[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wie, dokąd będę zmuszony tułać się na przestworzu morskim.
W niezmiernej trwodze i żalu zwróciłem oczy ku mojej ukochanej wyspie.
86
O, ty droga pustynio, zawołałem w rozpaczy, czyż już cię nigdy nie zobaczę! O, jeżeli mi
Bóg pozwoli dostać się na twe lube wybrzeża, nigdy, nigdy cię więcej nie opuszczę! Z nie-
zmiernym wysileniem robiłem wiosłami w kierunku ławicy, ale byłem już przeszło pięć mil
morskich od lądu i wyspa coraz bardziej minęła mi z oczu. Gdyby nagle niebo się zachmu-
rzyło, niezawodnie zgubiłbym do niej drogę. Pogoda wprawdzie była piękna, ale wzgórza
wyspy, niby czarny obłoczek, rysowały się już tylko z dala na widnokręgu.
Wtem spostrzegłem, że prąd zaczął nieco wolniej płynąć, a nareszcie, natrafiwszy na gro-
madę skał w niewielkiej odległości na północy leżących, rozłamywał się na nich i jedna część
pędziła dalej w tym samym kierunku, podczas gdy druga zawracała na południe, właśnie ku
wyspie.
Ten rozdział prądu mnie uratował. Korzystając ze zwolnienia szybkości, wsparty powie-
wem wiatru, zdołałem wpłynąć na to drugie ramię. %7łeglując z największą ostrożnością, lubo
daleko wolniej jak wprzódy, około piątej godziny po południu wylądowałem szczęśliwie na
mojej wyspie.
Poczuwszy ziemię pod nogami, zadrżałem z radości. Z sercem przepełnionym wdzięczno-
ścią ślubowałem uroczyście zrzec się nadal podobnych prób żeglowania po otwartym morzu.
Wiatr zapędził mnie na północną, całkiem nieznaną stronę wyspy. Trzeba było tu przeno-
cować. Na drugi dzień, trzymając się brzegów, popłynąłem ku zachodowi. Zrobiwszy trzy lub
cztery mile morskie, przy pomyślnym wietrze dostałem się do zatoki, wrzynającej się w ląd
głęboko, a utworzonej przez rzekę, wpadającą tutaj do morza. Niepodobna było znalezć do-
godniejszego portu dla mojego czółna. Zostawiłem je tutaj ukryte w gęstych nadbrzeżnych
zaroślach, a sam, zabrawszy tylko broń i parasol, ruszyłem ku domowi piechotą.
W domu zastałem wszystko nietknięte. Przebywszy zagrodzenie, rzuciłem się jak martwy
na łóżko i zasnąłem. Lecz któż opisze moje przerażenie, gdy mię nagle przebudził jakiś głos
wołający: Robinsonie! Robinsonie Kruzoe! Jakżeś ty biedny!
Nie wytrzezwiony całkiem ze snu, usiadłem na posłaniu, oglądając się z trwogą, kto na
mnie woła. Z początku myślałem, że mi się to we śnie przywidziało, lecz wnet powtórnie
usłyszałem wołanie.
Obracam szybko głowę i widzę siedzącą na zagrodzeniu papugę, która drze się przerazli-
wie, powtarzając wciąż te same słowa. Nieraz w strapieniu wymawiałem je w głos, a pojętny
ptak nauczył się ich i teraz takiego mi strachu napędził.
XXXIII
Przechadzka po wyspie. Okropny widok. Zamiary zemsty. Za-
sadzka. Próżne oczekiwania. Zmiana zamysłów. Sen proroczy.
Doznane niebezpieczeństwo na długo pozbawiło mnie chętki do żeglowania. Niepokoiłem
się bardzo, że łódz wraz z zapasami zostaje na drugim końcu wyspy, ale jakim sposobem
sprowadzić ją stamtąd? Sama myśl o tym już mnie dreszczem przejmowała. Chcąc ją bowiem
przeciągnąć pod zamek, trzeba było koniecznie przedrzeć się przez prąd, który mnie tak dale-
ko zaniósł na morze. Byłbym szalony, gdybym się miał znowu na niebezpieczeństwo narażać,
a tak łódz, kosztująca mnie czternaście miesięcy pracy, była teraz zupełnie nieużyteczna.
Po dłuższym zastanowieniu, zrzekłem się myśli porzucenia wyspy. Nieudana żegluga i
przestrach, jakiegom doznał, podniosły w mych oczach niezmiernie jej wartość. Wprawdzie
przykrzyło mi się bez towarzystwa ludzkiego, ale kiedym rozważył, ile to cierpień i zmar-
twień wyrządzają sobie ludzie nawzajem, tęsknota ta zmniejszyła się znacznie. Na mej wy-
87
spie byłem nieograniczonym panem, miałem wszystkiego pod dostatkiem. Bóg darzył mnie
zdrowiem, mogłem żyć zatem szczęśliwie i spokojnie.
W miesiąc po owej żegludze, uzbrojony strzelbą, wyszedłem po południu w zamiarze zo-
baczenia, co się dzieje z moją łódką, ale zamiast iść wschodnią, puściłem się zachodnią stroną
wyspy, chcąc raz przecie zwiedzić ją całkowicie.
Zaledwie doszedłem na wierzch wzgórza, położonego nad ujściem rzeki, gdy nagle, rzu-
ciwszy okiem na morze, ujrzałem w oddaleniu jakiś punkt czarny. Wielka odległość nie po-
zwoliła mi rozpoznać, czy to łódz, czy jaka wielka ryba. Na nieszczęście nie miałem z sobą [ Pobierz całość w formacie PDF ]