[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zdawał sobie sprawy, że dzierżawcy każdego miesiąca błagali
mnie o pomoc, gdy dachy ich zagród zaczęły przeciekać, gdy
waliły się pomieszczenia inwentarskie, gdy wreszcie psuły się
narzędzia, a oni nie byli w stanie ich naprawić czy kupić
nowych.
- Toż to prawdziwy koszmar - powiedział książę ze
współczuciem.
- Najprawdziwszy - potwierdziła Alwina. - Za każdym
razem, kiedy wyjmowałam jakiś przedmiot z sejfu lub
zdejmowałam obraz ze ściany, miałam wrażenie, że jestem
zdrajcą, który zaprzedaje rodzinne pamiątki, lecz jednocześnie
wiedziałam, że jest to jedyny sposób, żeby uratować tych, co
jeszcze pozostali przy życiu.
- A więc postępowałaś słusznie - odezwał się książę. -
Jestem ci winien wdzięczność, że byłaś na tyle mądra, że nie
sprzedałaś tych przedmiotów, mających wartość nie tylko dla
nas, ale dla następnych pokoleń.
Jego pochwała sprawiła, że na jej twarzy pojawił się
rumieniec.
- Czy sądzisz - powiedziała nieśmiało - że stać cię na to,
żeby doprowadzić wszystko do dawnego stanu?
- Nie powiem ci w tej chwili, ile pieniędzy zostawił twój
ojciec, ponieważ bardzo by cię to wzburzyło - rzekł. -
Proponuję, żebyśmy wrócili teraz do zamku i spokojnie
nakreślili plany, co należy robić. - Wstał, a potem coś sobie
przypomniał i dodał: - Ponieważ obywatele hrabstwa będą
chcieli zapewne mnie poznać osobiście, a ty zamierzasz zostać
na zamku, musisz koniecznie wybrać sobie przyzwoitkę. -
Alwina patrzyła na niego, wiec dodał: - Jestem przekonany, że
panna Richardson zgodzi się przeprowadzić do zamku i pełnić
rolę twojej przyzwoitki. Unikniemy przez to plotek i
pomówień, że jesteś pozbawiona opieki.
Zupełnie nieoczekiwanie Alwina roześmiała się. Jej
śmiech sprawił, że książę spojrzał na nią zdumiony.
- Zmieję się, ponieważ wszystko dotychczas było tak
smutne i poważne. Nie miałam nawet chwili czasu, żeby
pomyśleć, iż jestem młodą damą, która wymaga obecności
przyzwoitki. - Znów wybuchnęła żywiołowym śmiechem, a
potem dodała: - Oczywiście masz rację, kuzynie Iwarze, a
panna Richardson z pewnością nie będzie miała nic przeciwko
temu, żeby opuścić ten ohydny domek, do którego musiała się
przeprowadzić z powodu humorów papy.
- Jak on mógł zwolnić ją po tylu latach, jakie z tobą
spędziła? - zapytał książę.
- Ojciec uważał, że jest to tylko jeszcze jedna osoba
więcej do wyżywienia, a był przekonany, że nie możemy
sobie na to pozwolić.
Z twarzy księcia znikł wyraz zatroskania.
- Myślę, że powinniśmy uczcić rozpoczęcie nowej ery na
zamku i pomyśleć o jakiejś ekstrawagancji - powiedział
wesoło, - Kiedy wrócimy do domu, zamierzam zapytać
Waltona, czy uchowała się może w piwnicy jakaś butelka
szampana.
- Uchowała się - powtórzyła Alwina kokieteryjnym
tonem. - Kiedy papa zwolnił Waltona, przestraszyłam się, że
mógłby zatrudnić jakichś obcych, którzy zgodziliby się
pracować bez pieniędzy, i wówczas zmusiłam Waltona, żeby
mi oddał klucze od piwnicy. - I dalej ciągnęła poważnym
tonem: - Schowałam te klucze, ponieważ opowiadano, że
bandy bezrobotnych włóczą się po kraju i wywołują wręcz
zamieszki, jeśli trafią na miejsce, w którym znajduje się
jakikolwiek alkohol.
Oblicze księcia znów zasępiło się. Przypomniał sobie
bandy francuskich dezerterów i nieszczęścia, jakich byli
przyczyną.
- Chcesz powiedzieć, że zdarzały się kradzieże i napady
dokonywane przez bezrobotnych w Anglii? - zapytał.
- Działy się tutaj straszne rzeczy - odrzekła Alwina. - Nie
sądzę, żeby pisano o tym we francuskich gazetach, czy też w
prasie innych odwiedzanych przez ciebie krajów. Lecz
angielskie gazety rozpisywały się na ten temat bardzo
obszernie. - Spojrzała na niego nieufnie, a potem mówiła
dalej: - Czy możesz sobie wyobrazić, że ludzie, którzy
walczyli za wolność NASZEGO KRAJU i zdaniem księcia
Wellingtona stanowili najlepszą armię, jaką Anglia
kiedykolwiek miała, zostali z niej zwolnieni bez grosza
odprawy, bez odznaczeń, a nawet bez podziękowania.
Książę dobrze wiedział o tym wszystkim, lecz słowa
Alwiny nadały temu ostrości i wyrazistości.
- To zrozumiałe, że są rozgoryczeni - mówiła dalej
Alwina, - To oczywiste, że są zdesperowani. A czy wiesz, co
się stało z tymi, co odnieśli rany, którzy stracili rękę bądz
nogę? Przymierają głodem, jeśli nie uda im się czegoś ukraść.
I któż by ich potępił za gwałty, jakich się dopuszczają!
Książę poczuł się winny, choć rząd winien był temu, że
żołnierze, którzy walczyli tak dzielnie, znalezli się w tak
beznadziejnej sytuacji. Przypomniał sobie huczne bankiety, w
których uczestniczył we Francji. Czuł, jakby lady Izabela stała
obok niego, słyszał jej urzekający głos, gdy mu dziękowała za
ofiarowane orchidee, a przecież za pieniądze wydane na te
kwiaty można by nakarmić dziesięciu ludzi. Zanim cokolwiek
odpowiedział, Alwina odezwała się spokojnym głosem:
- Ale na szczęście jesteś już w domu. Może uda ci się [ Pobierz całość w formacie PDF ]