[ Pobierz całość w formacie PDF ]
torebkę z ciasteczkami imbirowymi.
Stała, nie zważając na mnie, gryzła ciastko jak myszka, żeby się nim
podelektować. Przy telefonie leżał list, który wysłałam do niej kilka tygodni
wcześniej na podrabianej papeterii Tulane. Otworzyła, ale jeszcze nie odpowiedziała.
Ciekawe, dlaczego nie odpowiada tej fikcyjnej przedstawicielce absolwentów, która
prosiła o wspomnienia ze studenckich lat. Kiedy Twolly spojrzała na zegar,
przesunęłam list na środek blatu. Może zdążył tak się wtopić w tło, że przestała go
dostrzegać.
Bardzo chciałam z nią porozmawiać. Chciałam się dowiedzieć, czy jej życie
przyniosło jej tyle szczęścia, na ile liczyła. Czy odpowiada jej rola matki? Jakiego
człowieka wzięła sobie za męża i czy na nią zasługiwał? Czym zapełnia wolny czas?
Czy kiedykolwiek myśli o tym, co ją ominęło, kiedy zrezygnowała z wyjazdu na
studia do Nowego Jorku?
Usłyszałam gwizdek czajnika na długo przed nią. Aż się wzdrygnęłam, kiedy
zapiszczał wystarczająco głośno dla jej uszu. Twolly, w lawendowej jedwabnej
koszuli nocnej i ulubionym żółtym plisowanym szlafroku, poruszała się bardzo
powoli. Jej chude jak u kurczaka nogi wystawały znad białych pantofli
przypominających baletki. Kiedy szła, zaskrzypiały kafle na podłodze. Po kuchni
rozszedł się intensywny aromat pomarańczowej herbaty wlewanej do filiżanki.
Twolly położyła cztery ciastka imbirowe na talerzyku z chińskiej porcelany i
postawiła go ostrożnie na tacy obok herbaty.
Kiedy usadowiła się w swoim pokoju i włączyła telewizor, na dole paliły się
jeszcze prawie wszystkie światła. Przed dziennikiem telewizyjnym o dziesiątej
przeglądała miesięcznik Reader s Digest . Do wiadomości sportowych skończyła
przekąskę i zapadła w drzemkę na fotelu.
Wisiałam nad tapczanem przy jej szczupłych, prostych łydkach, które lśniły w
świetle lampy.
Twolly, nie mogę uwierzyć, że wciąż włóczysz po świecie swoje stare kości.
Chociaż tylko istota mojego pokroju mogła teraz usłyszeć mój głos, zapragnęłam
przemówić, a nuż Twolly zrozumie. Pamiętasz nasze kapitalne zabawy? Mam
nadzieję, że tak. Dobrana z nas była para!
Powieki zamknęły jej się z gracją motylich skrzydeł. Z pomocą powietrza zdjęłam
jej z nosa okulary i odłożyłam na stolik. Wydęła usta, potem rozluzniła, jak gdyby
całowała kogoś czule. Powiedziałam sobie w duchu, że pewno mnie.
Coś podobnego! Wciąż jesteś okazem zdrowia. Dbają o ciebie, dobrze sobie
żyjesz. Chwała Bogu, nie jesteś samotna. A po śmierci samotność doskwiera, Twolly.
Nie uwierzyłabyś, jak bum cyk-cyk. Każdy, komu się to wszystko przeje... albo nie
wystarcza, przenosi się dalej, w zaświaty.
Chyba domyślasz się, że dobrze się bawię? Nie uwierzyłabyś, ile książek
przeczytałam i ile tu zobaczyłam. Mogłabym teraz rozpoznać dowolną chorobę albo
uczyć historii dowolnego okresu. Opanowałam włoski, niemiecki i francuski,
mogłabym podjąć pracę tłumaczki. Długo pomagałam istotom podobnym do siebie.
Uczyłam je wszystkiego, co było im potrzebne do przetrwania. Bo my tu nie musimy
jeść ani pić, ani nawet pamiętać o oddychaniu, nic z tych rzeczy. Ale musimy
nauczyć się poruszać, nie niszcząc wszystkiego dookoła. Radzić sobie z mnóstwem
wolnego czasu. Czymś się zajmować. A przede wszystkim nauczyć się, że nie wolno
zadawać cierpienia innym.
Przypomniały mi się oczy Andrew, wyzbyte głębi i blasku, kilka tygodni przed
wyjazdem z Nowego Orleanu w nieznanym kierunku. Wieczór, kiedy zgasło w nich
światło.
Pisze czasem do ciebie? Widujesz go, rozmawiacie o mnie? Powiedz, że nie
przeżyłaś tego nadmiernie. %7łe się śmiałaś. %7łe Andrew wiedział, jak bardzo go
kochałam. Z ręką na sercu, nikogo nie kochałam bardziej niż jego.
Nareszcie wymówiłam jego imię na głos, nie tylko w myślach. Aż zafalowałam
cała od niewidocznej gęsiej skórki, o jaką przyprawiło mnie Razi usłyszane w
odpowiedzi jego głosem. Szczęśliwy szept, jak gdyby Andrew tak samo wdychał
mnie i wydychał.
Wstrzymałam rękę nad jej kolanem. Nie mogłam jej przecież dotknąć.
Twolly, gdzie on jest?
Twolly sapnęła i obudziła się. Zamrugała raptownie i dotknęła prawą ręką twarzy.
Moje okulary.
Lewą ręką przejechała wolno po stoliku, wymacała okulary tam, gdzie je
odłożyłam. Ziewnęła szeroko jak lwica, po czym wyłączyła telewizor i lampę.
Poszła do kuchni, a w drodze powrotnej do łóżka zaczęła gasić wszystkie światła.
Kuchnia, stołowy, hol, górne światło w gabinecie. Weszła do swojego salonu, stanęła
przed stolikiem ze zdjęciami.
Panie, miej w opiece moją rodzinę i przyjaciół. Niech zawsze wiedzą, że ich
kocham. Spoczywajcie w pokoju. Amen.
Zanim zgasiła światło, posłała jeszcze całusa w głąb pokoju. Dopiero wtedy
podreptała do sypialni, nucąc pod nosem piosenkę z naszych studenckich lat, i
zamknęła cicho drzwi.
*
Nel osiem miesięcy mieszkał pomiędzy, kiedy postanowił nauczyć się języków, w
których napisano jego ulubione opery. Uznał, że skoro Ralph Waldo Emerson mógł
się nauczyć kilku języków, nie korzystając z dobrodziejstwa nagrań, on na pewno
nauczy się z taśm.
W ciszy panującej nocami w bibliotece publicznej siedział ze słuchawkami
zawieszonymi w miejscu, w którym powinna się znajdować jego głowa i powtarzał
obce zwroty. Zakradaliśmy się do liceów i korzystaliśmy z ich laboratoriów
audiowizualnych. Lionel ślęczał nad podręcznikami, żeby nauczyć się również czytać
i pisać w tym języku. Stale ćwiczył. Akcent miał idealny, jak rodowity Włoch.
Namawiał mnie, żebym chodziła z nim na filmy Federica Felliniego, bo chciał
sprawdzić swoją znajomość nowego języka. Bawiły mnie tylko te surrealistyczne.
%7łeby nie oszukiwać i nie czytać podpisów, wieszał sobie przez nosem pudełka z
prażoną kukurydzą, które zasłaniały dół ekranu. Miesiącami nie wysłuchał ani jednej
włoskiej opery, chociaż męczył się jak potępieniec, żeby przygotować się na tę swoją
prywatną premierę.
Zupełnie jakby ktoś chciał zrozumieć tekst piosenki Louie, Louie . Nawet jak
odtworzymy wszystkie dzwięki, i tak nie mamy pojęcia, co on śpiewa powiedział
Nel. A teraz wyobraz sobie, że w głowie odmyka ci się jakaś klapka. I nagle słowa
stają się jasne. Przestajesz już powtarzać dzwięki jak papuga. Nie byłoby to
cudowne?
Niezłe przyznałam.
W lutym uznał, że dojrzał do pierwszego odsłuchania. Przeniknęliśmy drzwi
wejściowe biblioteki z najlepszą kolekcją płyt kompaktowych. Znalazł swoją
ulubioną operę i zaczął gmerać nerwowo przy gałkach i guziczkach, żeby uruchomić [ Pobierz całość w formacie PDF ]