[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie - zaprzeczyła zdecydowanie. - Pamiętasz, jaka była
dumna z występu na Boże Narodzenie? Po przeszczepie będzie
musiała pozostać w szpitalu, w całkowitej izolacji. To potrwa
tygodnie, może miesiące. Czas spędzony z dziećmi jest jej
potrzebny.
Otworzyły się drzwi. Drobna pani doktor szła w ich stronę.
Biały fartuch, okulary zakrywające pół twarzy.
- Co z nią? - wyrzuciła z siebie Julee, starając się panować
nad zdenerwowaniem. Tate przytrzymywał ją ramieniem.
- Trzeba poczekać na wyniki badań. - Lekarka poklepała Julee
po ramieniu, dodając jej otuchy. - Na razie nie ma powodu do
niepokoju. To może być reakcja na leki albo krótkotrwała
infekcja wirusowa.
- To samo powiedział Tate.
Doktor Knight popatrzyła na górującego nad nią szeryfa.
- Może jedno z państwa pójdzie do Megan, a drugie zostanie,
by wypełnić dokumenty? Porozmawiamy, jak będą pierwsze
wyniki.
- Ja pójdę - rzekł Tate. - Ty lepiej sobie poradzisz z papierami.
Gdy Julee weszła do sali, dziewczynka leżała pod kroplówką.
Serce jej się ścisnęło. Tyle razy widziała tę scenę. Dlaczego to
dziecko tak cierpi? Boże, jaka to straszna niesprawiedliwość!
RS
115
Tate z opuszczoną głową siedział przy łóżku, trzymając
drobną rączkę Megan. Sprawiał wrażenie, jakby się modlił.
Julee poczuła przepełniające ją uczucie wdzięczności i
miłości. Dotąd mogła liczyć tylko na wsparcie mamy. Jednak
dużo odważniej patrzyła w przyszłość, mając przy sobie Tate'a.
Jakby sama jego obecność wystarczała, by odpędzić straszną
chorobę.
Weszła na palcach, ale Tate usłyszał. Nie wypuszczając rączki
Megan, podniósł się i zwolnił dla Julee krzesło. Usiadła.
- Dali jej coś na powstrzymanie mdłości - powiedział cicho. -
Powinna usnąć.
Megan podniosła ciężkie powieki.
- Już mi lepiej - wyszeptała. - Nie martwcie się.
- Zobaczysz, nawet się nie spostrzeżesz, jak wypiszą cię do
domu - miękko powiedział Tate, odgarniając jej z buzi pasemko
ciemnych włosów. Dziewczynka zamknęła oczy.
Niestety, mylił się.
Julee poczuła paraliżujący lęk na widok wchodzących do sali
lekarzy. Doktor Knight, specjalista od przeszczepów, i
prowadzący ją położnik. To wróżyło jak najgorzej. Azy
napłynęły jej do oczu. Wsparła się o Tate'a. Wyszli z sali.
Doktor Knight popatrzyła na nią współczująco.
- Mamy wyniki wstępnych testów. Niestety, w krwi Megan
pojawiły się komórki blastyczne. - Widząc minę Tate'a,
wyjaśniła: - To zmienione białe krwinki. Na tym etapie możemy
próbować coś robić, ale czas nas goni. Trzeba jak najszybciej
wyznaczyć datę porodu. Musimy go przyśpieszyć.
Julee przeraziła się. Perspektywa, że próbując pomóc jednemu
dziecku, narazi drugie, była nie do zniesienia.
- Jeszcze za wcześnie - zaprotestowała.
- Specjalistyczne badania i wstępne naświetlania potrwają
jakieś dziesięć dni. Czyli ciąża będzie miała mniej więcej
trzydzieści osiem tygodni. Wystarczy. - Doktor Knight skinęła
na położnika. - Doktor Travis jeszcze dziś zrobi pani USG.
RS
116
Wtedy ustalimy optymalny termin wywołania porodu i operacji
Megan.
Szykowała się do tego od tylu miesięcy, znała wszystkie
możliwe zagrożenia i konsekwencje, każdy szczegół niezbędnej
procedury. Najpierw Megan musi przejść serie naświetlań, które
zniszczą wszystkie komórki nowotworowe w jej organizmie, ale
jednocześnie dramatycznie osłabią jej system immunologiczny.
W końcowym okresie jej organizm będzie całkowicie
bezbronny. Jedynym sposobem na zminimalizowanie ryzyka
będzie izolacja dziewczynki. Będą mieć do niej dostęp
wyłącznie lekarze i rodzice. Podczas przyśpieszonego porodu
doktor Franks pobierze krew pępowinową, wyselekcjonuje z
niej komórki macierzyste i przeszczepi je Megan. Jeżeli
wszystko dobrze pójdzie, szpik Megan zacznie odnawiać te
przeszczepione komórki i dziewczynka już na zawsze wyzwoli
się od raka.
Ale teraz, gdy nadeszła godzina próby, Julee wpadła w
panikę. Popatrzyła na Tate'a.
- Już tak niewiele pozostało. Tyle zrobiliśmy. Naprawdę jest
szansa, że Megan będzie zdrowa. Ale jeśli to odbije się na
dziecku? - mówiła ze łzami w oczach. - Tate, kocham to
maleństwo. Nie chcę, by stało mu się coś złego.
- Naszym dzieciom nic nie może się stać. - Zacisnął usta i
popatrzył na zamknięte drzwi sali, w której leżała Megan. -
%7ładnemu z nich.
Całym sercem pragnęła, by jego słowa okazały się prawdą.
Dziewięć dni pózniej Julee wpadła po drodze do cukierenki w
Blackwood. Po raz pierwszy odeszła od łóżka Megan. Musiała
pojechać do domu po rzeczy dla siebie i maleństwa. Goniła jak
w ukropie. Wprawdzie w szpitalu został Tate i Beverly, ale
każda chwila była dla niej na wagę złota.
Dziecko poruszyło się. Pogładziła z czułością wydatny
brzuch. Jutro maleństwo przyjdzie na świat. W walentynki.
Dlatego, choć tak się śpieszyła, wstąpiła do ciastkarni. Megan
RS
117
uwielbiała wiśniowe serduszka. Wprawdzie ich nie zje, ale
dostanie.
Julee wciągnęła cynamonowo-waniliowy zapach. Gare Harper
codziennie miała świeże wypieki. Wspaniałe, pyszne ciasta i
ciasteczka pieczone według przepisów przywiezionych z Czech
jeszcze przez jej dziadków. Nigdzie nie było tak smakowitych
ciasteczek z owocowym nadzieniem jak u niej.
- Cześć, Julee. - Okrągła twarz Clare była zaróżowiona od
żaru bijącego z pieca. - Jak tam Megan?
- Nie najgorzej, dzięki - odpowiedziała zdawkowo, bo
zależało jej na czasie. - Chciałam kupić dla niej kilka twoich
wiśniowych serduszek. Przepada za nimi.
- Ojej! - zmartwiła się Clare. - Dopiero co sprzedałam ostatnie
sztuki. Ale mam wyrobione ciasto, prawdziwe, nie takie z
zamrażarki, jak to teraz w modzie. Zaraz je wstawię do pieca i
za dziesięć minut będą gotowe.
- Okropnie się śpieszę...
Clare popatrzyła na nią badawczo.
- Chyba nie zaczynasz rodzić?
- Nie. Ale muszę jak najszybciej wracać do szpitala.
- Daj mi osiem minut. Usiądz na moment. - Clare popędziła
do kuchni. - Osiem minut, słowo! - zawołała przez ramię.
Julee przymknęła oczy. Jeszcze kilka minut. Trudno, poczeka.
Usiadła przy stoliku. Rozejrzała się po cukierence. Przez lata nic
się tu nie zmieniło. Te same stoliki i krzesła z kutego żelaza, nad
staromodną kasą żartobliwy napis, na ścianie ręcznie wypisany
cennik.
Uśmiechnęła się do siebie. W tej samej chwili do środka
weszła drobna, jasnowłosa kobieta. Julee poruszyła się
niespokojnie. Przez tyle miesięcy udało się jej uniknąć spotkania
z byłą żoną Tate'a. I akurat dzisiaj musiały na siebie wpaść.
Czyż to nie ironia losu? Przełknęła ślinę. Oto miała przed sobą
żywy dowód jego zdrady.
Z zaplecza wychyliła się głowa Clare.
RS
118
- Cześć, Shelly. Ciasto dla Larry'ego już czeka. - Puściła do
niej oczko. - Och, ty romantyczko! Poczekaj, Kathy zaraz je
przyniesie. - Przeniosła wzrok na Julee. - Julee, jeszcze tylko
sześć minut.
Shelly popatrzyła w jej stronę, po czym ruszyła do stolika.
Oczy jej jaśniały.
- Jak tam Megan? - zagaiła.
- Dość dobrze - odparła krótko Julee. Przecież nie powie
nikomu, że umiera ze strachu.
- Operacja będzie jutro, zgodnie z planem?
Oto uroki mieszkania w małym miasteczku, gdzie wszyscy
wiedzą wszystko o wszystkich.
- Tak, jutro. - Maleńka stopka kopnęła ją w żebro.
- Więc maleństwo też urodzi się jutro - podsumowała Shelly i, [ Pobierz całość w formacie PDF ]