[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wokół oświetlonych murów Colosseum. Przed światłem, na kontrze - pomyślała Celina,
przesuwały się jedna z drugą ciemne sylwetki ludzi śpiewających Te Deum.
- Proszę księdza - powiedziała. - Bujak prosił przekazać, że oni tam trwają.
Ksiądz milczał. - Nigdy jeszcze nie słyszałem Te Deum śpiewanego tak pięknie -
powiedział po chwili.
Pieśń wynurzała się z mroku i sunęła wzdłuż murów, zwoielokrotniona światłem.
- I jeszcze prosił powiedzieć, że będą trwać.
- Aha - ksiądz nie patrzył na Celinę. - Tak oświetlonego Colosseum też jeszcze nie
widziałem, dlaczego pani tego nie ogląda.
- Bo ja wasze Colosseum pieprzę - odparła Celina i ze zdumieniem poczuła, że jej organizm
wytworzył wspólnotę ze Zbigniewem B. Wspólnotę wstydu pewnie, bo przecież nie trwania, ale i
tak absurdalną. Ksiądz miał oczywistą rację, najważniejsze jest trwanie Colosseum.
Nazajutrz odbył się wernisaż.
Przyszło sporo osób, ktoś wyraził opinię, że podpisy Celiny pod zjęciami mogą sprawić
kłopot włoskiemu odbiorcy, ale dziennikarz z "Il Manifesto" zamówił kilka reprodukcji, starszy
pan zapewnił po polsku, że zdjęcia są bardzo przyjemne, słowem - miło.
Dwa dni pózniej zadzwonił właściciel galerii: Zginęły "Okna". Pogratulował, bo trudno o
lepszy dowód uznania publiczności. Celina śmiała się razem z nim, a nad ranem obudziła ją myśl:
Witold.
- Jasne, że chodzi o niego - powiedziała zmienionym głosem. - Wezmą szkło
powiększające, porównają z listem gończym, co to dla nich...
- "Wezmą"? - pytał ksiądz. - Ale kto?
- Oni - wytłumaczyła Celina i dodała, że ksiądz za długo już przebywa w tym Watykanie.
Co się dziwić zresztą. Skoro brewiarz odmawia po włosku, jak może pamiętać, kim są Oni.
- Z pewnością ambasada - powtarzała. - Kim był na przykład ten starszy pan, mówiący po
polsku?
- Mieszka w Rzymie czterdzieści lat, niech się pani uspokoi... - prosił ksiądz, ale kiedy
Celina zapewniła, że oni już mogli zidentyfikować dom, zabrać Julkę, a Kubusia oddać do
milicyjnej Izby Dziecka, sam zaproponował, żeby dzwonić do Warszawy. Julka, łaskawa jak nigdy,
wołała. - Rozmyśliłam się, kup Nordiki o numer większe! i Celina kulturalnym już,
śródziemnomorskim głosem przeprosiła księdza za kłopot.
Wieczorem znów ogarnęły ją wątpliwości: Julka z Kubusiem wprawdzie są, ale nie
wiadomo co z Witoldem. W nocy nabrała pewności, że Witolda już rozpoznali na zdjęciu, a Julce
tylko dlatego dają spokój, bo obserwują dom. Próbowała przypomnieć sobie gości wernisażu, sami
Włosi, ale - i mężczyzna, który nie odezwał się w żadnym języku, i kobieta, mówiąca po włosku,
za to z dużą torbą na ramieniu, z napisem "Polski len"...
Rano pobiegła do "Il Manifesto" i poprosiła dziennikarza, który robił na wernisażu zdjęcia,
o odbitki. Odnalazła na nich oboje - i milczącego mężczyznę, i kobietę z torbą. W dodatku - nie
było wątpliwości! - kobieta wyraznie patrzyła w stronę "Okien". Spytała dziennikarza, jak myśli,
które z nich mogło ukraść zdjęcie. Ubawiony Włoch zaproponował, że powtórzy jej pytanie w
recenzji z wystawy, ale Celinę napełniło to przerażeniem: nie wolno zwracać uwagi na całą
sprawę! Włoch zauważył ze współczuciem, że Polacy przyjeżdżający do Rzymu są znerwicowani,
a Celinie przypomniał się przyjaciel właściciela galerii, czekający na nią na lotnisku. - Miło, że nie
uśmiechała się pani jak wszyscy Polacy - mówią w samochodzie, w drodze do miasta. - Bywam na
lotnisku i Polaków zawsze rozpoznaję bezbłędnie: tylko oni, w całym tłumie podróżnych, mają ten
głupawy, rozanielony uśmiech...
Milczącego mężczyznę z wernisażu spotkała przypadkiem: następnego ranka, w Ogrodach
Watykańskich, po mszy odprawionej przez Papieża. Zabrał ją tam znajomy ksiądz. Myśl o
"Oknach" rozpraszała Celinę tak bardzo, że nie mogła się skupić na modlitwie. Pamiętała słowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]