
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
buzię okręcił. Kiedy rano wróciłem na Komarowa, chłopak
był już zimny trup. Co było robić, trzeba się było pozbyć
ciała. Więc do wora. Parę kamieni wrzuciło się także i buch
do glinianki. Pokazywałem panom milicjantom, z którego
miejsca go rzucilim, ale nic nie znalezli. Pewnie do tej pory
ryby i pijawki obszczypały go do kości.
Przecież zwłoki i kamienie to razem dość duży ciężar.
Nie mogliście daleko rzucić.
Tam, panie mecenasie, z miejsca głębia. A worek roz-
bujaliśmy we dwóch, że najmarniej z pięć metrów poleciał,
zanim chlupnął do wody. Sam mało się nie wykąpałem przy
tym. Szkoda dzieciaka. Nie chcieliśmy go zabić, a można
było od tej Aajtmanowej gites zarobić.
Będziecie za to morderstwo odpowiadać.
Ja wiem, panie mecenasie, ale mnie sumienie gryzło.
Musiałem opowiedzieć, jak na świętej spowiedzi. Spokoju nie
miałem. Nie ja go zadusiłem, tylko Zenek. A wszystko przez
tę przeklętą gołdę.
Adwokat, rzucił pozornie nic nie znaczące pytanie:
Pamiętacie, o której zdjęliście chłopca sprzed wysta-
wy?
162
To było tak koło czwartej, panie mecenasie odpo-
wiedział Cegłowicz.
Tak wcześnie? zdziwił się adwokat czy się nie
mylicie?
Przepraszam, panie mecenasie. Przypominam sobie, to
już było gdzieś po szóstej. O czwartej ludzie wracają z pracy.
Na Solcu wtedy duży ruch. A pózniej ulica robi się pusta.
Wtedy na przystanku autobusowym nie było ani jednego
człowieka.
Ruszyński w głos się roześmiał.
Dobrzeście to sobie, Cegłowicz, wykombinowali. Pod
celą jest nudno. Wciąż te same twarze. Współwięzniów i
strażników. Lepiej pojechać do Warszawy. Trochę się roze-
rwać, milicję nabajtlować. A i żarcie lepsze, popalić też da-
dzą. Wykuliście tę bajeczkę na blachę. A że Zenek nie żyje,
więc i zaprzeczyć pie miał kto. Ale w takich wypadkach,
widzicie, Felek, trzeba znać nawet drobne szczegóły sprawy.
Przegraliście. Trzeba będzie wrócić do Rawicza.
Tak dotychczas grzeczny i układny Feliks Cegłowicz
zmienił się w mgnieniu oka. Bluznął najordynarniejszymi
przekleństwami.
Głupie gliniarze uwierzyli we wszystko. Gdyby nie ten
najmimorda!... tu znowu posypała się łacina .
Zerwał się z miejsca i byłby się rzucił na adwokata, gdyby
nie żelazny chwyt Kaczanowskiego, który posadził Cegłowi-
cza z powrotem na krzesło.
Major kazał wyprowadzić awanturującego się więznia.
Trzech milicjantów musiało go siłą ciągnąć do aresztu.
Winszuję, mecenasie ucieszył się Kaczanowski
dobrze go pan złapał.
To było proste skromnie stwierdził Miecio.
163
Przejrzałem jego grę. We wszystkich komunikatach, w radio,
telewizji i prasie podawaliście bardzo dokładnie, jak było
ubrane dziecko. Ale nigdzie nie znalazłem najmniejszej nawet
wzmianki o godzinie jego zaginięcia. Słusznie więc wywnio-
skowałem, że Cegłowicz tego nie wie. Będzie musiał zgady-
wać. No i nie zgadł.
Wardmanową jednak dobrze opisał, A także i samo-
chód wynajęty przez nią w administracji Bristolu .
Zapewne ją widział, może z nią rozmawiał? Przypusz-
czam, że obaj bandyci kręcili się koło ekscentrycznej Amery-
kanki, chcąc wyłudzić od niej trochę dolarów. A co do Ce-
głowicza, to stara, ograna historia. Recydywiści nudzą się i
nie takie bujdy wymyślają. Jestem pewien, że nasz bohater
ma na dzień ósmego czerwca niepodważalne alibi. Z całym
rozmysłem doprowadziłby do rozprawy sądowej, a tam do-
piero ujawniłby swoją niewinność tłumacząc, że milicja gło-
dem i biciem zmusiła go do składania takich, a nie innych
zeznań.
Trzeba nie mieć za grosz sumienia! Przecież jest mat-
ka, która jakże ciężko przeżyłaby wiadomość o śmierci jedy-
nego dziecka.
Spodziewa się pan, majorze, odruchów sumienia u
bandyty sześciokrotnie karanego za złodziejstwo i napad z
bronią w ręku?
A jednak w każdym człowieku drzemie jakaś lepsza
cząstka.
Optymisto, optymisto gorzko roześmiał się mece-
nas nieraz przeżyje pan wielkie rozczarowanie, szukając
tej lepszej cząstki.
Ale i nieraz przeżyję radość znajdując ją.
Rozdział XV
List z zagranicy
Panie mecenasie meldował Mieczysławowi Ru-
szyńskiemu wozny Franciszek znowu przyszła ta ruda.
Jaka ruda? adwokatowi zajętemu badaniem akt ja-
kiejś skomplikowanej sprawy słowo ruda automatycznie
skojarzyło się ze sprytnym dziewczęciem, które odpłynęło w
siną dal z pewnym Szwedem o mocnej głowie i zamiłowaniu
do popijania likieru piwem. Niech idzie do diabła! Nie
chcę jej więcej znać. Niech pan spyta, czy Szwed ją puścił
kantem, czy też wrócił do Skandynawii?
Wierny wozny orientował się coś niecoś w rozlicznych
problemach słynnego adwokata, więc zniżając głos, aby go
nie było słychać w sąsiednich klitkach, gdzie urzędowali
koledzy Miecia ze sto czwartego zespołu, informował:
Nie ta Concita z Grand Hotelu . Przyszła ruda, co jej
dziecko ukradli.
Dlaczego Franciszek bawi się w zagadki, zamiast po-
wiedzieć, że przyszła, pani Helena Kowalska?
Kiedy ja nie mam głowy do nazwisk.
Concitę jednak Franciszek zapamiętał mruknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]