[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niezwykłe lądowisko, cisza panująca wokoło i niefrasobliwa rozmowa sprawiły, że
zapomnieli o ostrożności. Do rzeczywistości przywołał ich dopiero potężny wstrząs. Momentalnie
puścili włos i podnieśli się.
- Helikopter! - zawołał nagle z przerażeniem Karl.
Gela spojrzała we wskazanym przez niego kierunku.
Maszyna chwiała się, jakby w każdej chwili miała się przewrócić. Drgania nie ustawały.
- Szybko! zawołała Gela. Karl pobiegł za nią.
Wstrząsy ustały wprawdzie, zanim zdążyli dobiec do śmigłowca, ale to nie powstrzymało
ich; strach działał w dalszym ciągu.
Dopiero kiedy unieśli się w powietrze, Gela przyszła do siebie. Karl musiał się
skoncentrować na błyskawicznym starcie.
- Zrób jeszcze kilka okrążeń - powiedziała Gela. Wydało jej się nagle, że białe, plamy w
dole poruszyły się.
- Jeszcze masz nadzieję? - zapytał Karl. Wzruszyła ramionami. Po trzecim okrążeniu
porozumieli się wzrokiem, po czym Karl wziął kurs na Highlife .
Cała załoga czekała już na nich. Dwa śmigłowce stały w pełnej gotowości.
Chris pomógł Geli wysiąść. Zanim jeszcze silnik stanął, zawołał:
- Gela, szczęściaro, chyba się udało! Mamy zdjęcia. Ten drugi jakby się wam przypatrywał.
Po waszym lądowaniu zmienił pozycję i tak pozostał do końca.
Gela roześmiał się uradowana.
- Nawet jeżeli się nie udało - powiedział Karl z uśmiechem - to długo będę pamiętał tę
wycieczkę. Czułem się tak, jakby jednego dnia wypadło kilka świąt.
Zebrani spojrzeli na niego ze zdziwieniem, ale zanim jeszcze Karl zdążył im to wyjaśnić,
rozległ się okrzyk dyspozytora z wieży:
- Jeden z nich wstał i chodzi tam i z powrotem! Załoga pobiegła na skraj płaskowyżu. Nie
ulegało wątpliwości; widok zmienił się całkowicie, panował tam jakiś ruch. Ale już po chwili
wszystko wyglądało tak jak przedtem.
Czekali jeszcze trochę. Potem Gela wypowiedziała na głos myśli wszystkich obecnych:
- Nic z tego! - Odwróciła się i ruszyła z powrotem. Część załogi przyłączyła się do niej,
reszta stała niezdecydowana.
- Obserwuj dalej! - zawołał Chris do dyspozytora. - Melduj o każdej zmianie. Poczekamy
pół godziny, a potem wystartujemy jeszcze raz, ale trzema helikopterami. - Wyznaczył jeszcze trzy
załogi i odszedł. Nieliczni, ci najbardziej wytrwali, zostali obserwując polanę.
Po kilku minutach znowu zauważyli jakiś ruch. Chris pobiegł na wieżę. Już wkrótce stało
się jasne, że próba nawiązania kontaktu nie powiodła się, mimo niezwykle korzystnych warunków.
Makrosi zmienili swój kształt i kolor, a to oznaczało tylko jedno: ubierali się, a więc chcieli odejść.
Po chwili wstali.
Wyglądało to tak, jakby pod drzewem poruszały się dwa olbrzymie kłęby grubych,
potarganych włosów. Wkrótce obydwie głowy zbliżyły się do drzewa na tyle, że zniknęły z pola
widzenia.
Na twarzach obserwatorów błyszczała jeszcze nadzieja. Potem Chris odszedł. Opuścili
również swe miejsca na skraju płaskowyżu ci najbardziej wytrwali.
Kiedy Chris położył dłoń na klamce, znieruchomiał. Całe ich pomieszczenie wyraznie
zadygotało, ale nie tak, jak podczas wichury, zresztą pogoda była niemal bezwietrzna.
- Alarm! - zawołał. W dwóch susach znalazł się przy emiterze wizyjnym. - Uwaga, kryć się!
Wszyscy opuszczają pomieszczenia! Nie zidentyfikowane niebezpieczeństwo!
Pośpiesznie zeszli z wieży. Zgodnie z instrukcją obowiązującą w razie alarmu, każdy z nich
miał schronić się teraz w odpowiedniej jaskini na skraju płaskowyżu.
Po drodze spotkał Karla i Gelę. Odniósł wrażenie, że Gela czekała na niego, i przez chwilę
poczuł się szczęśliwy. Ostatni odcinek drogi przebiegli wspólnie.
- Chris, jak myślisz - Gela wykrzykiwała poszczególne słowa w rytm oddechu - czy to
możliwe, że się nam uda?
Wstrząsy przybrały na sile, utrudniając poruszanie się. Chris nie odpowiedział. Zwolnił
kroku i obejrzał się. W oddali stały helikoptery. Powinniśmy byli zabezpieczyć przynajmniej jeden,
pomyślał.
Gela pozostała w tyle, czekając na niego. Chwycił ją za rękę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]