RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Justyny domem będziem.
Zgodziła się w milczeniu. Przyjemnie szło się, mając w nim oparcie, dawał poczucie
bezpieczeństwa. On najwyrazniej cieszył się z tej bliskości i chciał ją przedłużyć. Wyszli
bowiem na skraj placu katedralnego, skąd dom Jabłczykowskich już było widać, tylko
przejść na ukos przez plac, ale mężczyzna prowadził w prawo.
- Obejdziem mały kawałeczek - wyjaśnił. - %7łeby panna Justyna bucików nie
zmarnowała na tym nierównym bruku, a i wdepnąć można w różności...
Zgodziła się, jak od dwóch godzin godziła się na wszystko, co proponował. %7łeby
siedzieli przy stole w letnim ogródku, żeby pili wino, żeby drzemała oparta o jego ramię.
%7łeby szła posłusznie tam, gdzie ją prowadził.
Słabo znała miasto, ale co najmniej raz wydawało się pannie Nowackiej, że szybciej
trafiliby do domu inną drogą. Nie powiedziała jednak o tym, oszołomiona jeszcze winem,
zmuszona uważać na nierówności pod stopami. Dziwiła się wprawdzie, czemu na taki kawał
drogi nie wziął fiakra, ale łatwo odpowiedziała sobie, że chciał z nią zostać jak najdłużej.
Szła i karciła się w duchu, że niczego nie robi. Nie protestuje, nie poucza, nie
sprzeciwia się. On gadał jak najęty. Opowiadał o swojej rodzinie, matce i siostrach, sąsiadach
z kamienicy, znajomych z ulicy. Każdego znał po nazwisku, profesji, każdego już ocenił i
zaszufladkował.
- Pani Czarnołęcka, wdowa, bardzo pobożna. Jej córka chora na suchoty. Pan
Jaśkiewicz też ma blizniaki, jak Jabłczykowskie, tylko chłopaków. Na kolei pracuje. Panna
Hartwig z pierwszego piętra naszej kamienicy, w oficynie, szyje dla zarobku, a jak ma wolną
chwilę, to haftuje...
Justyna słuchała piąte przez dziesiąte, świeże powietrze orzezwiło ją, ale nie do
końca, ciągle miała w uszach hałas kapeli w ogródku i tupot tańczących na drewnianym
podeście.
- A panna Justyna, to ile lat sobie liczy, jeśli wolno wiedzieć? - zapytał nagle Janek
Kulka.
Wyrwała dłoń z jego ręki. Co za impertynent!
- Bo mnie się zdaje, że jakie dwadzieścia pięć - ciągnął Kulka i z zadowoleniem
powitał paluszki dziewczyny na swoim ramieniu.
Panna Justyna potrafiła docenić komplement, choćby aż tak bardzo obcesowy.
- Bo siostrę mam w tym wieku - pochwalił się. - Agnieszka na imię. Jakoś do panny
Justyny podobna, z postawy i zdawało mnie się, z wieku. W pazdzierniku skończy
dwadzieścia pięć lat.
- Odgadł pan - skłamała panna Nowacka.
Miała już dwadzieścia osiem, ale z jakichś powodów nie chciała prawdziwego wieku
ujawnić nawet temu obcemu mężczyznie, który wcale jej przecież nie obchodził.
- A siostra czym się zajmuje? - zapytała, żeby odwrócić uwagę.
Janek Kulka odpowiedział, a słychać było w jego głosie dumę z osiągnięć siostry.
- W szpitalu pracuje. Pielęgniarką jest, po szkole specjalnej dla pielęgniarek nawet.
- Naprawdę? - ucieszyła się Justyna. - To rzeczywiście mamy ze sobą coś wspólnego.
Czy pan wie, że kiedyś ja także chciałam być pielęgniarką. Chodziłam na kursy, a nawet
krótko pracowałam w szpitalu.
- O, to koniecznie zapoznać was muszę! - zawołał Janek. - Agnieszka bardzo się
ucieszy. I matka ucieszy, gdy panna Justyna...
Przerwał nagle zawstydzony, przystając.
- Cóż takiego? - zapytała Justyna, wcale odważnie podnosząc wzrok ku męskiej
twarzy.
- Dokończyć nie śmiem... %7łeby się panna nie obraziła, że myśli u mnie takie szybkie.
- Proszę powiedzieć - nalegała. - Wtedy zobaczy pan, czy się gniewam.
Była pewna, że wie, co miał na myśli. Nie pomyliła się.
- Gdyby panna Justyna zechciała w odwiedziny przyjść - wypalił i zaraz zaczął się
tłumaczyć. - Jak panna Justyna nie chce, to przepraszam za odważne nadto pytanie.
- Zastanowię się - odpowiedziała.
%7łeby go uspokoić. Nie zamierzała chodzić do jego biednego zapewne, ciasnego
mieszkania i poznawać obcych ludzi, którzy gotowi Bóg wie co pomyśleć.
- Zastanowię się - powtórzyła. - Nie wydaje mi się, żeby to wypadało... Przecież
wcale się nie znamy, ani my, ani nasze rodziny.
Janek Kulka miał do takich spraw praktyczne podejście.
- Aatwo zapoznać się - zauważył. - Przyjść trzeba i zapoznanie gotowe.
Byli już przy bramie domu, w którym mieszkali Jabłczykowscy, po drugiej stronie
uliczki, tuż obok dawnego jezuickiego kolegium.
- Tak my i na miejscu - westchnął Janek Kulka, pochylając się nad ręką panny
Justyny. - Szkoda, że tak szybko...
Zaśmiała się cicho. Jej sympatia do tego ogromnego, nieokrzesanego mężczyzny
osiągnęła bardzo wysoki poziom.
- Trzeba było dłuższą drogą prowadzić - poradziła, a Janek Kulka wybuchnął głośnym
śmiechem, pełnym radości i nadziei.
Justyna Nowacka rzeczywiście żałowała, że spacer dobiegł już końca.
- Co tak wcześnie? - spytała zaskoczona pani Jabłczykowska na widok Justyny. - Nie
podobały się pannie nasze tutejsze zabawy?
W saloniku, gorącym od ciepłego letniego powietrza, papierosowego dymu i emocji,
trwała w najlepsze partia domina. Jak każdej soboty przyszli na nią sąsiedzi z parteru, chudy
pan Powróz, kolega z biura pana domu, oraz pani Powrozowa, tuszą znacząco odbiegająca od
nazwiska. Siedzieli przy okrągłym stole, popijali herbatę z rumem, plotkowali i zawzięcie
wykłócali się przy grze, choć ta nie toczyła się o pieniądze.
- Głowa mnie rozbolała - panna Justyna miała przy tym kłamstwie odpowiednią minę.
- Wcześniej wyszłam, za widna jeszcze. Helusia z Wisią zostały na jakiś czas, mają tam
wielkie powodzenie.
Pan Jabłczykowski podniósł głowę znad ustawianych kostek do gry.
- Sama panna wróciła? Bardzo chwalebne. Mówiłem, że nie ma się czego bać.
I powrócił go gry.
- Położę się, jeśli ciocia zezwoli - Justyna wyglądała jak osoba cierpiąca. - I proszę się
nie kłopotać kolacją dla mnie.
Pani Jabłczykowska skinęła zezwalająco. - %7łeby tylko dziewczynki bezpiecznie
wróciły.
- Niedługo przyjdą - zapewniła Nowacka. - Proszę się nie bać, fiakrem przyjadą.
Słyszałam, jak o tym mówiły.
Gdy po krótkiej toalecie panna Justyna Nowacka znalazła się w pościeli, poczuła, że
wirowanie w głowie nie całkiem ustało.
- Boże! - szepnęła z zadziwieniem. - Co ja najlepszego robię?! Zachowuję się chyba
najokropniej w całym życiu. Dobrze, że papa tego nie widzi!
***
Znajomość panny Justyny Nowackiej z Jankiem
Kulką, policjantem w Kownie, rozwinęła się bardzo szybko. Już w dwa dni po
pierwszym spotkaniu panna Justyna zgodziła się na towarzystwo nowego znajomego podczas
spaceru po mieście.
Czekał przed domem z bukietem kwiatów, ubrany w płócienny garnitur i słomkowy
kapelusz, z przystrzyżonymi włosami i uroczystą miną. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl