[ Pobierz całość w formacie PDF ]
parło naprzód, próbując dosięgnąć ludzi. Strząsnął ognistą osę z nogi. Był rad, że może
oprzeć się o pień drzewa, gdyż woń małpiej krwi i ścierwa przyprawiała go o mdłości. Kiedy
opanował nudności, wyprostował się. Zobaczył z ulgą, że jego towarzysze nie odnieśli
poważniejszych obrażeń. Medyk Tau widząc okrwawioną straszliwie małpią krwią twarz
młodego astronauty, podbiegł doń pełen niepokoju:
- Dan, co one ci zrobiły?
Jego młodszy kolega roześmiał się trochę histerycznie:
- Mnie nic... To małpia krew! - Wytarł wiązką trawy plamy małpiej krwi i podążył za
innymi we wciąż silnym blasku zachodzącego słońca.
Nymani odkrył bystry strumień pod spienioną kaskadą, gdzie rwący prąd chronił
dostatecznie przed nadbrzeżnymi piaskowcami. Rozebrali się ochoczo i najpierw umyli, a
potem wyprali cuchnące ubrania, w czasie gdy Tau trudził się wyciągając niezliczone żądła
ognistych os, które pokłuły skórę wędrowców. Niewiele mógł zrobić, by złagodzić ból i
zmniejszyć obrzęk w miejscach ukąszeń, dopóki Asaki nie przygotował tubylczego leku z
rośliny podobnej do trzciny. Pocięta łodyga wydzielała lepki, purpurowy sok, który zasychał
na skórze jak smolista żywica, uśmierzając piekący ból. Zatem oklejeni plastrami purpurowej
żywicy wspięli się znów na zbocze i przygotowali, by spędzić noc w niecce pomiędzy
dwiema skałami, z pewnością nie tak przytulnej jak jaskinia, ale stanowiącej również
pewnego rodzaju osłonę.
- Kosmiczni turyści zapłaciliby krocie za taki nocleg podczas safari - stwierdził
gorzko Tau, pochylając się nieco w przód, by nie oprzeć się przypadkiem o skałę obolałymi
plecami.
- Trudno w to uwierzyć - rzekł Jellico.
Dan spostrzegł, że Nymani wykrzywia twarz w ironicznym półuśmiechu, gdyż drugi
policzek ma spuchnięty i posmarowany purpurową żywicą.
- Nie zawsze będziemy spotykać małpy skalne i ogniste osy tego samego dnia -
pocieszył ich Naczelny Strażnik. - A poza tym goście w rezerwatach noszą skafandry
ochronne, które skutecznie uniemożliwiają wszelki atak.
Jellico parsknął śmiechem.
- Myślę, że jednak wasi klienci nie odwiedziliby powtórnie Khatki po takich
przeżyciach, jakich doświadczyliśmy dzisiaj. Z czym spotkamy się jutro? Z tabunem
pędzących grazów czy z jeszcze bardziej przebiegłymi i groznymi bestiami?
Nymani podniósł się nagle i oddalił kawałek od schroniska wśród skał. Zatrzymał się
na zboczu wypatrując czegoś. Dan zobaczył, że myśliwy porusza nozdrzami tak jak wówczas,
gdy zwietrzył lwi zapach w jaskini.
- Coś martwego - powiedział powoli. - Coś ogromnego lub jeszcze...
Asaki zszedł do nich, skinął ręką i Nymani ześlizgnął się po górskim zboczu.
- Co to jest? - zapytał Jellico.
- Trudno orzec od razu. Mam nadzieję, że nie jest to coś, czego się obawiam - odparł
wykrętnie Naczelny Strażnik. - Zapoluję na lablę! Widziałem świeży trop nad strumieniem.
Zszedł ze szlaku i powrócił pół godziny pózniej z przewieszoną przez ramię zdobyczą.
Odzierał właśnie ze skóry zwierzynę, gdy przybiegł Nymani.
- Cóż tam?
- Wilczy dół - odpowiedział myśliwy.
- Kłusownicy? - zainteresował się Jellico.
Nymani przytaknął. Asaki oprawił spokojnie lablę. Ale potem, gdy ze znajomością
rzeczy patroszył zwierzę, w jego oczach pojawił się dziwny błysk. Spojrzał na długi cień,
który rzucała skała o zachodzie słońca.
- Również to widziałem - rzekł.
Jellico wstał. Podniósł się i Dan. Zainteresowani tym, co usłyszeli, poszli zobaczyć
wilczy dół. Minęło ledwie pięć minut, gdy poczuli smród, choć nie posiadali niezwykle
wyczulonego węchu tubylców. Zapach rozkładu był prawie namacalny w rozgrzanym
powietrzu. Stał się jeszcze bardziej nieznośny, gdy stanęli nad wilczym dołem. Dan wycofał
się pośpiesznie. Było tu równie okropnie jak na małpim pobojowisku. Ale kapitan i dwóch
Khatkan stało spokojnie nad dołem, oceniając drapieżnika, którego porzucili zbiegli
kłusownicy.
- Glam, graz, hoodra? - zgadywał Jellico. - Wielkie kły i wspaniała skóra to wszystko,
czego pożąda kupiec.
Asaki ze smutkiem odsunął się od dołu.
- To kilkudniowe cielęta, samice. Wszystkie zabili razem dla zabawy i pozostawili
tutaj, nie zdzierając nawet skóry.
- Udali się tym szlakiem... - Nymani wskazał na wschód.
- Poszli przez moczary! - Asaki był wstrząśnięty. - Musieli być szaleni.
- Albo wiedzą więcej o tej krainie niż twoi ludzie - poprawił go Jellico.
- Jeśli kłusownicy wkroczyli na moczary Mygra, możemy pójść w ich ślady!
Nie od razu - Dan zaprotestował bezgłośnie. Asakiemu na pewno nie chodziło o to, by
ścigali wyjętych spod prawa kłusowników na niebezpiecznych bagniskach, gdzie zbiegli
Khatkanie już odkryli niezbadane śmiertelne pułapki.
V
Siedząc Dan wpatrywał się szeroko otwartymi oczyma w ciemność. Pośrodku
obozowiska dogasała garstka żaru, która pozostała z dopalającego się ogniska. Pochylił się,
zastanawiając się zarazem, dlaczego się poruszył. Drżały mu ręce, pokryta zimnym potem
skóra zsiniała od chłodu. Chociaż był świadom tego, że wciąż trwa noc, nie mógł sobie
przypomnieć koszmaru sennego, który go przebudził. Odczuwał narastający niepokój,
którego nie potrafił nazwać. Jakie zwierzę polowało w ciemności? Chodziło po górskim
zboczu? Nasłuchiwało, szpiegowało i czekało? Dan prawie podskoczył, gdy w słabym świetle
ogniska ukazał się jakiś kształt. Zobaczył, że stoi obok medyk Tau, który przypatruje mu się
ze śmiertelną powagą.
- Zły sen?
Młody astronauta przytaknął, jakby wbrew swej woli.
- Cóż, nie jesteś sam. Czy pamiętasz coś z tego snu?
Dan z wysiłkiem oderwał wzrok od otaczającej obozowisko ściany ciemności. Miał
wrażenie, że strach ze snu urzeczywistnił się i czaił gdzieś w pobliżu.
- Nie, nic nie pamiętam - przetarł rozespane oczy.
- Ani ja - zauważył Tau. - Ale obaj zostaliśmy poddani działaniu jakiejś potężnej
mrocznej siły.
- Sądzę, że powinniśmy oczekiwać nocnych koszmarów po wczorajszych przejściach -
Dan próbował znalezć logicznie wyjaśnienie, choć jednocześnie rozsądek zaprzeczał każdemu
słowu, które wypowiadał. Miewał już nocne koszmary - żaden nie wywarł na nim tak silnego
wrażenia. Nie, nie chciał za żadną cenę ponownie zasnąć tej nocy. Dorzucił drew do ognia.
Tau usiadł obok niego.
- Jest coś jeszcze... - zaczął medyk, urywając nagle.
Dan nie ponaglał go. Tylko siłą woli zwalczył nieodpartą pokusę, by wypalić na oślep
z miotacza w otaczające ich ciemności i wyśledzić w krótkotrwałym błysku promieni tę
nieuchwytną istotę, która - jak przeczuwał - krąży gdzieś w mroku w pobliżu obozowiska.
Wbrew wysiłkom, Dan zasnął ponownie przed świtem. Rankiem obudził się nie
wypoczęty i ku swemu przerażeniu nie odczuwał już najmniejszej odrazy wobec otaczającego
krajobrazu.
Choć Asaki nie podsunął im myśli, że natrafią na kłusowników na moczarach Mygra,
obstawał, żeby ruszyli w przeciwnym kierunku i poszukali drogi przez góry. Kiedy dotrą do
rezerwatu, zorganizuje karną wyprawę, która rozprawi się z przestępcami. Rozpoczęli więc
trudną wspinaczkę. Zostawili w dole parną wilgoć nizin i wędrowali w zabójczym skwarze po [ Pobierz całość w formacie PDF ]