RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rytmiczny oddech Å›piÄ…cego dziecka dziaÅ‚aÅ‚ uspokaja­
jąco. Anna zamknęła oczy i usnęła.
Z ponurÄ… minÄ… Grant wyjÄ…Å‚ ze stojaka kolejnÄ… butelkÄ™
czerwonego wina i wrócił na werandę, na chłodne, nocne
powietrze. Usiadł ciężko i wlał wino do kieliszka. Czuł się
jak uczniak przeżywajÄ…cy pierwsze rozczarowanie miÅ‚os­
ne. Miał wielką nadzieję, że półtorej butelki wina, które
już wypił, i to, które jeszcze zamierzał wypić, powalą go
ostatecznie.
Bardzo pragnął skończyć wreszcie ten dzień.
- Nie powinno się pić w samotności.
Grant podniósł głowę. W drzwiach stali Eli i Cole.
PrzyglÄ…dali mu siÄ™ z rozbawieniem.
- Myślałem, że sobie poszliście - wymamrotał Grant.
Zauważył, że przyszło mu to z pewnym trudem.
Może był już bardziej pijany, niż mu się zdawało?
Uśmiechając się szeroko, Cole usiadł obok niego.
- PomyÅ›leliÅ›my, że może bÄ™dziesz chciaÅ‚ z kimÅ› poga­
dać - powiedział.
- Właśnie. - Eli stanął za bratem.
- Dzięki. - Powiedział Grant. - Dzięki, ale nie.
- Nie bądz głupi, Grant - rzucił Eli. - Wiemy, jak to
jest, kiedy rzuci ciÄ™ dziewczyna, co nie, Cole?
Cole rozważał kwestię przez chwilę.
- Nie - powiedział. - Ja nie.
Eli zaklÄ…Å‚ grubo.
- To dlatego, że odkąd skończyłeś szkołę, byłeś praco-
holikiem.
- Tak, to jest powód - przyznał sarkastycznie Cole.
Grant westchnął ciężko.
- Nie chciałbym przerywać tej podróży w czasie przez
pasmo zwycięskich podbojów Colea, ale...
- Nikt nie mówił o paśmie zwycięskich podbojów -
przerwaÅ‚ mu Eli. - On powiedziaÅ‚ tylko, że nigdy nie rzu­
ciła go żadna dziewczyna. Od podstawówki chodził stale
z tą samą dziewczyną, więc...
- Znowu przekłamujesz historię, Eli - powiedział Cole
ponurym tonem. Ale jego oczy lśniły wesoło.
- Czego chcecie, chłopaki? - Grant prawie krzyknął.
- Przyszliśmy po prostu odwiedzić brata - odparł Eli.
Cole wyjął z ręki Granta pusty kieliszek.
- Pomóc mu przetrwać ciężką noc - powiedział.
- Dzień nie był ciężki, to i noc nie będzie - warknął
Grant gniewnie.
- Nie, oczywiście. - Eli usiadł. - Twoja siostra trafiła do
więzienia, ty sam nie wiesz, czy chcesz wracać do Nebra-
ski, i jeszcze rzuciła cię kobieta.
Cole ze współczuciem pokiwał głową.
- To może popchnąć faceta do pijaństwa.
- Nikt mnie nie rzucił, do cholery! - Grant zaczynał
być wściekły.
Cole rozejrzał się dookoła.
- W takim razie gdzie jest Anna?
- Poszła do domu, żeby być z Jackiem.
- jest bardzo dobrą matką - zwrócił się Eli do Colea.
- Pewnie byłaby też wspaniałą żoną.
- O, tak. SÅ‚odka, seksowna i mÄ…dra. Potrójne zagroże­
nie. - Cole pokiwał głową. - Jestem zdumiony, że do tej
pory nikt jej złapał.
Grant wyrwaÅ‚ kieliszek z rÄ™ki Colea i napeÅ‚niÅ‚ go szyb­
ko. MamrotaÅ‚ coÅ› przy tym gniewnie o tym, jak to czasa­
mi dobrze jest nie mieć rodziny.
- Jack powinien zostać w Napa - ciągnął Cole, jakby
nic nie zaszÅ‚o. - W koÅ„cu jest naszym bratem. A to ozna­
cza, że zrobimy wszystko, żeby i Anna tu została.
- Może powinniÅ›my znalezć jej męża? - zapropono­
waÅ‚ Eli. Z rozbawieniem zerkaÅ‚ na Granta. - Mam mnó­
stwo znajomych, którzy z radością umówiliby się z nią
na randkÄ™.
- Co powiesz o Miltonie? - spytał Cole. - To dobry
chÅ‚opak, caÅ‚kiem mÅ‚ody, przystojny. JeÅ›li tylko nie prze­
szkadzają ci rude włosy i biała cera.
Nieokiełznana wściekłość gotowała się w Grancie.
MiaÅ‚ już dosyć Colea i Eliego. MiaÅ‚ dość sÅ‚uchania o An­
nie i jej przyszłości z innym mężczyzną.
- Wynoście się! - wybuchnął. - Wynoście się! - Jak
rozkapryszone dziecko, cisnÄ…Å‚ kieliszkiem o podÅ‚ogÄ™. Po­
przez opary wina zobaczył, jak rozprysnął się na miliony
kawałeczków.
Eli popatrzył na rozsypane szkło i czerwoną plamę po
winie i pokręcił głową.
- Mama da ci za to popalić, Grant - powiedział.
- Sama wybierała te kieliszki, prawda, Eli? - rzucił
Cole.
- Tak, w sklepie z antykami w... Vermont to chyba by­
Å‚o. .. kilka lat temu.
- Wstrętny księgowy! - zaryczał Grant.
- Co się z nim dzieje? - spytał Eli z łobuzerskim
uśmieszkiem.
Cole wzruszył ramionami.
- Chłopak ma kłopoty. No, może trochę przesadziłem
z tym chłopakiem. Ale miły z niego gość.
Grant patrzyÅ‚ to na jednego, to na drugiego. PotrzÄ…s­
nął ciężką głową.
- Jesteście wstrętni - powiedział.
Obaj zaśmiali się wesoło.
- Nie - zaprotestował Cole. - Jesteśmy tylko twoimi
braćmi. W naszej rodzinie zawsze bawimy się w taką grę,
kiedy chcemy, żeby ktoś się zbudził, zanim zaprzepaści
wszystko.
- Co zaprzepaści? - Grant aż kipiał z wściekłości.
Eli pociÄ…gnÄ…Å‚ wielki Å‚yk prosto z butelki.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Nie - bÄ…knÄ…Å‚ Grant.
- No to jak, wracasz do Nebraski czy co? - spytał Cole.
Tym razem bardzo poważnym tonem.
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Ford jest żonaty. Abby jest zamężna. Co z tobÄ…, z two­
im życiem?
- Oni są moim życiem.
- Nie. Oni byli twoim życiem.
- Zupełnie jakbym słyszał Annę.
Cole wysoko uniósł brwi.
- I jeszcze taka spostrzegawcza. Milton bÄ™dzie napraw­
dę wdzięczny.
Grant kipiał.
- Jeśli przedstawicie ją komukolwiek, obydwu połamię
karki - zagrzmiał.
- Ach, miłość. - Eli westchnął marzycielsko. - Czyż to
nie okropna wiedzma?
- Kto tu mówi o miłości? - rzucił Grant zaczepnie.
- Daj spokój, chłopie. Masz ją wypisaną na twarzy.
A przynajmniej miałeś przez chwilę.
Grant przeciÄ…gnÄ…Å‚ dÅ‚oniÄ… po twarzy, jakby chciaÅ‚ ze­
trzeć resztki tego, co serce na niej wypisało.
Cole parsknÄ…Å‚.
- Nie wspominam już o tym, że groziÅ‚eÅ› nam utratÄ… ży­
cia, jeśli spróbujemy się nią zająć.
Coś pękło w Grancie. Cole i Eli może i byli irytujący
w swoich staraniach pokazania mu, że zle postępował, ale
mieli rację. On nie tylko pożądał Anny, ale potrzebował
jej. To, co czuÅ‚, co sprawiaÅ‚o, że jego serce Å‚omotaÅ‚o gwaÅ‚­
townie, co rozpalaÅ‚o mu krew, co po raz pierwszy od bar­
dzo dawna napełniało mu duszę podnieceniem i radością,
to na pewno była głęboka, obezwładniająca miłość.
Nie spodziewał się tego. Od dawna za wszelką cenę
bronił się przed miłością. Bał się jej. Tak wiele życia po-
święcił Fordowi i Abigail, że uznał się za odstawionego na
boczny tor. Nie zostaÅ‚o z niego już nic. Tylko pan w Å›red­
nim wieku, który za wszelką cenę starał się zachować
kontrolę nad własnym życiem.
Ale przy Annie czuÅ‚ siÄ™ mÅ‚ody i peÅ‚en wigoru. I zda­
wało mu się, że zasłużył na jej miłość.
- Nie możesz wyjechać - powiedział Eli. I pociągnął
z butelki kolejny Å‚yk. - Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Dopiero zaczęliśmy się do ciebie przyzwyczajać.
- Jak słodko - rzucił Grant.
Eli rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ gÅ‚oÅ›no. Po chwili Cole i Grant doÅ‚Ä…­
czyli do niego.
- Ożeń się z nią - powiedział Cole. -I wprowadz się do
domu gościnnego na stałe.
- Nie czułbym się tutaj dobrze - powiedział Grant, nie
zastanawiając się. - Przywykłem do wielkich, otwartych
przestrzeni.
- Tutaj też są takie, wiesz?
Owszem. Wiedział.
W ciszę nocy wdarł się natarczywy dzwięk dzwonka
telefonu. Eli popatrzył wokół zdziwiony.
- Kto to może dzwonić tak pózno? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl