RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

I, jak to kobiety, postawiła na swoim.
- Już dobrze. Zerkniemy.
- A nie mógłby pan tak przy okazji poszukać swoim wykrywaczem?
- Zośka, nie nadwerężaj mojej dobrej woli!
- Już siedzę cicho.
Przejechaliśmy przez most i wspięliśmy się drogą ku zamkowi.
Zaparkowałem Rosynanta i zeszliśmy w cień skały nad wodę. Przyznam, że z bliska skała nie
wyglądała tak tajemniczo jak na zdjęciach. A już trudno było doszukać się w niej podobieństwa do
czaszki. Ale może właśnie na tym polegała jej tajemnica, że należało patrzeć na nią z pewnej
odległości. I to jesienią, gdy czerwone liście rosnących pośród głazów drzew dawały złudzenie oka
z rubinu.
Moje złudzenia nie udzieliły się Zośce i Januszowi. Dziewczyna sondowała znalezionym kijem
każdą szparę w skale; chłopak, pamiętający w jaki sposób otwierała się inkaska kryjówka pod
Zbójeckimi Skałkami, próbował pociągnąć to ten, to ów wystający ze skały występ.
Siadłem na kamieniu, zapaliłem fajkę i zamyśliłem się.
Jeśli prawdą jest podanie o Rubinowym Oku, to nie może być ono widoczne z zewnątrz, z
fotografii nawet takiego mistrza, jakim jest Futrzak. Ono i cała kamienna czaszka może być tylko
symbolem, wskazówką, gdzie czy jak należy szukać. Dużo też dałbym, żeby wiedzieć, do czego
potrzebny jest Baturze fotogram  Niedzica i złota czaszka widocznie nieopatrznie sprzedana przez
jego podwładnych. Ale czaszka ta nie jest aż taka ważna, bo Jerzy spokojnie jedzie czy też
przyjechał do Niedzicy. Liczy się fotogram Futrzaka.
Pogratulowałem sobie, że od pana Tomasza wziąłem tylko zdjęcie w formacie pocztówki oraz
odbitki dla Zośki i Janusza. Takie, włożone do portfela, będzie bezpieczne. Chyba że coś mi się
stanie. Tfu, tfu! - odpukać.
Podniosłem się z kamienia.
- No, dosyć już tych poszukiwań, łowcy skarbów! - zawołałem na swą dwójkę penetrującą
skałę w najlepsze.
Wrócili posłusznie, ale z wyrazną niechęcią.
- Trzeba wreszcie rozstawić nasz namiot. Nie będziemy przecież nocować w Rosynancie.
Wzruszyli ramionami jakby na znak, że jest im wszystko jedno, byle tylko mogli prowadzić swoje
poszukiwania, ale posłusznie wsiedli do samochodu.
Zakręciliśmy i pojechaliśmy w stronę wioski Niedzica. Ale spotkał nas zawód. Obfitująca w
turystów wioska nie posiadała pola namiotowego.
- No i co teraz? - spytał nie bez satysfakcji Janusz. - Ano nic. Gdy coś nawala, trzeba to
naprawić!
Wyskoczyłem z Rosynanta i podszedłem do starszego górala, który niby obojętnie przyglądał się
nam z pięknie rzezbionego ganku.
- Szczęść Boże, baco.
- Ano szczęść!
- Nie wiecie, gdzie można by tu rozstawić namiot?
- Ni.
Wyjąłem z kieszeni portfel, a z niego kilka banknotów i przesunąłem między palcami, jakbym je
liczył.
Góral ani drgnął, ale widocznie szmer banknotów jest dzwiękiem o szerszym zasięgu, z głębi sieni
wytoczyła się bowiem na ganek starsza niewiasta obfitych kształtów.
- Co ty, Jadam, nie widzisz, że ludziska w potrzebie. A takim odmówić grzech, ale
wspomóc trzeba. Gadojcie, za czym gonicie!
Popatrzyłem to na kobietę, to na trzymane przeze mnie banknoty.
- Ano, gazdzino, miejsce by się nam zdało pod namiot, no i gdzie można by maszynę
postawić.
Kobieta aż ręce załamała na wyniosłym biuście.
- Miejsce pod namiot i auto? A czego dalej szukać, jak wszystko u nas znajdziecie! W
starym sadku jak raz postawicie swój namiot. A auto stanie se wygodnie pod drwalką.
Wszystko będziecie mieć na miejscu i ostro pilnowane. Baca! Juhas! - zawołała gromkim
głosem.
Spod ganku, poziewując wyszły dwa imponujących rozmiarów owczarki podhalańskie i zaczęły
obwąchiwać mnie nieufnie.
- Niech ci pańscy tyż wyńdom z auta. Pieski muszą się obznajomić z zapachem.
Zośka i Janusz ociągając się wyszli z Rosynanta, aby poddać się ocenie psich nosów. Musiała ona
wypaść jednak korzystnie dla moich towarzyszy, psy bowiem wachlując się puszystymi ogonami,
rozłożyły się spokojnie pod ścianą.
- No. Tera to was puszczom, ale obcego ani, ani. No, Jadam, ruszaj wartko rozwierać
bramę. Czego tak siedzisz?
- Ano myślę sobie... Myślę sobie, Jewuś...
- Co myślisz?
- Aby rozwierać bramę.
I tak to zamieszkaliśmy w sadku państwa Ziobrów. Jak w biblijnych czasach, co oni dumnie
podkreślali, bo u Adama i Ewy.
Rozbiliśmy namiot jak należy. Z dwiema sypialniami. Zośka poszła do pani Ewy po mleko, a my z
Januszem wzięliśmy się do szykowania kanapek. Dwupalnikową butlę z gazem okopałem w ziemi
pod werandą namiotu, tak by nam się nie przewróciła kopnięta niechcący.
Wreszcie wróciła Zośka niosąc mleko oraz zachwyt dla góralskich krowin. Towarzyszyły jej Baca i
Juhas, które, jak przystało na dobrze ułożone psy, przysiadły pod drzewami w pewnej odległości od
nas, czekając na poczęstunek. Obawiam się nawet, że większość kanapek, zamiast sycić nasz głód,
zniknęła w psich gardzielach. Ale nich im będzie na zdrowie i na czujne noce stróżowanie!
Po kolacji nikomu jeszcze nie chciało się spać. Wyciągnęliśmy z namiotu karimaty i rozłożyliśmy
się na nich zapatrzeni w gwiazdziste niebo nad nami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl