RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znalazł właśnie wymarzony prezent pod choinką. - Wiesz,
co to znaczy, April? Fundacja Ferncliffe'a jest jedną z naj
większych i najlepszych organizacji, wspierających badania
antropologiczne na całym świecie! Jej dotacje idą tylko na
S
R
prace i wykopaliska o międzynarodowym znaczeniu... I
spójrz, wybrali właśnie mnie! - Złapał April w pół i obrócił
nią dokoła, po czym postawił na ziemi i jeszcze raz sprawdził
dokument. - Nie, no wszystko się zgadza. Autentyczny. To
nie żaden żart, prawda? Powiedz, że nie żart.
- Oczywiście, że nie. Oni po prostu postanowili, że chcą i
mogą ci pomóc. - April była wyraznie dumna. - Każdy
chciałby ci pomóc.
- Cholera, ale... Ale ja się wcale do nich nie zwracałem! -
Dopiero teraz Tony nabrał podejrzeń. Zajrzał w twarz April,
a potem znów do listu. - Zaraz, zaraz... Podpisano: lady Hor-
tensja Ferncliffe Beamish, prezes. Lady Beamish! Czy ty,
April, wiesz coś może więcej o tej sprawie?
- Tony, proszę, nie pozwól swej upartej, głupiej, męskiej
dumie odrzucać...
- No tak, teraz rozumiem, czemu posyłasz Godfreya do
Anglii.
- Rodzina lady Ewy założyła Fundację Ferncliffe'a już
dziesiątki lat temu, a ona sama zasiada teraz w jej zarządzie -
zaczęła gorliwie wyjaśniać April. - Jej dziadek, Bazyli Fernc-
liffe, deptał po piętach Howardowi Carterowi, gdy ten był na
tropie grobowca Tutenchamona. Oni zajmują się fi-
nansowaniem różnych badań, a ja zapytałam tylko Ewę, czy
nie zechcieliby czasem rozpatrzyć...
Tony zamknął jej usta pocałunkiem. Niewiele to dało, a w
każdym razie nie na długo.
- A więc nie jesteś na mnie wściekły? - Wyrwała się
z jego objęć i zapytała drżącym głosem. - Wiem, że nie po
winnam się wtrącać, ale pomyśl tylko, że przecież działałam
jako osoba jedna z wielu, a wtedy...
Ujął jej ramiona, ułożył sobie na szyi i znów ją pocałował.
- Oczywiście, że przyjmę tę dotację. Dziękuję ci, April.
S
R
- Brawo! - Podskoczyła w miejscu z radości. - Widzę, że
jesteś rozsądnym chłopcem.
- A może pewnym siebie samolubem? - uśmiechnął się do
niej. - Tak się składa, że naprawdę myślę, iż praca wykonana
przez mój zespół w Cayaxechun była wystarczająco warto-
ściowa, by zwrócić na siebie uwagę Fundacji Fernclif-fe'a,
bez żadnych protekcji. Tyś przyspieszyła sprawę, powiem ci
jednak szczerze, że w głębi duszy wiedziałem, że nasze od-
krycia to prawdziwy skarb nowoczesnej archeologii.
- Pogłaskał ją po włosach, schylił się i wyszeptał z bliska
do ucha: - Ale i tak ci dziękuję.
Ciepło jego oddechu przejęło ją rozkosznym dreszczem.
- Ależ bardzo proszę.
I poprę chyba moją wdzięczność czymś konkretniejszym.
- Zadarł głowę, jakby szukając inspiracji w chmurach. - Tym
na przykład, że gdybym rzeczywiście miał wyjechać, zgo-
dziłbym się na T-Bone'a w miejsce Godfreya. Co ty na to?
April zaśmiała się, lecz zaraz spoważniała.
- Gdybym miał wyjechać? - powtórzyła jego słowa. -Co
miałeś na myśli?
- Cieszę się, że prace w Cayaxechun będą kontynuowane,
ale ja nie zamierzam zmieniać z tego powodu swych planów
prywatnych. - Przyglądał się grze uczuć na twarzy April, a
gdy nie doczekał się spodziewanej ulgi w jej spojrzeniu, do-
dał: - Postanowiłem zostać tutaj, April. Na stałe. Znajdę jakiś
college, który mnie przyjmie. W końcu gorsze rzeczy się zda-
rzają.
Ale przecież przed chwilą powiedziałeś... I byłeś taki roz-
radowany... W dodatku wcale nie lubisz uczyć... - Jej brązo-
we oczy zamiast ulgi wyrażały teraz wielki zawód.
- Och nie, nie wolno ci tego zrobić, Tony! Musisz wrócić
do
S
R
Gwatemali za pieniądze Ferncliffe'ów! Nie chcę nawet sły-
szeć, że postanowiłeś inaczej! - Zajrzała mu głęboko w oczy.
-Mogę przyjąć T-Bone'a jako lokaja, ochroniarza albo nawet
niańkę do dzieci, byłeś ty nie stracił życiowej szansy.
- Ale ja chcę być tutaj, z tobą.
Widać było, że te słowa pochlebiły jej. Pozostała jednak
nieugięta.
- W takim razie nie byłoby nam ze sobą dobrze.
Przez chwilę mocowali się wzrokiem. %7ładne nie chciało
ustąpić z zamiaru przychylenia drugiej stronie nieba.
W końcu jednak trzeba było wyruszyć do Wisconsin. W
drodze spierali się dalej, wciąż bez rezultatu, a tak byli zacie-
trzewieni, że nie zauważyli nawet, iż cały czas jedzie za nimi
czarny sportowy wóz. Zanim przybyli do Belle Terre, April
była wyczerpana - jednak nie z powodu miażdżących argu-
mentów Tony'ego, lecz dlatego że nie usłyszała z jego ust tak
wyczekiwanej propozycji wspólnego wyjazdu do Cayase-
chun.
No tak, mówiła sobie, przecież on ma mnie za rozpiesz-
czoną damulkę, księżniczkę na ziarnku grochu, dekadenckie-
go wampa. Gdzieżby ktoś taki pasował do drewnianej chatki
w gwatemalskiej dżungli.
Zatrzymali się przed cukiernią, kupili Paulowi nowe pudło
ekierek, gdy zaś wsiadali z powrotem do auta, April spo-
strzegła, że niedaleko zaparkował podejrzany czarny wóz.
Nie był to jednak znajomy sedan gangsterów; zresztą Eldrid-
ge i T-Bone nie mieli już przecież do Dunkingtona żadnego
interesu. Czyżby więc Talon? Czyżby wciąż nie zrezygnowa-
ła z Fogbottoma?
PAUL POMACHAA IM NA POWITANIE WIOSAEM.
- Co to, idziesz popływać? - spytał Tony.
S
R
Noszę to przy sobie dla obrony - oświadczył godnie młody
Dunkington. - Człowiek nie zna dnia ani godziny.
- Nic ci już nie grozi - pośpieszyła z radosną wieścią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl