[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I zaraz dorzuciłem:
- Ponoć kobiety lubią opalonych mężczyzn.
32
- Czyżby chciał pan zostać ich bożyszczem? - zakpiła.
Czar prysnął, gdy sobie przypomniałem, że przecież panna Ania była szpiegiem Batury
i po prostu nie spuszczała ze mnie oka.
- Wydobywanie łodzi to nie moja specjalność - zmieniłem szybko temat. - To rola
Centralnego Muzeum Morskiego. Jestem tutaj w charakterze obserwatora i mogę robić,
co zechcę.
Musiałem ją zdenerwować tą wypowiedzią, bo przygryzła dolną wargę.
- Tomasz ma rację - wtrącił zły Jorgensen. - Może robić, co chce. Poza budzeniem
mnie telefonami z samego rana.
- Przekażę tę uwagę Marczakowi.
- Czy długo jeszcze potrwa wydobycie dębowej dłubanki? - zagaił pannę Anię Eryk.
- Kilka dni - odpowiedziała.
Nagle Eryk stracił zainteresowanie dębową łodzią. Wziął ode mnie lornetkę i przez
chwilę obserwował tłum pod katedrą.
- To znowu oni - zmarszczył czoło.
- Oni? - zdziwił się Jorgensen. - Co za oni?
- Eryk uważa, że dwóch bardzo młodych ludzi nas śledzi - wyjaśniłem.
- Chyba zauważyli, że ich obserwuję! - krzyknął Eryk nie odstawiając lornetki od oczu.
- Pokaż! - wrzasnął kapitan wyrywając ją chłopakowi.
Kiedy Eryk opisywał mu owych młodzieńców, Norweg ustawiał ostrość, aby wyszukać
ich w tłumie.
- Mam! - ucieszył się. - Mam ich! Ale po cóż mieliby nas śledzić?
- Pewnie Pan Samochodzik znowu przesadza - odezwała się panna Ania.
- O przepraszam - obraziłem się. - To zasługa Eryka, bo on ich wypatrzył.
Jorgensen oddał lornetkę i wzruszył obojętnie ramionami.
Przed wyruszeniem z tajną misją do Gdańska wstąpiłem jeszcze na posterunek, aby
odebrać telefon od Pawła.
- Nadal nic, szefie - zaczął znudzonym głosem Współczułem mu obserwacji
mieszkania Janickiego, ale praca detektywa nie zawsze polegała na ucieczkach,
śledzeniu z jadącego samochodu czy włamaniach. Czasami trzeba było wielu godzin
oczekiwania, aby zdobyć strzępek jakiejkolwiek informacji. - Wykonałem telefony do
chłopców. Dwa z nich nie odpowiadają, tak jakby nikogo nie było w domu, ale za
trzecim razem miałem szczęście. Odebrała kobieta. Na wzmiankę o chłopcu i klubie
Akwalung natychmiast nabrała wody w usta. Powiedziała jedynie, że syn wyjechał na
całe wakacje i żebyśmy nie nachodzili jej więcej.
- Nie nachodzili więcej? - powtórzyłem zdziwiony - To znaczy, że ktoś nachodził ich
dom i pytał o syna?
- Właśnie tak.
- Nie powiedziała, kto to taki?
- Nie. Natychmiast się rozłączyła.
Omówiłem z sierżantem pewną bardzo ważną sprawę i wróciłem do portu.
Pan Drewicz-Larsen ubrał się w kremowej barwy lniany garnitur.
33
Był trochę zdenerwowany, ale biła od niego pewność siebie. A kiedy założył cienkie,
ciemne skórzane rękawiczki, odniosłem wrażenie, że udział w tej niebezpiecznej misji
przesłaniał mu los Stefana. Drażniło mnie, że mąż Karen postępował zbyt lekkomyślnie.
Przecież porywacze mogli odebrać pieniądze i dalej przetrzymywać chłopaka. No i
mogli być niezadowoleni z faktu, że znowu zostałem we wszystko wtajemniczony.
Po godzinie jazdy ujrzeliśmy piękny zielony kompleks parkowy Oliwy, na terenie
którego mieścił się otoczony murem obronnym z 1608 roku kościół gotycki z XIII wieku
i przyległy do niego dawny klasztor cystersów z tego stulecia. Obok mieściły się dalsze
budynki dawnego opactwa: rokokowy pałac opacki, spichlerz, stajnia i szafarnia
klasztorna.
Porywacz zadzwonił w momencie, kiedy szliśmy parkową alejką. Przystanęliśmy.
Drewicz-Larsen natychmiast sięgnął po telefon komórkowy. Słuchał uważnie i nagle
zrobił minę skrzywdzonego dziecka odstawiając aparat od ucha. Widać porywacz
przerwał połączenie. To on wydawał tutaj rozkazy. Los Stefana nie był mi obojętny, ale
cieszyłem się z faktu, że ktoś w końcu utarł nosa biznesmenowi. Nawet jeśli zrobił to
porywacz.
- Musimy ślepo wykonywać wszelkie polecenia porywacza - rzekł zdenerwowany
sprawdzając obecność szarej koperty z okupem ukrytej pod marynarką. - Najpierw
idziemy do katedry. Kiedy usłyszymy pierwsze dzwięki utworu Bacha...
- Jakiego?
Drewicz-Larsen podrapał się w głowę, jakby ta czynność pomagała mu w myśleniu.
- To jakiś dziwny tytuł - burknął. - Coś na strunę G? Dziwne. Miało być na organach, a
jest na gitarę.
- Aria na strunie G ! - oburzyłem się. - Właściwie to aria z III suity orkiestrowej D-
dur - znany organowy motyw Bacha.
- Nie znam się na tym - machnął lekceważąco ręką. - Ale kiedy usłyszymy początek
tego utworu będziemy mogli zabrać wiadomość od porywacza przyklejoną pod pierwszą
ławką po lewej, zaraz przy brzegu.
Ruszył przed siebie, więc poszedłem za nim.
Minęliśmy cieplarnię i palmiarnię kierując się w stronę ogrodzonej murem katedry. W
części południowej park miał układ geometryczny ze strzyżonymi szpalerami i kanałem.
Przeszliśmy szybko przez mostek mając po swojej prawej ręce urzekający wodospad, a
już po chwili wyłoniła się ściana starego pałacu opatów. Wejście do katedry znajdowało
się od ulicy Opackiej. Kupiliśmy ostatnie bilety na koncert organowy i wśród wielu
zwiedzających znalezliśmy się we wnętrzu kościoła. Urzekało ono swoją gotycką
polichromią, licznymi nagrobkami i epitafiami. Ale przede wszystkim znajdowały się
tutaj słynne organy zbudowane w latach 1763- 1788 przez cystersa Jana Wulfa z Ornety.
Ludzie zajmowali miejsca, a nasze spojrzenia krążyły wokół ławki wskazanej przez
porywacza.
Mieliśmy pecha. Jakaś grubsza pani z gromadką dzieci zajęła naszą ławkę.
- Widzi pan? - żachnął się biznesmen gromiąc kobiecinę wzrokiem - Co za tupet.
- Każdy chce posłuchać słynnych koncertów organowych - oburzony jego
impertynencją stanąłem w obronie wszystkich melomanów.
- Panie, tu przecież chodzi o życie Stefana! - krzyknął, aż kilka osób spojrzało wrogo
w naszą stronę. - Ja tam wolę inną muzykę. Szelest banknotów.
34
Nie było czasu na dyskusje, gdyż nagle zapanowała absolutna cisza i rozpoczął się
koncert. Mógłbym tutaj tak stać i stać z zamkniętymi oczami słuchając tej pięknej,
nostalgicznej i zarazem kojącej duszę muzyki Jana Sebastiana Bacha. Mógłbym to robić
godzinami, a nawet całymi dniami. Ale nie dane mi było posłuchać koncertu, bo w końcu
nie po to tutaj przyszliśmy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]