[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dowiedziałem się o pańskim istnieniu, stał się pan moim ideałem. To, co pan zrobił, czego
dokonał, nie równa się z niczym w historii tego świata. Jeżeli obraziłem pana, kradnąc w
pańskim imieniu, przepraszam. Natychmiast oddam panu wszystkie skradzione pieniądze. Ale
jeśli się zastanowić, można zrozumieć, że nie miałem innego wyjścia. Inaczej nie mógłbym
pana odnalezć. Więc musiałem działać tak, aby pan znalazł mnie. I tak się stało. Liczyłem na
pańską ciekawość i na to, że nie wyda mnie pan policji, zanim sam mnie pozna.
Następne skinienie oznaczało zgodę na mój następny ruch. Jednak wycelowana we
mnie lufa przypominała, że wciąż jestem w szachu.
- Jesteś jedynym żywym człowiekiem, który zna moją tożsamość - powiedział. - A
teraz wyjaśnij mi, dlaczego nie miałbym cię zabić. Po co chciałeś się ze mną skontaktować?
- Już panu powiedziałem. Podziwiam pana. Zdecydowałem się na życie przestępcy, bo
jest to jedyny zawód dla kogoś z moimi zdolnościami. Ale jestem samoukiem i mam słabe
punkty. Marzę o tym, żeby zostać pańskim pomocnikiem. %7łeby uczyć się u pańskiego boku.
%7łeby wstąpić do złodziejskiej wyższej szkoły. Zapłacę za ten przywilej każdą cenę, jaką pan
wyznaczy, ale potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby zdobyć więcej pieniędzy, bo wszystko,
co dotychczas zyskałem, oddaję panu. Tak to wygląda. Oto, kim jestem. A jeśli będę dość
ciężko pracował, może stanę się panem.
Spojrzał na mnie łagodniej. W zamyśleniu uniósł palce do brody, co znaczyło, że
przez chwilę nie byłem w szachu. Ale partia nie była jeszcze wygrana i wcale tego nie
chciałem. Chciałem tylko remisu.
- Dlaczego miałbym uwierzyć choć w jedno twoje słowo? - zapytał w końcu.
- A dlaczego miałby pan w nie wątpić? Jaki mógłbym mieć inny powód?
- To nie twoje motywy mnie niepokoją. Myślę o tym, że mógłby istnieć jeszcze ktoś,
kto z ramienia policji używa ciebie jako pionka, by mnie odszukać. Człowiek, który
zaaresztuje Hetmana, wzniesie się na sam szczyt.
Przytaknąłem i zacząłem nerwowo myśleć. Potem uśmiechnąłem się i odprężyłem.
- Bardzo słusznie. Musiał pan o tym pomyśleć w pierwszej kolejności. To, że posiada
pan biuro w tym budynku, oznacza, że albo stoi pan wysoko w hierarchii stróżów prawa, tak
wysoko, że mógłby pan bez trudu odkryć taki plan. Albo, a byłby to kolejny dowód pańskiego
geniuszu, zna pan sposoby i środki, by kontrolować policję na każdym szczeblu, oszukać ją i
posłużyć się nią, by mnie aresztować. Moje gratulacje, proszę pana! Wiedziałem, że jest pan
geniuszem, ale żeby tego dokonać! Przecież to graniczy z cudem!
Powoli skinął głową, przyjmując tę zasłużoną pochwałę. Czyżby lufa pistoletu troszkę
się obniżyła? Czyżby zanosiło się na remis? Spiesznie ciągnąłem:
- Nazywam się James Bolivar diGriz, urodziłem się nieco ponad siedemnaście lat
temu w tym właśnie mieście, w szpitalu położniczym Matki Machree dla bezrobotnych
pasterzy świniozwierzy. Przez terminal, który widzę tu, na pewno ma pan dostęp do
wszelkich możliwych danych. Proszę więc sprawdzić moje i samemu przekonać się, czy nie
jest prawdą to, co powiedziałem!
Usadowiłem się z powrotem na krześle, gdy wystukiwał na klawiaturze polecenia. Nie
zrobiłem nic, by go rozproszyć lub odwrócić jego uwagę, kiedy czytał. Byłem ciągle
zdenerwowany, ale starałem się to ukryć.
Wreszcie skończył. Przechylił się do tyłu i spokojnie popatrzył na mnie. Nie
widziałem, by ruszył ręką, ale pistolet znikł z pola widzenia. Remis! Ale na niewidzialnej
planszy pomiędzy nami wciąż stały niematerialne pionki. Zaczynała się nowa partia.
- Wierzę ci, Jim, i dziękuję za miłe słowa. Ale ja pracuję sam i nie mam uczniów.
Miałem zamiar cię zabić, by zachować sekret mojej tożsamości. Teraz wierzę, że nie jest to
konieczne. Wystarczy mi twoje słowo, że nie będziesz się pode mnie podszywał, dokonując
innych przestępstw.
- Obiecuję to panu. Stałem się Hetmanem tylko po to, by zwrócił pan na mnie uwagę.
Ale proszę rozważyć ponownie moją kandydaturę na członka wyższej szkoły zbrodni.
- Nie ma takiej instytucji - powiedział wstając z trudem. - Wstrzymano przyjęcia.
- Więc proszę mi pozwolić inaczej sformułować moją prośbę - powiedziałem
pośpiesznie, wiedząc, że pozostało mi już niewiele czasu. - Przepraszam z góry, jeśli będę
niedyskretny i proszę wybaczyć, jeśli pana zdenerwuję. Jestem młody, nie mam nawet
dwudziestu lat, a pan jest na tej planecie od ponad osiemdziesięciu. W tym zawodzie pracuję
dopiero od kilku lat i w tak krótkim czasie odkryłem, że właściwie jestem sam. To, co robię,
muszę robić sam i dla siebie. W zbrodni nie ma koleżeństwa, bo wszyscy kryminaliści,
których spotkałem, byli niekompetentni. I dlatego działam sam. A jeżeli ja jestem samotny,
nie śmiem nawet myśleć, jak samotne jest pańskie życie.
Stał bez ruchu, opierając się jedną ręką o biurko i wpatrując się przez pustą ścianę jak
przez okno w coś, czego nie widziałem. Pózniej westchnął i nagle osunął się na krzesło, jakby
uszła z niego siła, która pomagała mu stać prosto.
- To prawda, mój chłopcze, szczera prawda. Nie chcę o tym mówić, ale trafiłeś w
sedno. Co ma być, niech będzie. Jestem zbyt stary, żeby zejść z raz obranej drogi. %7łegnam cię
i dziękuję za bardzo interesujący tydzień. Przypomniały mi się dawne czasy.
- Proszę to jeszcze raz rozważyć.
- Nie mogę.
- Niech mi pan da chociaż swój numer konta, żebym mógł przesłać pieniądze.
- Zatrzymaj je, sam je zarobiłeś. Ale w przyszłości rób to pod innym nazwiskiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]