RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nia niczym tonący brzytwy. Gina nie mogła wstąpić na tron. On natomiast dostał to, cze-
go chciał, wiedząc, że Gina będzie nim za to pogardzała.
Nieważne, co mówiła, wiadomo, że planowała zostać królową. Uwielbiała ojca i
chciała, żeby był z niej dumny, gdy sama zasiądzie na tronie. Dizo zapamiętał dzień jej
trzynastych urodzin, gdy wyznała mu coś bardzo ważnego. Przyniosła wielki kawałek
urodzinowego tortu, który - ku jej rozbawieniu - pochłonął za jednym zamachem.
Kiedy jedli, powiedziała mu, że wolałaby urodzić się pierwsza, aby, kiedy ojciec
umrze, móc odziedziczyć po nim koronę.
- Chcę być królową. Papa mówi, że będę doskonałą monarchinią, ale Lucca i tak
musi zostać królem przede mną, nawet jeśli mu się to nie podoba. To nie fair, że mężczy-
zna musi być pierwszy, chociaż nie chce. Prawda?
- %7łycie nie jest fair - mruknął Dizo.
Zostawiła go w końcu z roślinami i pobiegła do pałacu. yle wybrała pocieszyciela.
Kilka tygodni wcześniej, zrozpaczona, popełniła fatalny błąd i słono za niego za-
płaciła. Nie sposób było zatrzymać rozwoju wypadków. Jak prędko go znienawidzi, bo
stanął pomiędzy nią a tronem? Jak miał z tym żyć?
Wczorajszego ranka ogarnęła go euforia, czuł się, jakby wyszedł z więzienia.
Dzień pózniej okazało się, że zamienił wyrok śmierci na dożywocie bez możliwości
wcześniejszego zwolnienia.
Zaczął się pocić. Prom wpłynął na spokojniejsze wody. Gina wreszcie usnęła. Od-
garnął jej włosy z czoła. Chociaż bał się, że mogłaby nie zechcieć wrócić na Sardynię, to
jednak obiecał swojej przykutej do łóżka babci, że przywiezie i przedstawi jej wybrankę
swojego serca.
Rodzina długo nie wyjdzie z szoku. Będą uprzejmi, ale jednocześnie będą odnosili
się do niej z rezerwą.
Gina już nigdy nie będzie szczęśliwa. Niewiele mógł na to poradzić.
- Gina? - Poczuła, jak ktoś ją szturchnął. - Obudz się. Jesteśmy na miejscu.
R
L
T
Otworzywszy oczy, ujrzała twarz Diza tak blisko swojej, że mogła mu policzyć
zmarszczki. Nie spałem, mówiły wory pod jego oczami. Nie zdążył się ogolić, koszula
wyglądała na wymiętą, mimo to wydał się jej diablo atrakcyjny.
Usiadła, wdzięczna, że skończyła się noc z piekła rodem. Podał jej butelkę wody.
Wypiła połowę jednym haustem.
- Przyniosę coś do jedzenia.
- Nie. - Potrząsnęła głową. - Nie dam rady. - Z ulgą stwierdziła, że prom stanął.
Koniec z przechyłami.
Dizo pomógł jej wstać. Przeszedł ją dreszcz, kiedy położył jej dłoń na biodrze.
Wystarczyłby jeden ruch, żeby przykleić się do jego ciała.
- Wszystko dobrze?
Mogłaby zagrać ofiarę, ale pragnęła zasłużyć na jego uwagę miłością i tylko miło-
ścią.
- Tak, dużo lepiej.
Wyswobodziła się z jego uścisku i poszła do łazienki. Doprowadziła się do po-
rządku. Jeszcze tylko czerwony błyszczyk, by dodać koloru bladym ustom, i była go-
towa.
Gdy wyszła z łazienki, ujrzała Diza pakującego walizkę. Znalazł jej sandały na
górnej koi i położył przed nią na podłodze.
- Jesteś skuteczniejszy niż moja pokojówka - rzuciła. Widząc jego zaciśnięte zęby,
z przyjemnością sięgnęła po ciastko. - Do tego śniadanie. Ale ze mnie szczęśliwa księż-
niczka.
Włożył marynarkę i otworzył drzwi kabiny.
- Bukiecik?
- Nie, gardenie zwiędły - odparła.
Gdyby dostała je od niego, zachowałaby je na pamiątkę, a tak wolała wyrzucić do
kosza wspomnienie dnia, w którym zmuszono ją do małżeństwa.
Po drodze do auta musieli minąć szpaler gapiów, którzy bezceremonialnie robili im
zdjęcia. Z ulgą wsiadła do samochodu i czekała na zjazd z promu.
R
L
T
Porto Torres było uroczym miastem pełnym zabytków przypominających świetną
przeszłość pod rządami Rzymu. Gdyby nie okoliczności, Regina z chęcią wybrałaby się
na zwiedzanie. Ruszyli krętą drogą, zostawiając port za plecami.
- Ależ tu pięknie - szepnęła.
- Masz okazję podziwiać wyspę w pełnej okazałości. Najlepiej przyjechać na
Wielkanoc, kiedy większość roślin dopiero rozkwita, skrzy się kolorami mimozy i kolco-
listu, pachnie aromatem lawendy, a biel czystków miesza się z purpurą fiołków. Wzdłuż
ścieżek rosną orchidee. Sardynia to azyl dla wielu roślin.
- Nawet dla ziół zawierających strychninę szepnęła.
Posłał jej rozbawione spojrzenie. Kiedy ostatni raz miała okazję go takim widzieć?
- Nigdy nie zapomnę lekcji sardyńskiej flory...
Młody Dizo oderwał wzrok od grządki, którą pielił i powiedział:
- Określenie  uśmiech sardoniczny" pochodzi od grymasu twarzy osoby zatrutej ja-
skrem sardyńskim. Moi dalecy przodkowie truli członków rodziny, którzy byli słabi i nie
potrafili o siebie zadbać.
Młodziutka Regina stała porażona jego słowami i czekała, aż powie jej, że to nie-
prawda.
Poprawiła się w fotelu.
- Musisz wiedzieć, że przez tę lekcję długo miałam koszmary.
- Dodałem koloru twojej edukacji - przemówił wojownik w skórze ogrodnika.
Spojrzeli na siebie, przypomniawszy sobie tę chwilę. Było co wspominać, i wiele by da-
ła, żeby przywrócić towarzyszące im uczucia.
Przeniosła wzrok na przesuwający się za oknem krajobraz wyspy. Pracując u boku
ojca, Dizo stworzył prawdziwy przypałacowy raj, ale gdyby nie pieniądze, jego rodzina
nigdy nie zjawiłaby się w Castelmare. Nie poznałaby go. Ta mysi wywołała taki ból, że
głośno wciągnęła powietrze.
- Jeżeli jadę zbyt szybko, powiedz.
- Dzięki za troskę, ale wszystko jest okej. Podziwiam widoki. Dociera do mnie, co
straciłam dwa tygodnie temu, przylatując ukradkiem nocą do Sassari z tą moją samobój-
czą misją.
R
L
T
Wypowiedziała te słowa właściwie bez zastanowienia. Oby tak dalej, a nie uda się
odzyskać nawet cząstki ducha wspólnej przeszłości. Dizo zacisnął palce na kierownicy i
przyspieszył.
Dotarli do miejsca narodzin Diza, Sassari, znanego miasta uniwersyteckiego. Prze-
jechali przez centrum pełne bibliotek, gotyckich kościołów i pałaców, przelotnie chłonąc
jego atmosferę. Kiedyś Gina nauczyła się kilku słów w dialekcie sardyńskim, by zaim-
ponować Dizowi.
- Czy twój wuj wie, że przyjedziemy? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl