[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Monsieur, jakżeż mi przykro sprawić ci zawód! Lecz niech mnie diabli porwą, jeśli
zamierzam umrzeć dziś lub pojutrze!
Zbyteczne. Lekarz bacznie zaobserwował tchnące życiem oczy swego pacjenta,
zmieniony wyraz twarzy, nagłą werwę i ochotę do życia. W każdym razie, monsieur,
zabierz ze sobą leki, które ci przyrządziłem. A jeśli rana się otworzy, poleć swemu giermkowi
modlić się o cud, lecz niezależnie od tego wołaj natychmiast chirurga, bez tego bowiem twój
stan będzie beznadziejny. Szczęśliwej drogi, monsieur.
Pokłoniwszy się, lekarz opuścił dom.
Bazin, dopomagając swemu panu przy wkładaniu, koszuli, szeptał rozpaczliwym głosem.
Tezy, monsieur, tezy o Wielkich Schizmach! Przeor zabrał te cenne arkusze i odjechał...
Diabli z nim i tezami! odpowiedział Aramis. Zabieraj moje rzeczy, siodłaj konie,
siadaj na mojego, gdyż ja pojadę w karecie.
Do Paryża, monsieur? pytał nieszczęśliwy giermek.
Na czarta, bynajmniej, nie! odpowiedział dzwięcznym głosem obcy w masce i zaśmiał
się serdecznie. W innym kierunku, mój dobry Bazinie... nie przypominasz mnie, sobie, hę?
Mniejsza o to. Ale przypomnisz sobie miejscowość, do której jedziemy! Do Dampierre.
Bazin wydał z siebie dziki, niezrozumiały dzwięk. Przeżegnał się kilkakrotnie i zwrócił
oczy ku niebu. Monsieur Bazin był człowiekiem wierzącym, ale nie gratulował sobie z
powodu cudu, jaki rzekomo wymodlił u Boga.
53
ROZDZIAA VIII
Kawaler udowodnił, że może być dobrym robotnikiem
W drodze na północ i zachód towarzyszył d Artagnanowi i jego kompanom tylko jeden
giermek. Portos zostawił swego grubaska Mousquetona przy żonie, a Planchet, dawny
giermek d Artagnana, awansował na sierżanta w gwardii. Jego następca w niespełna tydzień
stracił miejsce za kradzież. D Artagnan nie posiadał więc służącego. Jezdzcom towarzyszył
milczący Grimaud, wierny sługa Atosa.
Podróżni odbyli przestrzeń pomiędzy Lyonem i Nevers bez postoju, toteż dotarli do miasta
na słaniających się koniach. Gardła im zaschły od pragnienia. Powierzywszy konie
stajennemu oberży, sami udali się na kolację. Grimaud starym zwyczajem pozostał w stajni,
by dopilnować koni.
Ach! westchnął Portos zwalając się na krzesło, które pod jego naporem omalże nie
załamało się. Jesteśmy w Nevers. Stąd pojedziemy do Melunn. Z Mel...
Nie tak prędko przerwał mu d Artagnan z rozkosznym uśmiechem na widok
ustawianych butelek i potraw. Stąd jedziemy do Orleanu.
Co? spojrzał na niego Portos szeroko rozwartymi oczyma. Atos, któremu kierunek
podróży był najzupełniej obojętnym, nalewał sobie wino. Przecież Orlean nie leży na
drodze do Paryża.
Nie jedziemy do Paryża powiedział d Artagnan. Jedziemy do Orleanu, następnie do
Longjumeau. Stamtąd udamy się wprost do Dampierre.
Wspaniały program! Atos podniósł kielich do góry Za szczęśliwą podróż!
W tej chwili wszedł Grimaud, stanął naprzeciw swego pana i czekał na jego spojrzenie, po
czym ruchem ręki opisał konia, obejrzał go dokładnie i zwracając się do wyimaginowanej
obok postaci, rzekł:
To jest koń według opisu.
Spojrzał na d Artagnana.
Atos potwierdził niemy raport giermka i machnięciem ręki kazał mu wyjść, następnie
popatrzył na przyjaciół. D Artagnan przerażony, a Portos wielce zdziwiony.
Otóż to, kardynał ofiarował ci konia, mój drogi d Artagnanie mówił badawczo Atos.
Pięknego konia, jednego na tysiąc. Szpieg ogląda go i stwierdza, że to ten, którego poszukuje.
Voila. Wygląd konia jest znany. Montforge wyprzedził nas tedy i... zostawił za sobą
człowieka. Strzeżmy się.
No i co dalej? zapytał po chwili d Artagnan.
Dalej? trudno przewidzieć odpowiedział Atos zresztą nie ma się o co trapić.
Doskonale. Jestem zbyt zmęczony, by troszczyć się o to, co dalej.
Niezależnie od tego d Artagnan wypytał dokładnie giermka o szczegóły i wygląd
człowieka, który obserwował konia oraz o kawalera, który mógł tędy przejeżdżać. Nie
dowiedział się nic konkretnego. Po chwili trzej przyjaciele spali jak zabici.
Oprócz tego małego incydentu nic się nie wydarzyło, by usprawiedliwić przypuszczenia
Atosa. Następnego południa wieże Orleanu ukazały im się w powodzi złocistych promieni
słońca, a w kilka godzin pózniej byli już daleko od miasta na północnej szosie. Po drodze
rozumowali, że jeżeli cośkolwiek miało się wydarzyć, powinno to było nastąpić przed
54
Orleanem. A skoro przejechali przez miasto bez przygód, przestali myśleć o
niebezpieczeństwie.
Portos odrzucił już swój temblak. Rana zagoiła się. Nabył dla siebie mocnego konia,
pochodzenia normandzkiego, który wprawdzie nie grzeszył zbytnią szybkością biegu, ale za
to wytrzymywał wagę swego jezdzca, niby gęsie piórko. Dzięki jego postawie, rycerskiej
nonszalancji i rozmiarowi konia, brano go co najmniej za jakiegoś księcia.
Wreszcie pewnego upalnego popołudnia ukazało się oczom jezdzców miasto Longjumeau
z prześliczną, srebrzystą wstęgą rzeki Yvette wzdłuż obok ciągnącej się doliny. Z dala
ominęli przydrożną oberżę, by uniknąć ewentualnego niebezpieczeństwa, natomiast
rozglądnęli się za inną, Pod Złotym Jabłkiem , znaną z doskonałego wina i kuchni. Na
dziedzińcu Atos pierwszy zeskoczył z konia i rzuciwszy lejce giermkowi, udał się do oberży,
by zbadać sytuację oraz zamówić wino i potrawy. Przypisując niemałą wagę pokojowi, w
którym mieli zamieszkać, Atos polecił gospodarzowi prowadzić się do przeznaczonej dla nich
kwatery.
D Artagnan podszedł do koryta studni, wypełnionego wodą, by nieco się obmyć i
ochłodzić. Dzień był upalny, a drogi pełne kurzu. W chwili, gdy trzymał ręce w wodzie, w
szybkim tempie przejechał obok powóz, zaprzężony w czwórkę koni. D Artagnan rzucił
okiem w okno karety. W mgnieniu oka dojrzał twarz znajomą, która i jego rozpoznała. Za
chwilę wszystko minęło. W powozie siedział Aramis.
D Artagnan nie mógł zebrać myśli. Biała i wycieńczona była twarz przejeżdżającego, a
jednak rozpoznał ją i był przekonany, że wzrok Aramisa mówił wyraznie, że również go
poznał. Dlaczego nie zatrzymał powozu? Dlaczego nie dał żadnego znaku? Z usposobienia
ciekawy d Artagnan postanowił ciekawość swą zaspokoić.
Rzucił się do bramy i po chwili stał na ulicy, wodząc oczyma za oddalającym się
powozem... Pocztylion dla osiągnięcia pośpiechu popędzał konie batem. Jeszcze most, brama
miasta i powóz zniknął z oczu. Najwidoczniej Aramis nie miał zamiaru zatrzymywać się.
Zakląwszy siarczyście, d Artagnan popędził do koni. Wierzchowce jego i Portosa były już
rozsiodłane, dosiadł konia Atosa, a nie widząc żadnego z przyjaciół, rzucił giermkowi krótko:
Aramis! widziałem Aramisa!
Zaskoczony znienacka koń stanął dęba, obrócił się w stronę bramy i po chwili pomknął jak
strzała. D Artagnan miał szablę przy sobie; pistolety Atosa były w siodle. Bez ciężkiego
płaszcza leciał jak błyskawica. Wpadł na rynek. Uciekający na wszystkie strony tłum klął
groznie. Nie bacząc na przekleństwa d Artagnan pędził nie spuszczając z oka tumanów kurzu
za oddalającym się powozem.
W pośpiechu muszkieter nie spostrzegł dwóch jezdzców przed oberżą Pomme d Or ,
którzy właśnie byli zsiadali z koni. Oni go jednak zauważyli i zawoławszy: to on! dosiedli
koni i popędzili za nim.
Po przejechaniu mostu, d Artagnan mógł z łatwością obserwować przed sobą cel swej [ Pobierz całość w formacie PDF ]