RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nadszedł czas działania.
Zacisnąwszy dłonie na łańcuchu skuwającym prawą rękę, Conan napiął go z całych sił. Starał się wyrwać
mocujący go pierścień. Dziesięć tysięcy Murzynów przyglądało się obojętnie usiłowaniom Cymmerianina. Na
ramionach, barkach i plecach króla Aquilonii z wielkiego wysiłku wystąpiły postronki mięśni. Aańcuch
wytrzymał, jednak zagłębiony w marmurze stary pierścień rozciągnął się i w końcu pękł. Uwolniwszy jedną
rękę, Conan obrócił się i wszystkie siły wło\ył w rozerwanie drugiego pierścienia. Pod wpływem potwornego
wysiłku brwi połączyły się, a usta rozchyliły w zwierzęcym grymasie. Wydawało się, \e lada chwila oczy
wyskoczą Cymmerianinowi z orbit. W końcu drugi pierścień wykrzywił się i pękł z donośnym szczękiem.
Conan w ka\dej chwili oczekiwał uderzenia trafiającej go w plecy strzały lub włóczni. Tak się jednak nie
stało. Murzyni obserwowali go ze stoicką obojętnością. Z łomotem krwi w skroniach Conan odwrócił się do
syna. Czerwony cień napełzał coraz dalej na księ\yc. Tysiące gardeł wydało z siebie ogłuszającą pieśń.
Naśladując ojca, młody Conn szarpał się w więzach, jednak bez skutku. Conan schylił się, by przyjść
synowi z pomocą, gdy nagle poczuł lodowaty chłód. Jego karku dotknął powiew arktycznego wiatru, tak
zimnego, \e warstwa potu na skórze zamarzła w jednej chwili. Zaledwie Conan zdał sobie sprawę z
obecności niespodziewanego chłodu, ujrzał nad sobą niesamowity widok. Szkarłatny cień zajął ju\ większą
część tarczy księ\yca, nie to jednak wstrząsnęło Cymmerianinem. Pod tchnieniem międzygwiezdnego
chłodu, którym emanowało cyklopowe oko Czerwonego Księ\yca, unoszące się nad placem pasma mgły
zgęstniały, przybierając kształt olbrzymiego, wijącego się wę\a.
Trzewia Conana ścisnęło przera\enie. Zrozumiał, do czego słu\y ołtarz w kształcie misy i dlaczego skuto
go na stojąco. Gdy owinęła się wokół niego pierwsza smuga twardniejącego oparu, w pełni pojął, jak
koszmarny los chciał mu zgotować Nenaunir.
Albowiem na ziemskiej płaszczyznie rzeczywiście materializował się Damballah we własnej osobie.
Wkrótce sploty Ojca Zła miały w pełni wynurzyć się z pustki, by wpierw zgruchotać ofiary w swoim uścisku, a
pózniej zapewnić Pełzającemu Bogu po\ywienie w postaci ich dygoczących dusz.
11.
KRWAWY KSIśYC
Strona 38
Carter Lin - Conan z Aquilonii
Ignorując parali\ujące zimno, gigantyczny Cymmerianin resztką sił starał się rozerwać ostatni łańcuch,
pętający jego syna. Brązowy pierścień w końcu puścił z trzaskiem.
Bezpostaciowe sploty gęstniały wokół Conana. Zaległy cię\arem na jego mocarnych kończynach, a ich
międzygwiezdne zimno zaczęło nadwerę\ać niespo\ytą witalność Cymmerianina. Conan z wysiłkiem schylił
się i wyciągnął z buta sztylet, który dostał od Murzia. Zatopił ostrze po rękojeść w twardniejącym ciele
demona.
 Ojcze!  zawołał Conn, patrząc na upiorną istotę, przywołaną przez Nenaunira z międzygwiezdnego
piekła.
 Uciekaj, chłopcze!  stęknął Conan.  Ratuj się!
Król Aquilonii wbijał sztylet raz za razem w potę\ne, wę\owe sploty. Mimo \e ciosy więzły głęboko,
wydawały się nie czynić \adnej szkody powoli tę\ejącej zjawie. Skórę Conana szorowały łuski wielkości
spodków, przytłaczał go niesamowity cię\ar monstrualnego wę\a. Wysoko nad głową Cymmerianina
trójkątny łeb Damballaha kołysał się na tle gorejącego księ\yca, a rozjarzone ślepia boskiego wę\a
wpatrywały się nieruchomo w króla Aquilonii. W oczach tych kryła się okrutna i przebiegła inteligencja oraz
olbrzymie znu\enie, nieskończona rozpacz i bezgraniczny głód. Dusza Conana zamierała, gdy patrzył w
ślepia demona, który od milionów lat starał się wgnieść ludzką rasę w muł, z którego powoli i z trudem się
wynurzyła.
Zimno przenikało Conana do szpiku kości. Wą\ zacisnął sploty, na jego piersi, gniotąc serce i płuca. Sztylet
wypadł ze zdrętwiałej dłoni Cymmerianina i zadzwięczał na marmurze. Conan nie zaprzestawał walki. Nie
była to tylko próba sił dwóch ciał, lecz bitwa nieposkromionych woli, toczona przez dusze na niematerialnym
obszarze świadomości. Conanowi wydało się, \e umysł, wola i dusza utworzyły przedłu\enie jego ciała.
Rzucił wigor swej nieugiętej woli przeciwko duchowej pustce wę\a demona tak, jakby ciskał oszczep we
wroga z krwi i kości. Nie czuł swojego ciała, zdrętwiałego od stóp do głowy. Niejasno uświadamiał sobie, \e
jeszcze stoi, mia\d\ony zacieśniającymi się splotami Wielkiego Wę\a. Serce zwolniło coraz bardziej, mięśnie
skurczyły się, jak gdyby w oczekiwaniu na nadchodzącą śmierć, krew krzepła w \yłach, lecz gdzieś .głęboko
biło zródło, z którego Conan wcią\ czerpał moc. Do nadnaturalnej walki stanęły jego odwaga, męstwo i wola
\ycia. Temu ostatniemu Set Damballah nie mógł nic przeciwstawić, był bowiem uosobieniem śmierci i
rozkładu. Sensem jego istnienia było niszczenie wszelkiego \ycia. Siła boga wę\a dorównywała jednak [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl