RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ptaszków złapaliście. Chce ich natychmiast przesłuchać, gdyż doniesiono mu, że to
poplecznicy Juareza. Wyprowadzić ich.
Zwracając się do klucznika dodał stanowczym tonem:
59
 Oto poświadczenie wydania obu uwięzionych, podpisane przez gubernatora. Za godzinę
odprowadzę ich, a wtedy pan wyda mi to poświadczenie  mówiąc to podał mu wypełniony i
podpisany formularz.
Przy pomocy żołnierzy wyprowadził obu więzniów, klucznik mając przez oczami
urzędowo wypełniony formularz nie śmiał przeciwstawiać się decyzji kapitana.
Na ulicy było zupełnie ciemno. %7łołnierze asystujący więzniom musieli ich wziąć za ręce,
prowadząc w kierunku gmachu gubernatora.
Myśliwy odetchnął spokojniej widząc nad sobą niebo usłane gwiazdami. Zrozumiał, że
wygrał i podstęp udał mu się całkowicie.
Kiedy przeszli spory kawałek drogi wyciągnął swój nóż myśliwski i chowając go starannie
w rękawie zwrócił się do żołnierzy z pytaniem:
 Czy ci więzniowie są dobrze zabezpieczeni?
 Pewnie  odparł jeden z nich  przecież prowadzimy ich pod ręce.
 A czy więzy dobrze trzymają?
 Tak, to silne rzemienie.
 Jednak lepiej je sprawdzić.
Zbliżył się do więzniów niby to sprawdzając rzemienie krępujące ręce z tyłu, w
rzeczywistości jednak poprzecinał je ostrym nożem. Poczuli, że ramiona mają wolne, ale nie
dali tego po sobie poznać nawet najmniejszym ruchem.
 Dobrze, postronki są silne, naprzód z nimi! Znowu przeszli kawałek, gdy na zakręcie
jeden z żołnierzy krzyknął i upadł na ziemię.
 Co takiego?  spytał Grandeprise.
 Do diabła! Mój więzień palnął mnie pięścią w głowę i uciekł  krzyczał żołnierz
podnosząc się z trudem.
 O Boże! Gdzie on jest?
 Uciekł tam, w lewą stronę.
 Za nim!
%7łołnierz złapał za karabin i pobiegł w lewą stronę. Na skutek panujących ciemności nie
mógł strzelać, zwłaszcza, że i tak nie widział uciekającego.
 Przynajmniej ty trzymaj mocno swego więznia. Aadna historia! Co to będzie, jak
naprawdę nam ucieknie?!
 Mój nie ucieknie, ręczę za to!  powiedział drugi żołnierz. Jeszcze nie skończył mówić,
kiedy w nocnej ciszy rozległ się jego krzyk.
 Co się znowu stało?  spytał myśliwy. Podobnie jak jego towarzysz podnosił się z ziemi
i z trudem powiedział:
 Mój więzień powalił mnie na ziemię!
 Do diabła! Co z was za gamonie! Pierwszy lepszy drab potrafi was powalić na ziemię.
Gdzie on jest?
 Uciekł, tam na prawo.
 Do stu diabłów! Uciekł! Goń za nim, inaczej pomogę ci szpadą!
Przestraszony żołnierz pobiegł na prawo co tchu w płucach. Ledwie ucichły jego kroki,
gdy Grandeprise udał się w kierunku,
z którego dopiero co przyszli.
 Muszę przyznać, że bardzo dobrze to zrobili  mruczał sam do siebie.  Zapewne zaraz
ich spotkam.
Rzeczywiście nie uszedł daleko, kiedy pierwszy z więzniów przystąpił do niego mówiąc z
uśmiechem:
 Jestem, panie kapitanie!
W tej samej chwili, z drugiej strony odezwał się drugi głos:
 Ja także staję na usługi. Byli to Landola i Kortejo.
60
 Gdzie są żołnierze?  spytał myśliwy.
 Szukają gdzieś nas. Ja przykucnąłem w kącie i dopiero jak przebiegł koło mnie począłem
ostrożnie się cofać.
 Ja tak samo  odezwał się Kortejo.  Ale jak panu udało zdobyć się ten mundur?
 Prosta sprawa, powaliłem na ziemię jednego oficera i zabrałem mu go.
 Do diabła, to nie lada odwaga.
 Nie tak wielka, jak się wydaje.
 Jesteśmy panu bardzo wdzięczni, ale w jaki sposób dostał się pan do więzienia?
 Przez bramę.
 To wiem!  zaśmiał się Landola  Ale, że też pana wpuścili.
 Przedstawiłem się jako adiutant gubernatora.
 A skąd pan wziął potwierdzenie wydania nas?
 Sam sobie wypisałem, w czasie, gdy klucznik poszedł po żołnierzy.
 Znakomicie, genialnie obmyślany plan.
 Wymyśliłem go naprędce, gdy zobaczyłem na ulicy tego francuskiego kapitana.
 A co się z nim stało?
 Leży gdzieś skrępowany i zakneblowany w kącie, między murami.
 Włożył mu pan swoje ubranie?
 Nie, nie miałem na to czasu. Zostawiłem swoje rzeczy koło niego. Myślę, że w samych
kalesonach i koszuli nie przeziębi się. Chodzmy tam!
* * *
Tymczasem Robert, Sępi Dziób i Peters pożegnali się ze śledczym i powrócili do hotelu.
Robert i Peters zaraz położyli się spać, ale Sępi dziób, który wyspał się w ciągu dnia, wyszedł
na dziedziniec. Zupełnie jakby przeczucie nie dawało mu spokoju. Myślał, czy więzniowie są
bezpiecznie, czy aby nie potrafią się wydostać. Tutejsza władza wydawała mu się ogromnie
niepewna. Dręczony obawą postanowił pójść na czaty w pobliże więzienia.
Kiedy przechodził wąską uliczką wydało mu się, że w ciemnym kącie coś się poruszyło.
Przystanął nasłuchując. Rzeczywiście można było rozróżnić jakiś szelest. Złapał do ręki nóż i
podszedł bliżej. Jego bystre oko ujrzało jakąś ciemną, poruszającą się masę. Czyżby to jakaś
para kochanków? O tej porze? W takim miejscu?
Powoli przysunął się jeszcze bliżej i ujrzał prawie nagiego mężczyznę związanego i
zakneblowanego, a obok niego leżące ubranie. Wyjął mu z ust chustkę i spytał:
 Kim jesteś? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl