RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żebyśmy mieli czas na to, by lepiej się poznać. Moglibyśmy odkryć...
- Ciii. - Zamknęła mu usta palcami, wiedząc, że obietnice składane w gorączce
na ogół nie są dotrzymywane w chłodzie dnia. - Ja też bym tego chciała, ale sprawy
mają się właśnie tak. Nie chcę myśleć o przyszłości. Chcę rozkoszować się każdą
sekundą, jaką mamy teraz, tak by pamiętać tylko to, jak nam było dobrze.
- Zrobię wszystko, żeby było dobrze - oświadczył, głaszcząc ją po plecach. -
%7łeby było idealnie.
61
S
R
Obudziła się o świcie. Domenico leżał na swojej połowie łóżka, a ona -
samotna - na swojej. Ranek często bywa zdradziecką porą i jej pierwszą myślą było,
żeby uciec do własnej łazienki i poprawić urodę, zanim Domenico się obudzi. Ale
nie mogła się na to zdobyć. Została i przypatrywała mu się. Chciała zapamiętać, jak
on wygląda, gdy śpi, gdy twarz ma ocienioną zarostem, a włosy opadają w
potarganych pasmach na czoło.
Gdy tak mu się przyglądała, nagle otworzył oczy.
- Ciao - powiedział, uśmiechając się sennie. - Dzień dobry, cara mia.
- Och! - Zaczerwieniła się. - Nie chciałam, żebyś zobaczył mnie, gdy
wyglÄ…dam tak jak teraz.
- To znaczy jak?
Spróbowała doprowadzić ręką włosy do porządku. Na próżno. Nie chciały się
ułożyć.
- Potargana i nieumyta.
Przesunął ręką po jej plecach.
- Ale i tak mi siÄ™ podobasz.
A ty podobasz się mnie, pomyślała. O wiele bardziej, niż to wskazane i dla
ciebie, i dla mnie.
- Mam dwie bardzo dobre wiadomości. Po pierwsze, zabieram cię na
śniadanie. Po drugie, mamy godzinę, zanim będziemy musieli wyjść. - Przyciągnął
ją do siebie i pocałował. - Jak twoim zdaniem powinniśmy spędzić ten czas?
Było oczywiste, co Domenico ma na myśli.
Sądziła, że na śniadanie pójdą do pobliskiego bistra. Tymczasem okazało się,
że lecÄ… balonem do château gdzieÅ› na wsi. Kierowca zawiózÅ‚ ich na pole startowe i
zanim zdążyła złapać oddech, albo chociaż zastanowić się, czy jest gotowa na takie
doświadczenie, została zapakowana do gondoli i już unosili się nad ziemią.
- To pani pierwszy lot? - spytał pilot, śmiejąc się, gdy zacisnęła palce na
balustradzie.
62
S
R
I być może ostatni, pomyślała. Jak taki wiklinowy kosz i wypełniony gorącym
gazem balon może być bezpieczny?
Ale gdy spokojnie lecieli nad skąpaną w słońcu ziemią, szybko przestała się
bać. Domenico stał obok niej, obejmował ją w pasie i czuła się bezpiecznie.
Przez godzinę żeglowali nad wioskami, drogami i leniwie meandrującymi
rzekami. W końcu znalezli się nad pałacykiem o klasycznej architekturze, jego
oświetlone słońcem kamienne ściany odbijały się w wodach jeziora.
Gdy wylądowali, ktoś z załogi podał Domenicowi butelkę szampana i
kryształowe kieliszki.
- Istnieje taki zwyczaj - wytłumaczył - że na koniec lotu wznosi się toast.
Arlene nie potrzebowała szampana. Upajało ją piękno sceny, jaka rozciągała
siÄ™ przed jej oczami. Ponadczasowy i peÅ‚en godnoÅ›ci château wznosiÅ‚ siÄ™ ku
bladoniebieskiemu jesiennemu niebu, słońce rzucało ostre cienie na trawnik. Wokół
panowała cisza, przerywana tylko śpiewem ptaków.
Domenico objÄ…Å‚ jÄ….
- I jak ci siÄ™ tu podoba?
- To najpiękniejsze miejsce, jakie w życiu widziałam. Spróbuję się na tym
wzorować, gdy będę remontowała mój dom w winnicy. - Pocałowała go w policzek.
- Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś, i za wszystkie cudowne wspomnienia, jakie mi
dałeś.
Już otwierał usta, by coś odpowiedzieć, ale nagle się rozmyślił. Wziął ją pod
rękę.
- Wejdzmy do środka. Pewnie umierasz z głodu.
W drzwiach czekał na nich kamerdyner. Wysoki, szczupły, o srebrzystych
włosach, był tak samo elegancki jak cała budowla.
Wprowadził ich do uroczego pokoju, z oknami wychodzącymi na jezioro,
umeblowanego antykami. Na ścianach wisiały obrazy godne muzeum. W
63
S
R
ogromnym kominku palił się ogień, a obok stał stolik nakryty dla dwóch osób.
Arlene pomyślała, że Domenico przywiózł ją do jakiegoś ekskluzywnego hotelu.
- Co to za miejsce? - spytała, gdy kamerdyner wyszedł.
- Wiejski dom.
- Czyj?
- Mój.
Popatrzyła na niego zaszokowana. Roześmiał się.
- Czemu siÄ™ tak dziwisz, cara?
- No, bo przecież mieszkasz na Sardynii.
- Przez większość czasu, owszem. Ale gdy pragnę samotności, czasami
przyjeżdżam tutaj.
- A kto opiekuje się tym pałacykiem, gdy ciebie tu nie ma?
- Emile, którego właśnie widziałaś, i jego żona, Christianne. I ich trzej
synowie. Zarządzają posiadłością i w miarę potrzeby zatrudniają dodatkowych ludzi
z wioski.
- Myślałam, że jesteś bardzo przywiązany do swojej rodziny.
- Bo jestem. Ale, jak już ci mówiłem, mam swoje azyle, oni też mają swoje.
Azyle, pomyślała. Jest ich więcej?
- Cara, wydajesz się zaskoczona. Nie podoba ci się taki sposób życia?
- Nie chodzi o to, że mi się nie podoba. Po prostu nie spodziewałam się czegoś
takiego. Znam ludzi, którzy mają wiejskie domy, ale to przeważnie jest naprawdę
mały domek, a nie rezydencja, gdzie mógłby zamieszkać król Francji.
- Przypuszczam, że ten pałacyk kiedyś należał do rodziny królewskiej -
stwierdził Domenico obojętnie, jakby posiadanie pałacu było czymś zwyczajnym. -
Ale to, co teraz widzisz, zostało zbudowane w połowie dziewiętnastego wieku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl