RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaiste mogę nazwać swoimi najbardziej zaciętymi wrogami. Ale zapewne nie wiedzą oni,
że niewinność mocna jest już poprzez swą niewinność, że bezwstyd, bezczelność i
oburzająca familiarność niektórych osób wcześniej lub pózniej zasłużą sobie na ogólne
piętno pogardy i że osoby te zginą nie inaczej jak od własnej niemoralności i rozwiązłości
duszy. Na zakończenie proszę Pana, łaskawy Panie, przekazać
880
tym osobom, że dziwna ich pretensja i nieszlachetne, fantastyczne pragnienie wypychania
innych poza granice, zajmowane przez innych na tym świecie, i zajęcia ich miejsca
zasługują na zdumienie, pogardę, żal, a ponadto na dom wariatów, że ponadto takie
ustosunkowanie surowo zabronione jest przez prawo, co moim zdaniem jest całkowicie
słuszne, każdy bowiem winien być zadowolony z własnego miejsca. Wszystko ma swoje
granice i jeśli to jest żart, to nieprzyzwoity, powiem więcej - absolutnie niemoralny,
albowiem śmiem Pana zapewnić, łaskawy Panie, że wyżej wymienione moje stanowisko
co do własnych miejsc jest wyjątkowo moralne.
Mam zaszczyt pozostawać zawsze powolnym Pańskim sługą J. Goladkin.
ROZDZIAA X
W ogóle można powiedzieć, że wydarzenia wczorajszego dnia do głębi wstrząsnęły
panem Goladkinem. Bohater nasz spał bardzo zle, to znaczy w żaden sposób nie mógł
nawet na pięć minut zasnąć: tak, jakby jakiś psotnik nasypał mu do łóżka pociętej na
kawałeczki szczeciny. Całą noc spędził w jakimś pół śnie, pół jawie, przewracając się z
boku na bok, jęcząc, stękając, na chwilę zasypiając, po chwili znów się budząc, a
wszystkiemu temu towarzyszył jakiś dziwny smutek, niejasne wspomnienia, potworne
zwidzenia - słowem wszystko, co tylko się może trafić nieprzyjemnego... To zjawiała mu
się w jakimś dziwnym, zagadkowym półświetle postać Andrzeja Filipowicza - sucha
postać, zła postać, o ostrym, szorstkim spojrzeniu, z oschle uprzejmymi wymówkami... I
jak tylko pan Goladkin zaczynał zbliżać się do Andrzeja Filipowicza, aby w jakiś sposób,
tak czy inaczej, usprawiedliwić się przed nim i dowieść mu, że nie jest bynajmniej taki, jak
go odmalowali jego wrogowie, że jest właśnie taki i taki, i że posiada poza swymi
zwykłymi, wrodzonymi cechami właśnie te i te, gdy natychmiast zjawiała się znana ze
swego nieprzyzwoitego nastawienia osobistość i w jakiś niezmiernie oburzający sposób
od razu burzyła wszystkie zamiary pana Golad-kina, od razu, prawie na oczach pana
Goladkina, oczerniała
881
dokładnie jego reputację, wdeptywała w błoto jego ambicję, a potem natychmiast
zajmowała jego miejsce w urzędzie i wśród ludzi. To znów pana Goladkina swędziała
głowa od jakiegoś prztyczka, który niedawno otrzymał i przyjął pokornie, otrzymał albo w
stosunkach towarzyskich, albo też tak jakoś z obowiązku, od prztyczka, przeciw któremu
trudno było protestować... I gdy pan Goladkin zaczynał łamać sobie głowę nad tym,
dlaczego właśnie trudno jest protestować chociażby przeciw takiemu prztyczkowi - owa
myśl, owa myśl o prztyczku niepostrzeżenie przelewała się w jakąś inną formę - w formę
jakiejś znanej, malej albo też dość znacznej podłości, którą widział, o której słyszał albo
której sam niedawno się dopuścił - i to często się dopuszczał nawet nie z podłej
przyczyny, nawet nie z jakichś podłych pobudek, lecz tak sobie - czasami na przykład
niechcący - z delikatności; innym razem z powodu całkowitej swojej bezbronności, no i
wreszcie dlatego... dlatego... słowem pan Goladkin wiedział już dobrze dlaczego! Tu pan
Goladkin rumienił się przez sen i przezwyciężając rumieniec mamrotał sam do siebie, że
tu na przykład można byłoby wykazać stanowczość charakteru, można byłoby w tym.
wypadku wykazać znaczną stanowczość charakteru... a potem dochodził do wniosku, że
 co niby z-tej stanowczości charakteru!... po co o niej teraz wspominać... Ale najbardziej
wściekało i denerwowało pana Goladkina, że jak tylko, i to niezawodnie w takiej chwili,
wzywano go czy nie wzywano, zjawiało się znane z obrzydliwości i ohydy swojego
nastawienia indywiduum i również, nie bacząc na to, że zdawałoby się, sprawa była jasna
- też tak samo z nieprzyzwoitym uśmieszkiem mamrotało, że  co niby z tej stanowczości
charakteru! O jakiej tu mam z tobą mówić, Jakubie Pietrowiczu, stanowczości
charakteru!... To znów zwidywało się panu Goladki-nowi, że znajduje się w pewnym
świetnym towarzystwie, znanym z dowcipu i wytwornego tonu wszystkich osób, z których
się składało; że z kolei pan Goladkin wyróżniał się uprzejmością i dowcipem, że wszyscy
go polubili, nawet polubili go niektórzy spośród jego tu obecnych wrogów, że panu
Goladki-nowi było bardzo przyjemnie, że wszyscy oddali mu pierwszeństwo i że wreszcie
sam pan Goladkin z przyjemnością podsłuchał, jak pan domu odprowadzając na bok
poniektórych gości chwalił pana Goladkina... I nagle ni z tego, ni z owego zjawiało
się znane ze swej nieprzyzwoitośd i z bestialskich instynktów indywiduum w postaci pana
Goladkina-młodszego i natychmiast, od razu, w jednej chwili, samym swoim zjawieniem
się Goladkin-mlodszy burzył cały tryumf i całą chwałę pana Go-ladkina-starszego,
zaćmiewał swoją osobą Goladkina-starsze-go, wdeptywał w błoto Goladkina-starszego i
wreszcie wyraznie dowodził, że Goladkin-starszy, a jednocześnie prawdziwy - bynajmniej
nie jest prawdziwy, lecz podrabiany, a że prawdziwy jest on, że wreszcie Goladkin-starszy
bynajmniej nie jest tym, za jakiego uchodzi, lecz takim i owakim i wobec tego nie powinien
i nie ma prawa przebywać w towarzystwie ludzi przyzwoitych i dobrego tonu. A wszystko
to odbyło się tak szybko, że pan Goladkin-starszy nie zdążył nawet otworzyć ust, gdy
wszyscy duszą i ciałem zaprzedali się wstrętnemu i fałszywemu panu Goladkinowi i z
głęboką pogardą odepchnęli jego, prawdziwego i niewinnego pana Goladkina. Nie
pozostało dosłownie ani jednej osoby, której opinii wstrętny pan Goladkin nie
przekabaciłby na swoje kopyto. Nie pozostało ani jednej osoby, nawet najbardziej
nieznacznej z całego towarzystwa, której by szkodliwy i fałszywy pan Goladkin nie podlizał
się po swojemu, w sposób nader słodziutki, której by na swój sposób nie judził, której by
swoim zwyczajem nie kadził czymś bardzo miłym i słodkim, tak że okadzana osoba
wąchała tylko i kichała aż do łez w dowód najwyższego zadowolenia. A najważniejsze, że
wszystko odbywało się błyskawicznie: szybkość posunięć podejrzanego i szkodliwego
pana Goladkina była zadziwiająca! Ledwo zdążył na przykład pod-lizać się jednemu,
zasłużyć sobie na jego życzliwość - człowiek ani okiem nie mrugnął, a on już jest przy
drugim, podliże mu się, podliże się ukradkiem drugiemu, wywoła życzliwy uśmieszek,
lignie swą króciutką, okrąglutką, dość zresztą sztywniutką nóżką i oto już jest przy trzecim, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl