
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zadzwoniliśmy do nich, ta kobieta zapytała tylko: Jaki dom?"
Zupełnie o tym zapomniała.
-Właśnie. Widocznie aż tak bardzo nie chcieli go kupić.
-Chyba nie zamierzacie sprzedać mu naszej ziemi? - zapytała
gwałtownie Laurel.
Rodzice odwrócili się do niej z pytaniem w oczach.
-Laurel, o co chodzi? - zapytała mama.
-No przecież on był straszny.
Mama westchnęła.
-Nie możemy zrezygnować z transakcji życia tylko dlatego, że
ktoś nie ma charyzmatycznej osobowości.
-Nie podobał mi się. Przerażał mnie.
-Przerażał cię? - zapytał tata. - A co było w nim takiego
przerażającego?
-Nie wiem. - Teraz, chociaż nie było tu już pana Barnesa, Laurel nadal
czuła się nieco
zastraszona. - Był... wyglądał dziwnie.
Tata się zaśmiał.
-No tak. Trochę jak bokser, który dostał parę razy w nos. Ale nie
możesz osądzać człowieka na podstawie jego wyglądu. Pamiętasz
historię o treści książki i jej okładce?
-Pewnie tak - zgodziła się, choć bez przekonania.
Było coś dziwnego w tym mężczyznie, miał coś niepokojącego w
oczach. Coś, co jej się bardzo nie podobało.
W końcu Dawid odkaszlnął.
-Muszę wracać do domu - powiedział. - Wpadłem tylko na chwilę.
Odprowadzę cię do wyjścia - podchwyciła i ruszyła do drzwi.
Zanim wyszła na werandę, sprawdziła dokładnie, czy samochód
pana Barnesa na pewno odjechał.
-Tobie nie wydał się dziwny? - zapytała, kiedy tylko Dawid zamknął
drzwi.
-Ten Barnes? - chłopak zamilkł na chwilę, a potem wzruszył
ramionami. - Niespecjalnie przyznał. - Wyglądał trochę nienaturalnie,
ale to głównie przez ten nos. Pewnie uprawiał boks, jak mówił twój
tata.
-Może masz rację - westchnęła. - Pewnie jestem przeczulona przez
to... - kiwnęła ręką do tyłu. - No, wiesz.
-O tym właśnie chciałem z tobą porozmawiać - powiedział Dawid i
włożył ręce do kieszeni. Po chwili wyjął je i splótł sobie na piersi, ale
po kilku sekundach zmienił zdanie i znowu wsadził je do kieszeni. -
Muszę ci przyznać, Laurel, że to najbardziej zaskakująca rzecz, o jakiej
kiedykolwiek słyszałem. Nie będę udawać, że tak nie jest.
-Wiem. - Pokiwała głową. - Jestem kompletnym dziwadłem.
-Wcale nie jesteś. To znaczy... w pewnym stopniu. Ale to nie ty -
dodał szybko. - Po prostu masz to coś. A ja... zrobię, co będę mógł,
żeby ci pomóc. Okej?
-Naprawdę?
-Obiecuję.
Do oczu Laurel napłynęły łzy wdzięczności; z trudem je powstrzymała.
-Dziękuję.
-Jutro idę z mamą do kościoła, a potem jemy obiad z babcią i
dziadkiem. Wrócę wieczorem i wtedy do ciebie zadzwonię.
-Super. Baw się dobrze.
-Będę próbował - powiedział, po czym zawahał się: wyglądał jakby
miał się odwrócić i odejść, jednak w ostatniej sekundzie zmienił
zdanie. Zrobił krok do przodu i uścisnął Laurel.
Zaskoczona odwzajemniła uścisk.
Patrzyła, jak znika na rowerze pośród zmierzchu, i stała tak jeszcze
nawet wtedy, gdy już dawno straciła go z oczu. Tak bardzo się bała,
idąc do niego rano. Teraz jednak wiedziała, że dobrze
zrobiła. Dawid był właściwą osobą. Uśmiechnęła się do siebie, po czym
weszła do domu.
* * *
Poniedziałek był pierwszym dniem, w którym Laurel poszła do
szkoły z wielkim kwiatem na plecach. Zastanawiała się, czy nie
symulować choroby, ale kto wie, jak długo kwiat będzie tkwił na jej
kręgosłupie? Może już zawsze" - pomyślała z drżeniem. Przecież nie
może codziennie udawać choroby.
Spotkała Dawida na korytarzu, a ten zapewnił ją kilkakrotnie, że
absolutnie nic nie widać pod bluzką. Wzięła głęboki oddech i weszła
na pierwszą lekcję.
W czasie lanczu przyglądała się Dawidowi. Chmury rozeszły się na
krótką chwilę, przepuszczają ostry promień słońca, który rozświetlał
jego jasnobrązowe włosy i odbijał się od koniuszków rzęs. Nie myślała
wcześniej o tym, jaki jest przystojny, ale ostatnio coraz częściej łapała
się na tym, że
mu się przygląda. Dawid obrócił się i napotkał jej wzrok. Na jego
widok zaczynała czuć w brzuchu motyle, o których tyle czytała w
książkach.
Kiedy nikt nie patrzył, przyjrzała się pod słońce własnej ręce. Nie
wyglądała tak samo jak podświetlona sylwetka Dawida. Jego ciało
zasłaniało słońce, promienie omiatały je tylko z boku, jej ręka
natomiast zdawała się przepuszczać światło słoneczne. Schowała rękę
w kieszeni; czuła, że zaczyna wpadać w paranoję.
Płatki wokół talii były zduszone i nie mogła się doczekać, kiedy je
uwolni - zwłaszcza że świeciło słońce, które - jak wiedziała - w ciągu
następnych miesięcy będzie się pojawiało zbyt rzadko. Czuła jednak, że
poradzi sobie z tą niewygodą. Miała tylko nadzieję, że słońce zaświeci
jeszcze po południu, kiedy będzie mogła wyjść na spacer.
Ponieważ Chelsea była chora i nie przyszła do szkoły, Laurel szła na
angielski tylko z Dawidem.
-Słuchaj Dawid...
-Tak?
-Nie miał byś ochoty na małą wycieczkę po południu? Ze mną i z moimi
rodzicami - dodała.
-Nie mogę - powiedział ze zmartwioną miną.
-Dlaczego?
-Za kilka tygodni odbiorę prawo jazdy i moja mama uznała, że muszę
zarobić na paliwo i ubezpieczenie. Załatwiła mi pracę w aptece. Dzisiaj
właśnie zaczynam.
-Nic mi nie mówiłeś.
-Dowiedziałem się o tym wczoraj. A poza tym - przysunął się bliżej -
twoje problemy są poważniejsze niż moje.
-W takim razie powodzenia.
-Nie ma to jak nepotyzm, z pewnością zyskam uznanie w oczach
współpracowników - westchnął Dawid i zaśmiał się krótko. - Dokąd
jedziecie?
-Do naszego starego domu. Mama od dwóch dni nie mówi o niczym
innym, jak tylko o sprzedaży. Jest podekscytowana, ale chyba się
trochę waha.
-Naprawdę? Myślałem, że bardzo jej na tym zależy.
-Ja też tak myślałam. Ale nie jest z tego powodu szczęśliwa. Tam się
wychowała i ona, i jej mama. I wszystkie babci, i prababcie...
-Niesamowite. Szkoda, że musicie to sprzedać.
-Ja też żałuję. Nie żeby tutaj nie było fajnie - dodała szybko. - Cieszę
się, że się tu przeprowadziliśmy, ale dobrze jest móc tam czasem
pojechać.
-Byłaś tam od czasu, kiedy tu zamieszkaliście?
-Nie. Wszyscy byliśmy zajęci organizowaniem księgarni i
przeprowadzką - nie było czasu. Teraz mama nalega, chce się
upewnić, że podjęła właściwą decyzję, a przy okazji pewnie zgrabić
liście. I umyć okna. A tata na pewno będzie chciał podciąć
żywopłoty. - Laurel uśmiechnęła się z udawaną ekscytacją. - Ale
będzie fajnie, fajnie, fajnie! - powiedziała kpiąco.
Dawid pokiwał głową, a potem spojrzał na nią poważnie.
-Szkoda, że nie mogę jechać - powiedział. - Naprawdę.
Spuściła wzrok pod jego intensywnym spojrzeniem.
-Będzie jeszcze okazja - zakończyła, starając się ukryć rozczarowanie.
-Mam taką nadzieję.
8
Kiedy dojechali na miejsce, Laurel miała potargane i splątane włosy.
Pewnie będzie musiała je godzinę rozczesywać, ale warto było - miała
za sobą czterdziestopięciominutową jazdę starym kabrioletem, w
którym wiatr smagał ją po twarzy. Wjechali na długą drogę
prowadzącą do posiadłości i dziewczyna wstrzymała oddech, gdy
szosa zaczęła się wić między drzewami, a jej oczom ukazał się domek.
Widokowi towarzyszyła fala nostalgii, o jaką by siebie nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]