[ Pobierz całość w formacie PDF ]
koniem; który to koń tak był gruby, że gdybym wam podał jego wymiary, nie uwierzylibyście
mi na pewno; i tak był wiekowy, że dzień jego urodzin ginął w pomroce historii. Bokser,
uważając snadz, że winien jest afekt całej rodzinie i domowi, a więc musi obdzielić nim
wszystkich sprawiedliwie, wybiegał na dwór i znów wbiegał do domu z zadziwiającym
wprost brakiem stateczności; to poszczekując uganiał się dokoła konia, którego wycierano u
wrót stajni; to udawał, że rzuca się dziko na swą panią, po czym, istny żartowniś, stawał nagle
jak wryty; to niespodzianie przytykał mokry nos do twarzy Tilly Slowboy, siedzącej z dziec-
kiem na niskim stołku obok komina, zmuszając ją tym do wrzasku; to kręcił się i kręcił w
kółko przed kominem, a potem układał się na podłodze, jak gdyby do nocnego spoczynku; to
znowu wstawał i wynosił na dwór ten swój śmiechu warty ogarek ogona, jak gdyby śpiesząc
na z dawna umówione spotkanie, o którym nagle sobie przypomniał.
No i proszę! Imbryk stoi już na blasze! powiedziała Kropka krzątając się tak żwawo,
jak dziecko, które bawi się w dom. A tu mamy ćwiartkę szynki. Tu masło, tu pięknie wy-
pieczony chleb, i tak dalej. Wezmę teraz kosz od bielizny i przyniosę paczki, jeśli je w ogóle
przywiozłeś... gdzieś ty się podział, John? Tilly, nie upuść no mi tylko mojej pieszczotki do
komina!
Musimy tu wyraznie powiedzieć, że choć panna Slowboy obruszyła się żywo na przestrogę
swej pani, to przecie posiadała rzadki i zdumiewający talent wciągania niemowlęcia w naj-
rozmaitsze tarapaty; kilka zaś razy wystawiła na niebezpieczeństwo jego krótki żywot, czy-
niąc to w nader spokojny i sobie tylko właściwy sposób. Młoda ta dama miała postać tak chu-
dą i patykowatą, że odzienie jej groziło bezustannie zsunięciem się z dwóch kołków kancia-
stych, czyli ramion, na których wisiało jak na wieszadle. Strój jej godny był uwagi, albowiem
odsłaniał chwilami pewien spodni przyodziewek flanelowy osobliwej struktury; a także z tej
racji, że w rejonie pleców pozwalał niekiedy dostrzec sznurówkę zgniłozielonej barwy. Po-
nieważ panna Slowboy trwała zazwyczaj w stanie zdumionego podziwu dla wszystkiego, co
ją otaczało, a ponadto zatopiona była w wiecznej kontemplacji cnót doskonałych swojej pani i
niemowlęcia, śmiało rzec można, iż małe pomyłki przez nią popełniane przynosiły chlubę
zarówno jej głowie, jak sercu; a choć mniejszą przynosiły chlubę głowie niemowlęcia, jako że
dzięki nim stykała się ona od czasu do czasu z sosnowymi drzwiami, szafami, poręczami
schodów, oparciami łóżek oraz innymi ciałami obcymi, przecie pomyłki te wynikały jedynie z
bezustannego zdziwienia, jakim napawało Tilly Slowboy dobrotliwe traktowanie i dostatek
otaczający ją w tym domu. Albowiem zarówno linia męska, jak i żeńska rodu Slowboyów nie
znana była światu i Tilly wychowywała się na koszt dobroczynności publicznej ot, zwykła
znajdka. A słowo to różni się od słowa pieszczoszka nie tylko swym brzmieniem, lecz także
treścią, i znaczy coś zgoła innego.
Widok maleńkiej pani Peerybingle, która wróciła z mężem ciągnąc kosz i choć natężała
wszystkie siły, nic nie robiła (gdyż on dzwigał ciężar), tak by was chyba rozśmieszył, jak roz-
śmieszał jego. Kto wie, czy nie ubawiłby także świerszcza; tak czy inaczej, świerszcz znowu
zaczął świerkotać, bardzo głośno świerkotać.
Ho-ho! Dzisiaj nasz świerszcz weselszy jest chyba niż zwykle ozwał się John wyma-
wiając słowa w właściwy sobie, powolny sposób.
I na pewno przyniesie nam szczęście. Zawsze tak jest, John. Zwierszcz za kominem to
najszczęśliwsza wróżba na świecie.
John spojrzał na żonę w taki sposób, jak gdyby mu prawie przyszło do głowy, że jest ona
59
jego najważniejszym świerszczem, i w duchu przyznał jej rację. Ale było to snadz jedno z
jego szczęśliwych ocaleń, gdyż nic nie powiedział.
Pierwszy raz usłyszałam jego wesoły głosik tego wieczora, kiedyś mnie tu przyprowa-
dził, John kiedyś mnie wprowadził do mojego nowego domu jako jego malutką panią. Bli-
sko rok temu. Pamiętasz, John?
O, tak. John pamiętał. No chyba!
Zwierszcz tak mnie wtedy serdecznie przywitał! Zdawało mi się, że słyszę w jego świer-
kocie obietnicę i zachętę, całkiem jakby mi chciał powiedzieć, że będziesz dla mnie dobry i
wyrozumiały, że nie będziesz żądał (czego naprawdę się wtenczas obawiałam), aby twoja
młoda, głupiutka żona miała starą i mądrą głowę na karku.
John pogłaskał w zamyśleniu ów kark, a potem głowę, jak gdyby chciał rzec: Nie, nie,
nigdy czegoś takiego nie żądałem; zawsze byłem rad, że głowa i kark są takie, jakie są . I co
mu się dziwić. Były nadzwyczajnie kształtne.
Zwierszcz mówił prawdę, John, kiedy mi tak świerkotał. Bo jesteś, wiem o tym, najlep-
szym, najtroskliwszym, najczulszym mężem. Znalazłam szczęście w tym domu, John. I za to
kocham świerszcza.
W takim razie ja też go kocham, Kropko powiedział woznica.
Kocham go za to, żem go tak często słyszała, i za te wszystkie myśli, na które naprowa-
dził mnie jego cichutki świerkot. Bywało, że o zmroku, kiedy czułam się trochę samotna i
trochę przygnębiona... zanim maleństwo przyszło na świat i samą swoją obecnością rozwese-
liło cały dom... kiedy myślałam sobie, drogi, jaki byłbyś osamotniony, gdybym umarła, i jak
ja bym była nieszczęśliwa, gdybym wiedzieć mogła, żeś mnie stracił... wtedy wesołe świrt,
świrt, świrt za kominem przypominało mi o innym cichutkim głosie. I na samą myśl, że może
usłyszę wkrótce ten głosik, mój smutek rozwiewał się jak dym. A gdy ogarniał mnie lęk (lę-
kałam się tego kiedyś, byłam taka młoda), że będziemy niedobranym małżeństwem, bo taki
jeszcze ze mnie dzieciuch, a ty jesteś bardziej moim opiekunem niż mężem, i że choćbyś się
nie wiem jak starał, nie zdołasz mnie pokochać, jak tego pragnąłeś, jak to sobie wyobrażałeś
wtedy świerkot świerszcza rozweselał mnie, dodawał mi otuchy, wiary w siebie. O tych
sprawach myślałam, kochany, kiedym dziś wieczór czekała na ciebie. I za to wszystko ko-
cham świerszcza.
Ja go też kocham powtórzył woznica. Ale, Kropko! Ja miałbym pragnąć, miałbym [ Pobierz całość w formacie PDF ]