RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tuje następna ochotniczka. Czy nie chciałbyś odebrać jej
z lotniska?
- Czy nie chciałbym? - Na twarzy Johna odmalowało się
błogie zadowolenie, podobne temu, jakie Sawyer widział
u Scotta, gdy po raz pierwszy pozwolił mu się bawić z Eagle
Catcherem. - Muszę tylko rzucić okiem na rozkład dnia.
- Zrób to i wracaj do mnie z odpowiedzią.
Abbey nie miaÅ‚a pojÄ™cia, skÄ…d ta zmiana, ta nagÅ‚a eks­
plozja zainteresowania bibliotekÄ… i jej osobÄ…. W przeciÄ…gu
godziny zÅ‚ożyÅ‚o jej wizytÄ™ czterech mężczyzn i każdy zja­
wił się pod całkiem przekonującym pretekstem. W sumie
odniosła wrażenie, że miasto jakby nagle przypomniało
sobie o niej i teraz czeka na otwarcie biblioteki, niczym na
otwarcie zródła wody życia.
Na szczęście fakt ten zbiegł się w czasie z końcową fazą
przygotowań. Postanowiła więc nie zwlekać i otworzyć
podwoje biblioteki na przyjęcie mieszkańców Hard Luck
już jutro rano.
OdwiedziÅ‚o jÄ… tylu mężczyzn, lecz tak naprawdÄ™ pragnÄ™­
ła zobaczyć tylko jednego - Sawyera.
Ujrzała go dopiero w drodze do domu.
- Wsiadaj, podwiozę cię - zaproponował, wychylając
siÄ™ z okna szoferki.
Roześmiała się.
- To tylko niecałe sto metrów.
- A co byÅ› powiedziaÅ‚a o dÅ‚uższej przejażdżce po oko­
licy? Albo jeszcze lepiej: pojedzmy się wykąpać!
Chylił się ku końcowi kolejny gorący dzień. Propozycja
kąpieli zabrzmiała niczym pokusa.
- Dobrze. WpadnÄ™ tylko do domu po kostiumy i rÄ™cz­
niki, a ty zawołaj dzieci. Są na placu zabaw.
Scott oczywiście zapytał, czy mogą zabrać ze sobą
Eagle Catchera. Sawyer wyraził zgodę.
Pojechali na lotnisko i przesiedli siÄ™ do samolotu, któ­
rego podwozie i caÅ‚a konstrukcja przystosowana byÅ‚a rów­
nież do lądowania na powierzchni wody.
Lot trwaÅ‚ blisko godzinÄ™. ZaczÄ™li siÄ™ zniżać w momen­
cie, gdy pod nimi pojawiła się kraina jezior. Wodne oczka
mieniły się w słońcu srebrzystym błękitem.
WylÄ…dowali, wzbijajÄ…c wodne bryzgi i w jak najle­
pszych humorach. Sawyer skierował maszynę do brzegu.
- Czy ktoś wie, gdzie jesteśmy? - zapytała Abbey.
- Zostawiłem informację Duke'owi.
- Ale...
- Zaufaj mi. Nie zabraÅ‚bym was tam, gdzie nie byliby­
ście bezpieczni. - Uspokajająco poklepał ją po dłoni.
Woda jeziora okazała się tak krystalicznie czysta, że
widziało się dno nawet na głębokości wielu metrów. Przy
brzegu głębokość nie przekraczała metra.
Piaszczysty brzeg poroÅ›niÄ™ty byÅ‚ krzewami. PrzeważaÅ‚y pol­
ne róże. Ich bladoróżowe pojedyncze kwiaty dopiero tu i ów-
dzie zaczynały się pojawiać. Abbey wyobraziła sobie to
miejsce za tydzień - rozkwitłe krzewy róż i odurzający
zapach.
Woda okazała się zimna, prawie lodowata. Wskakiwali do
niej z pływaków samolotu. Nie tylko dzieci zanurzyły się
z piskiem. Krzyknęła również Abbey. Ma siÄ™ rozumieć, tu­
bylcy, Sawyer i Eagle Catcher, nie wydali żadnego dzwięku.
- Jak nazywa się to jezioro? - zapytała Abbey, płynąc
żabką.
Sawyer, po zrównaniu się z nią, również przeszedł na
ten klasyczny styl.
- Jest jednym z miliona jezior na Alasce. Nie ma imie­
nia. Nazwijmy je więc... Abbey Lake.
- Abbey Lake -powtórzyÅ‚a Abbey.- Aadnie brzmi -do­
dała, dając tym dowód bezprzykładnej wręcz skromności.
Zawrócili ku brzegowi, gdzie dzieciaki pluskaÅ‚y siÄ™ ra­
zem z Eagle Catcherem. Niska temperatura wody skłaniała
do energicznych ruchów. Ostatnie pięćdziesiąt metrów
przepłynęli forsownym kraulem.
Jak rozkosznie byÅ‚o siÄ™ wyciÄ…gnąć na nagrzanym zÅ‚oci­
stym piasku. Niebiańską ciszę okolicy zakłócały jedynie
piski dzieci i ujadania Eagle Catchera.
- DziÄ™ki, Sawyer, że przywiozÅ‚eÅ› nas do tego cudow­
nego zakÄ…tka.
- Ja też uważam, że Alaska jest piÄ™kna. - Ale powie­
dział to, patrząc nie na krajobraz, tylko na jej zroszone
wodą, smukłe ciało.
Zamknęła oczy i skierowała twarz ku słońcu. Czuła się
radosna i szczęśliwa.
ROZDZIAA SIÓDMY
NastÄ™pnego dnia rano Abbey rozpoczęła pracÄ™ od wy­
wieszenia na drzwiach biblioteki sporych rozmiarów kartki
z napisem: OTWARTE. Na pierwszego interesanta nie
przyszło jej długo czekać. Okazał się nim John Henderson,
wysoki i krzepki, ze strzechÄ… pÅ‚owych wÅ‚osów, która pod­
kreślała jego chłopięcy wygląd. Wszedł do środka z rękami
w kieszeniach dżinsów, jakby pragnÄ…c tÄ… nonszalancjÄ… za­
tuszować ewidentne skrępowanie.
- Piękny dzień, prawda? - zaczął rozmowę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl