RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

do środka i wypadały z pełnymi dzbanami. Właśnie widok krzątających się niebrzydkich
dziewczyn sprawiał, że siedzący naprzeciw wejścia Yorkin kiwał głową i uśmiechał się z
zadowoleniem pomiędzy kolejnymi łykami z dzbana.
 Wielkie dzięki, Yorkinie  powiedział Diccolo wstając. Odczuł nagłą potrzebę
opuszczenia tawerny i skierował się do drzwi po stronie lądu, prowadzących na oświetloną
latarniami rojną uliczkę. Wyjąwszy odór dymu i ryb, noc była piękna. Diccolo wyminął tłumy
biesiadników i ruszył pod górę, utwierdzając się w przekonaniu o słuszności swojej decyzji.
Skończył się bruk, zaczął się bity trakt, jednak mimo ciemności Diccolo szedł nadal szybko
i pewnie. Zabudowania po obydwóch stronach przerzedziły się. Kolejne znajdowały się coraz
dalej od ulicy, przesłonięte sadowymi drzewkami. Daleko w przedzie i w górze widać było
majaczące na tle gwiazd blizniacze wieże zamku.
Z tyłu za Diccolem rozległy się spieszne kroki dwóch ludzi. Słychać je było coraz bliżej.
Diccolo skręcił do sadu, lecz uderzył boleśnie policzkiem o gałąz. Nim zdążył dojść do siebie,
poczuł uścisk mocnych dłoni na ramionach. W uchu zabrzmiał mu głęboki głos Atroxa:
 Zatrzymaj się, z łaski swojej!
 Poczekaj, Diccolo! Zgubiłeś się?  rozległ się głos Rufiasa.  Zbłądziłeś daleko od
morza, chłopie! Nie masz tu czego szukać. Znalazłbyś tu tylko zamek bogatego kapitana,
którego tacy jak my przestali obchodzić.
 Zgubił się, biedak  wymruczał z zadowoleniem Atrox, chwytając Diccola za kark.
 Może jednak szuka swojego kapitana, by podzielić się z nim jedną czy dwoma
opowiastkami? Możliwe, czyż nie? Nie byłoby to jednak sprytnie z jego strony.
 Nie, Diccolo. Wcale nie sprytnie  stwierdził Atrox, unieruchamiając go w uścisku.
 Ze strony tak wygadanego chłopaka jak Diccolo byłoby to wręcz głupotą. Ostry,
ruchliwy język może być bardzo grozny, wiem jednak, jak temu zaradzić.
W dłoni Rufiasa zalśnił sztylet.
X
PRZYGOTOWANIA DO WOJNY
 Musimy natychmiast zaatakować Hyrkanię! Zależy od tego cała przyszłość Turanu! 
słowa księcia Yezdigerda przetoczyły się echem pod kopułą pałacowego cyrku, nie
przeszkadzając jednak wykonującym swój program akrobatkom. Nie wywołały również
pożądanego skutku u cesarza Yildiza, którego obdarzały pieszczotami dwie nałożnice.
 Najszacowniejszy ojcze!  Yezdigerd podjął przemowę bardziej umiarkowanym
głosem.  Nasi szpiedzy donoszą, że Hyrkańczycy są gotowi do wojny. Twierdzą, że
najlepszym wyjściem dla nas jest wyprzedzenie ich ataku.  Jego słowa wywołały na twarzy
cesarza wyraz umiarkowanego znudzenia. Książę kontynuował:  Musimy dokonać desantu
na wschodnie wybrzeże i spalić galery Hyrkańczyków na pochylniach, nim zdołają je
zwodować.
 Tak, zapewne tak, ale wykaż, mój synu, trochę zrozumienia dla cierpienia, którego
doznaję!  spoczywający na stercie poduszek Yildiz wyciągnął przed siebie obandażowane
stopy. Machnął dłonią, by uspokoić rozgorączkowanego potomka.  Podagra to nie
przelewki. Może sam to kiedyś zrozumiesz. Nie potrafisz usiedzieć spokojnie i cieszyć się
przedstawieniem?
 Mam marnotrawić czas, podczas gdy nasi przeciwnicy zbroją się przeciwko nam? 
Yezdigerd powiódł miażdżącym spojrzeniem po zebranych dygnitarzach, którzy przytaknęli
mu łaskawie!
głowami, nie odrywając wzroku od gimnastycznych pokazów. Na kamiennych ławach
rozsiadło się mniej więcej tuzin zaufanych doradców, włącznie z architektem Nephetem Ali,
ministrem finansów Ninshubem, admirałem Quubem i niedawno przybyłym generałem
Artabanem.
 Daj spokój, drogi chłopcze, nie ma sensu tak się dąsać i boczyć. Usiądz, jeśli łaska! Gdy
tak sterczysz nade mną, łupie mnie w obrzękniętych palcach.  Yildiz, wyglądający całkiem
przytomnie mimo opuchniętych kończyn i ogólnej bladości, wskazał swojemu rosłemu
synowi o wilczym obliczu jedną z wymoszczonych poduszkami kamiennych ław. Yezdigerd
przycupnął na niej niechętnie.  Te nadobne młode kobiety wkładają mnóstwo wysiłku, by
nas zabawić  kontynuował cesarz.  Racz im się przyjrzeć. Być może uznasz ich wyczyny
za pouczające.
Kobietami, o których mówił Yildiz, było sześć gibkich akrobatek z Południa,
prześcigających się w akrobatycznych skokach z trampoliny, odbijających się od batutu i
chwytających w powietrzu, podskakujących i wykonujących skomplikowane figury na
tyczkach oraz naciągniętych linach. Sądząc po wysokich kościach policzkowych i czarnych
włosach, zaplecionych w przypominające sznury warkocze, pochodziły z Zaporoża. Ich
przylegające do ciała kostiumy z naszywanego cekinami jedwabiu podkreślały krasę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl