otwarła pokój i weszła
przodem.
- Och, Alec! - zawołała. - Są prześliczne. Kiedy...
- O czym ty mówisz? - Alec zamknął drzwi i wszedł za nią.
- O tym. - Wskazała stojący na stole olbrzymi bukiet róż.
Gdy Daisy sięgnęła po przyczepiony do bukietu bilecik,
Alec usłyszał w głowie dzwonki alarmowe. Czy były to
kwiaty od Toma? Cierpiącego na morską chorobę?
Daisy czytała liścik i zagryzła wargę. Zerknęła na Aleca.
- I? - spytał.
Wsunęła liścik do koperty.
- I co? - spytała.
- Od kogo są? - spytał zbyt pośpiesznie.
- Od Troya.
Troy? On przysłał Daisy kwiaty? On nie był dla niej dość
dobry.
- Czego chce? - warknął.
Ruszył w jej stronę.
- Niczego. - Zakręciła się na pięcie i wpadła prosto na Aleca.
Gwałtownie wciągnęła powietrze. Wbiła wzrok w guzik przed
swoim nosem. - Chodzi o to - przemówiła do koszuli - że
S
R
umówiliśmy się na jutro rano. Przysłał kwiaty, żeby mi o tym
przypomnieć.
- Umówiliście się? Po co?
- Znowu zaczynasz być wścibski. - Chciał coś powiedzieć,
ale uciszyła go uniesieniem dłoni. - Albo nadopiekuńczy. Tak czy
tak, nie chcę tego słuchać.
- Jako twój przyjaciel, muszę powiedzieć...
- Nie - powiedziała ostrzegawczo. - Ale...
- Nie słucham. - Zakryła uszy rękami.
- W porządku - powiedział. Odsunął jej ręce od uszu. - W
porządku - powtórzył. - Ale gdyby przypadkiem okazało się, że
jest seryjnym mordercą, zdradz mi miejsce umówienia, żebym
mógł powiedzieć policji, gdzie powinni zacząć szukać twego
poranionego ciała.
Spojrzała gniewnie na swoje ręce zamknięte w jego dłoniach.
Ale nie cofnęła ich. Potem zajrzała mu w oczy.
- Jesteś niesamowity.
Cholera. Z każdą chwilą była coraz bardziej urocza. Piegi na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl