X

RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rytmiczny oddech śpiącego dziecka działał uspokaja�
jąco. Anna zamknęła oczy i usnęła.
Z ponurą miną Grant wyjął ze stojaka kolejną butelkę
czerwonego wina i wrócił na werandę, na chłodne, nocne
powietrze. Usiadł ciężko i wlał wino do kieliszka. Czuł się
jak uczniak przeżywający pierwsze rozczarowanie miłos�
ne. Miał wielką nadzieję, że półtorej butelki wina, które
już wypił, i to, które jeszcze zamierzał wypić, powalą go
ostatecznie.
Bardzo pragnął skończyć wreszcie ten dzień.
- Nie powinno się pić w samotności.
Grant podniósł głowę. W drzwiach stali Eli i Cole.
Przyglądali mu się z rozbawieniem.
- Myślałem, że sobie poszliście - wymamrotał Grant.
Zauważył, że przyszło mu to z pewnym trudem.
Może był już bardziej pijany, niż mu się zdawało?
Uśmiechając się szeroko, Cole usiadł obok niego.
- Pomyśleliśmy, że może będziesz chciał z kimś poga�
dać - powiedział.
- Właśnie. - Eli stanął za bratem.
- Dzięki. - Powiedział Grant. - Dzięki, ale nie.
- Nie bądz głupi, Grant - rzucił Eli. - Wiemy, jak to
jest, kiedy rzuci cię dziewczyna, co nie, Cole?
Cole rozważał kwestię przez chwilę.
- Nie - powiedział. - Ja nie.
Eli zaklął grubo.
- To dlatego, że odkąd skończyłeś szkołę, byłeś praco-
holikiem.
- Tak, to jest powód - przyznał sarkastycznie Cole.
Grant westchnął ciężko.
- Nie chciałbym przerywać tej podróży w czasie przez
pasmo zwycięskich podbojów Colea, ale...
- Nikt nie mówił o paśmie zwycięskich podbojów -
przerwał mu Eli. - On powiedział tylko, że nigdy nie rzu�
ciła go żadna dziewczyna. Od podstawówki chodził stale
z tą samą dziewczyną, więc...
- Znowu przekłamujesz historię, Eli - powiedział Cole
ponurym tonem. Ale jego oczy lśniły wesoło.
- Czego chcecie, chłopaki? - Grant prawie krzyknął.
- Przyszliśmy po prostu odwiedzić brata - odparł Eli.
Cole wyjął z ręki Granta pusty kieliszek.
- Pomóc mu przetrwać ciężką noc - powiedział.
- Dzień nie był ciężki, to i noc nie będzie - warknął
Grant gniewnie.
- Nie, oczywiście. - Eli usiadł. - Twoja siostra trafiła do
więzienia, ty sam nie wiesz, czy chcesz wracać do Nebra-
ski, i jeszcze rzuciła cię kobieta.
Cole ze współczuciem pokiwał głową.
- To może popchnąć faceta do pijaństwa.
- Nikt mnie nie rzucił, do cholery! - Grant zaczynał
być wściekły.
Cole rozejrzał się dookoła.
- W takim razie gdzie jest Anna?
- Poszła do domu, żeby być z Jackiem.
- jest bardzo dobrą matką - zwrócił się Eli do Colea.
- Pewnie byłaby też wspaniałą żoną.
- O, tak. Słodka, seksowna i mądra. Potrójne zagroże�
nie. - Cole pokiwał głową. - Jestem zdumiony, że do tej
pory nikt jej złapał.
Grant wyrwał kieliszek z ręki Colea i napełnił go szyb�
ko. Mamrotał coś przy tym gniewnie o tym, jak to czasa�
mi dobrze jest nie mieć rodziny.
- Jack powinien zostać w Napa - ciągnął Cole, jakby
nic nie zaszło. - W końcu jest naszym bratem. A to ozna�
cza, że zrobimy wszystko, żeby i Anna tu została.
- Może powinniśmy znalezć jej męża? - zapropono�
wał Eli. Z rozbawieniem zerkał na Granta. - Mam mnó�
stwo znajomych, którzy z radością umówiliby się z nią
na randkę.
- Co powiesz o Miltonie? - spytał Cole. - To dobry
chłopak, całkiem młody, przystojny. Jeśli tylko nie prze�
szkadzają ci rude włosy i biała cera.
Nieokiełznana wściekłość gotowała się w Grancie.
Miał już dosyć Colea i Eliego. Miał dość słuchania o An�
nie i jej przyszłości z innym mężczyzną.
- Wynoście się! - wybuchnął. - Wynoście się! - Jak
rozkapryszone dziecko, cisnął kieliszkiem o podłogę. Po�
przez opary wina zobaczył, jak rozprysnął się na miliony
kawałeczków.
Eli popatrzył na rozsypane szkło i czerwoną plamę po
winie i pokręcił głową.
- Mama da ci za to popalić, Grant - powiedział.
- Sama wybierała te kieliszki, prawda, Eli? - rzucił
Cole.
- Tak, w sklepie z antykami w... Vermont to chyba by�
ło. .. kilka lat temu.
- Wstrętny księgowy! - zaryczał Grant.
- Co się z nim dzieje? - spytał Eli z łobuzerskim
uśmieszkiem.
Cole wzruszył ramionami.
- Chłopak ma kłopoty. No, może trochę przesadziłem
z tym chłopakiem. Ale miły z niego gość.
Grant patrzył to na jednego, to na drugiego. Potrząs�
nął ciężką głową.
- Jesteście wstrętni - powiedział.
Obaj zaśmiali się wesoło.
- Nie - zaprotestował Cole. - Jesteśmy tylko twoimi
braćmi. W naszej rodzinie zawsze bawimy się w taką grę,
kiedy chcemy, żeby ktoś się zbudził, zanim zaprzepaści
wszystko.
- Co zaprzepaści? - Grant aż kipiał z wściekłości.
Eli pociągnął wielki łyk prosto z butelki.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Nie - bąknął Grant.
- No to jak, wracasz do Nebraski czy co? - spytał Cole.
Tym razem bardzo poważnym tonem.
- Nie mam zielonego pojęcia.
- Ford jest żonaty. Abby jest zamężna. Co z tobą, z two�
im życiem?
- Oni są moim życiem.
- Nie. Oni byli twoim życiem.
- Zupełnie jakbym słyszał Annę.
Cole wysoko uniósł brwi.
- I jeszcze taka spostrzegawcza. Milton będzie napraw�
dę wdzięczny.
Grant kipiał.
- Jeśli przedstawicie ją komukolwiek, obydwu połamię
karki - zagrzmiał.
- Ach, miłość. - Eli westchnął marzycielsko. - Czyż to
nie okropna wiedzma?
- Kto tu mówi o miłości? - rzucił Grant zaczepnie.
- Daj spokój, chłopie. Masz ją wypisaną na twarzy.
A przynajmniej miałeś przez chwilę.
Grant przeciągnął dłonią po twarzy, jakby chciał ze�
trzeć resztki tego, co serce na niej wypisało.
Cole parsknął.
- Nie wspominam już o tym, że groziłeś nam utratą ży�
cia, jeśli spróbujemy się nią zająć.
Coś pękło w Grancie. Cole i Eli może i byli irytujący
w swoich staraniach pokazania mu, że zle postępował, ale
mieli rację. On nie tylko pożądał Anny, ale potrzebował
jej. To, co czuł, co sprawiało, że jego serce łomotało gwał�
townie, co rozpalało mu krew, co po raz pierwszy od bar�
dzo dawna napełniało mu duszę podnieceniem i radością,
to na pewno była głęboka, obezwładniająca miłość.
Nie spodziewał się tego. Od dawna za wszelką cenę
bronił się przed miłością. Bał się jej. Tak wiele życia po-
święcił Fordowi i Abigail, że uznał się za odstawionego na
boczny tor. Nie zostało z niego już nic. Tylko pan w śred�
nim wieku, który za wszelką cenę starał się zachować
kontrolę nad własnym życiem.
Ale przy Annie czuł się młody i pełen wigoru. I zda�
wało mu się, że zasłużył na jej miłość.
- Nie możesz wyjechać - powiedział Eli. I pociągnął
z butelki kolejny łyk. - Przynajmniej jeszcze nie teraz.
Dopiero zaczęliśmy się do ciebie przyzwyczajać.
- Jak słodko - rzucił Grant.
Eli roześmiał się głośno. Po chwili Cole i Grant dołą�
czyli do niego.
- Ożeń się z nią - powiedział Cole. -I wprowadz się do
domu gościnnego na stałe.
- Nie czułbym się tutaj dobrze - powiedział Grant, nie
zastanawiając się. - Przywykłem do wielkich, otwartych
przestrzeni.
- Tutaj też są takie, wiesz?
Owszem. Wiedział.
W ciszę nocy wdarł się natarczywy dzwięk dzwonka
telefonu. Eli popatrzył wokół zdziwiony.
- Kto to może dzwonić tak pózno? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl
  • Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.