[ Pobierz całość w formacie PDF ]
owi-
128
gardło Sabata i zaczęły go dusić. Piekielny mrok
zaczął zmieniać się w matową czerwień.
Nagle oczy przesłonił mu purpurowy błysk.
Eksplozja sparaliżowała udręczony umysł. Sabat
poczuł, jak opierające się na nim ciało podniosło się
na moment, a potem opadło tak, że 38-ka ukryła się
w miękkich fałdach tłuszczu. Znowu wypalił. Odrzut
gwałtownie nim szarpnął. Jedno ramię było jak
sparaliżowane, przygniecione bezwładną masą ciała
przeciwnika.
Strzelił jeszcze kilka razy. Dzwięk był przytłumiony,
jakby dobywał się z głębi morskiej toni.
Towarzyszyły mu drgania. Chwyt na szyi Sabata
zelżał, walczył o powietrze dławiąc się dymem po
wystrzałach.
Był zdezorientowany. Nagle jako pustynny
podróżnik znalazł się oszołomiony i przerażony w
oślepiającej burzy piaskowej. Wiatr zatarł wszystko.
Próbował stwierdzić, czy było to złudzenie, czy
wspomnienie czegoś okropnego z przeszłości, czy
wszystko to działo się naprawdę. Nic go to jednak nie
obchodziło. Wszystko czego teraz pragnął to ujść z
życiem. Bał się. Głównie tego, że padł ofiarą jakiegoś
psychodelicznego ataku. Czuł się tak, jakby jego
czaszka puchła i wybuchała. Jego nerwy krzyczały z
nie-wysłowionego bólu.
Usiłował za wszelką cenę zrzucić z siebie ciało
martwego mężczyzny. Udało się. Legli obok siebie na
dnie jakiejś wąskiej, głębokiej przepaści. Ubranie
Sabata czymś przesiąkło. Poczuł ciepło gęstej cieczy.
Mimo psychicznych męczarni domyślił się, co to jest.
Krew! W pierwszej chwili obawiał się, że to jego
własna, lecz gdy w swej dłoni odkrył 38-kę, wiedział,
że to krew przeciwnika. Człowiek leżący obok niego
ciągle był żywy. Z jego ust, bulgocząc, dobywała się
purpurowa ciecz życia.
162
już z łatwością kilka egzaminów. Rodzice byli
przerażeni jego uporem. Ma zapewnioną przyszłość -
skarżyli się -a teraz rzuca wszystko. On twierdził, że
woli nawet spędzić życie w kolejce dla bezrobotnych
niż w przyspieszonym tempie znalezć miejsce na
cmentarzu. %7łałował jedynie, że nie złożył tego
wymówienia tydzień wcześniej i nie uniknął
ostatniego strasznego dnia w mundurze. Od czasu,
gdy zgłosił się na służbę, sytuacja zmieniła się.
Glynowi udawało się ukryć lęk. Spojrzał na zegarek.
Dochodziła jedenasta. Zamieszki w centrum
handlowym ucichły. Zaledwie kilku skinheadów
wykrzykiwało obelgi pod adresem policji, gdy ich
towarzyszy ładowano do czarnej suki na parkingu z
tyłu budynków. Głyn Seward chciał, by przydzielono
go do konwoju furgonetki. W ten sposób mógłby
przynajmniej trochę odpocząć, uspokoić się po
straszliwym mordzie, masakrze młodego chłopaka w
przedsionku sklepu.
Jezu! Tylko pomyśleć, że człowiek mógł zrobić coś
takiego drugiemu człowiekowi! Te faszystowskie
bydlaki to nie ludzie. Są gorsi niż dzikie zwierzęta.
Wystarczy tylko spojrzeć na ich twarze! Najczęściej
pozbawione są wszelkiego wyrazu albo są
wykrzywione nienawiścią i brutalną żądzą zemsty.
Poczuł, że robi mu się słabo na samą myśl o
zamordowanym mężczyznie. Skinheadzi dosłownie
wypatroszyli go. Jego wnętrzności wylewały się z
otwartej rany, a jego czaszka pękła, gdy próbował
ratować dziecko. Głyn nie mógł zrozumieć, dlaczego
potem bandyci porwali dziecko, które na pewno było
już martwe. Dlaczego inni ludzie, którzy stali blisko,
nie przyszli z pomocą matce? Dlaczego dziecko
wyrwano z rąk matki z determinacją, jakby
usiłowano ukraść pół miliona funtów?
130
Dzień wcześniej również porwano dziecko, milę czy
dwie stąd. Nie mogło być między tymi porwaniami
żadnego związku. W tamtym przypadku policja
poszukiwała mężczyzny i kobiety z czerwonej
cortiny.
Głyn Seward był blady i roztrzęsiony. Matka
dziewczynki oszalała. Resztę swego życia spędzi
prawdopodobnie w zakładzie dla psychicznie
chorych. Zresztą jaka kobieta by wytrzymała tyle
okrucieństw i nieszczęść.
Za godzinę Seward miał się spotkać z sierżantem, by
razem pójść na demonstrację. Powinni dołączyć do
niebieskiej linii, próbującej rozdzielić walczące ze
sobą frakcje. Sądzili, że ludność kolorowa nie stawi
się zbyt licznie na to spotkanie. Było to
prawdopodobne, zwłaszcza po prowokacji sprzed
kilku godzin. Szef apelował przez radio, by kolorowi
trzymali się od tego wszystkiego z dala.
Demonstracja przeradzała się w zamieszki, ponieważ
nikt nie podjął zdecydowanego przeciwdziałania.
Kara śmierci i chłosta są jedynymi skutecznymi
lekami, stwierdził Glyn. Byle do jutra. Prześpi całą
niedzielę i może w końcu zapomni o tym, co zdarzyło
się dzisiaj.
O dwunastej piętnaście stał już przy krawężniku
spleciony ramionami z policjantami po obu swoich
bokach. Próbował powstrzymać napierający tłum.
Agresywni młodzi ludzie nie różnili się niczym od
setek skinów, którzy - jak stwierdzał policyjny
raport - rozpoczęli swój marsz o milę stąd. Jedna
frakcja warta była drugiej. Obydwie uprawiały
przemoc, dokonywały morderstw. Rasistowskie
bydlaki. Wciąż usiłowali zrzucić winę na innych,
próbowali zdemoralizować społeczeństwo i przejąć
nad nim władzę. Seward pocił się z napięcia.
Boże! Dlaczego, do licha, policja nie zachowuje się
tak samo jak na kontynencie? Dlaczego nie jest
wyposażona
131
w coś skuteczniejszego od pałek? %7ładen szanujący
się gliniarz nie znosi przyglądania się gwałtom i
przemocy bez możliwości interwencji. Skoro jednak
do tego doszło, o-znacza to zapewne początek
anarchii. Nawet wściekły Se-ward dobrze to
rozumiał. Wszystko czego teraz pragnął, to wynieść
się możliwie daleko stąd.
- Zwinie! Faszystowskie skurwysyny!
Krzyk sięgał zenitu. Wszystkie głowy zwróciły się w [ Pobierz całość w formacie PDF ]