[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rynku, wskazał bezwiednie drogę ku miejscu, kędy coraz barwniejsza czereda znaczyła wej-
ście do cesarskiej kwatery.
Jerzmanowski osadził konia cisnął przez zęby Fiutowskiemu rozkaz, aby oddział na bo-
ku sformował i czekał, a sam, zeskoczywszy z konia i rzuciwszy cugle najbliższemu szere-
gowcowi, poszedł meldować się do raportu.
Fiutowski chyłkiem powiódł półpluton aż za Mameluków, aby ujść nieco z oczu sztabo-
wego tłumu tam z koni zejść kazał i opatrzenie zarządził.
Babecki, któremu jako wachmistrzowi żołnierz także konia do przeprowadzenia odebrał,
znalazł się tuż przy Fiutowskim.
Porucznik, rozczerwieniony a zgrzany mocno, czapę zdjął, a twarz ocierał l głowę w cieniu
chłodził.
Babecki, po zejściu z konia, choć mógł także ulżyć sobie nieco w zmęczeniu i gorącości
ani drgnął. Ręce na głowni pałasza oparł i stał tak, nie pomnąc, że mu dwa strumienie potu za
kołnierz się leją, a białe bruzdy orzą na zapylonym obliczu.
Fiutowski zdawał się nie zważać wcale na dawnego kolegę po randze i puszył się z powa-
gą pewnego siebie dowódcy, ostrogami brzęczał, a wąsy pokręcał i na szpikulce nastawiał.
Tak upłynęła dobra chwila, aż porucznik nagle zachmurzył się i warknął, nie odwracając gło-
wy:
Wachmistrz Babecki!
Według rozkazu, panie poruczniku!
Fiutowski głowę nieco odwrócił.
70
Bo, uważacie, wachmistrzu... właśnie bo...
Uważam, panie poruczniku! przytwierdził Babecki bezbarwnym, służbowym tonem.
Fiutowski chciał coś rzec, lecz się zaciął raptownie. Dopiero po dłuższej pauzie rzucił
okiem ku wachmistrzowi, a spotkawszy na drodze swego spojrzenia nieruchome, matowe
oczy Babeckiego, drgnął i, tracąc swą porucznikowską postawę, pochylił się ku rabatom pana
Andrzeja i szepnął:
Słuchaj, stary!... Bierz konia i rwij, gdzie chcesz!
Uważam, panie...
Ja cię wpakowałem więc... więc ty... teraz... zmykaj!
Pan Andrzej pobladł.
No nie marudz! Siadaj!... Zamęt!... Możesz, gdzie chcesz!
Fiutek!... Zamyśliłeś! De, tobie... będzie! Rozkaz masz!
Porucznik machnął ręką energicznie.
Co tobie do moich porachunków?! Nie uwędzą!... Babo psianogo dalej! Na koń!...
Bierz się na Królewiec tymczasem nikogo z naszych nie spotkasz!... Mówię ci!... O mnie się
nie bój...
Babecki odetchnął głęboko, spojrzał zawilgłymi oczyma na porucznika i odparł krótko:
Taki już zostanę!
Co? Co?!... Troi ci się w głowie! Ani wiesz, co być może! Z Jerzmanowskim nie ma
pardonu! Zwięcie dotrzyma! Wyrazu nie chybi!... Nie doprowadzaj mnie do pasji!
Nie... nie! już i tak... Ja wiem. Stało się, sądzono a ty, Fiutek, nie winieneś!... Ot, samo
nie wiedzieć!... Choć cokolwiek, kochanieńki, a mnie już i tak równo!
Fiutowskiemu oczy na wierzch wyszły z gniewu na tę niespodziewaną opozycję.
Ruszaj natychmiast! Ruszaj, powiadam!
Baaa... czność! rozległ się raptownie głos szwoleżera, wysuniętego troskliwie przez po-
rucznika ku rynkowi, aby jaki sztabowy personat nie zeszedł półplutonu na zbytnim nieładzie.
Fiutowski odwrócił się na to ostrzeżenie, a spostrzegłszy współbiegnącego szefa, zako-
menderował drżącym głosem:
Formuj się!
Jerzmanowski wpadł od razu na porucznika.
Gdzie ten, ?... Gdzie kanarek?!
Kto, panie?
Ten... ten wachmistrz!... A, jesteś! Jak ci?
Babecki, panie...
Marsz za mną!
Jerzmanowski zawrócił pośpiesznie z powrotem. Wachmistrz wyciągniętym krokiem po-
szedł za szefem, ścigany rozpaczliwymi spojrzeniami porucznika i zdumionych szwoleżerów,
z których jeden i drugi coś pochwycili z rozmowy Fiutowskiego z Babeckim.
Szef tymczasem szedł szybko tak że wachmistrz ani zmiarkował jeszcze, dokąd go
wiódł, gdy już znalazł się tuż przed gromadą jenerałów i sztabowców.
Jerzmanowski zwolnił raptownie kroku i skinął na wachmistrza.
Dalej sam tu! Bliżej!... Aapa do czapy... Umiesz po litewsku?!
Umiem, panie pułkowniku!
%7łebyś mi języka w gębie nie zapomniał! Przed marszałkiem może ci wypadnie stanąć!
Uważam, panie...
Prosto, do kroćset! ostrzegł jeszcze szef i sam, w ślad za wachmistrzem, salutować za-
czął dostojników głównej kwatery.
W Babeckiego, na tę zapowiedz szefa, i ziąb, i gorącość wstąpiła równocześnie; nogi pod
kolanami zaczęły mu drżeć z lekka, a za grdykę coś go dławić lecz szedł za Jerzmanow-
71
skim, wlepiając raz po raz oczy w srebrne buliony, haftami osypane mundury, pozłociste
hełmy a orderowe wstęgi.
Tak idąc za swym szefem, stanął Babecki pod ścianą wielkiej izby, wypełnionej niemniej
strojną i niemniej zadufaną gromadą uniformów, jak ta, którą był mijał na rynku.
Jerzmanowski rozkazał tu cicho wachmistrzowi:
Ani kroku stąd czekaj! A sam wysunął się ku przodowi i do rozmawiającego jenerała
się zbliżył.
Jenerał postrzegł szefa szwadronu.
A... dobrze! I cóż?
Jest, panie jenerale!
Zatrzymaj się pan. Marszałek jest u cesarza. Natychmiast z nim wyjdzie.
Cesarz! ostrzegł raptownie adiutant dyżurujący pod drzwiami w głębi izby.
Izbę zaległa śmiertelna cisza. Mameluk roztworzył drzwi na ścieżaj; cesarz wszedł, wyda-
jąc jakieś urywane rozkazy księciu Neuchatelu.
Wsiądziesz ze mną do karety! zakonkludował Napoleon i zmierzał szybkim krokiem
ku wyjściu, nie patrząc na prężących się po obu stronach izby oficerów. Gdy atoli minąć miał
Jerzmanowskiego, przystanął raptownie i ozwał się kwaśno:
Wiadomości twoje niedostateczne, pogmatwane. Myślałem, że pan lepiej potrafisz!
Szef pobladł i za całą odpowiedzwyprężył się jeszcze mocniej.
I nawet tłumacza nie przyprowadził! szepnął z cicha Berthier za plecami cesarza.
Tego nawet nie potrafiłeś w swoim kraju?!
Tłumacz jest, najjaśniejszy panie!
Gdzie jest? Dawaj go!
Stoi, najjaśniejszy panie... właśnie tu pod ścianą! Cesarz rzucił wzrokiem, a spostrzegł-
szy tylko wojskowe mundury, żachnął się.
Gdzie tłumacz? Który tłumacz?!
Szef cofnął się tyłem do Babeckiego 4 zakomenderował ostro:
Naprzód!... Ciąg się!... W prawo! Marsz stój!
Wachmistrz z automatyczną dokładnością wykonał ćwierć obrotu ku cesarzowi, postąpił
cztery kroki i na zawołanie stój zatrzymał się. Napoleon zmierzył wachmistrza od stóp do
głów.
Cóż to za tłumacza sobie znalazłeś w pułku?
Wachmistrz Babecki, Litwin, urodzony w Wyłkowyszkach, zna dokładnie okoliczne
wsie i miasteczka! objaśnił Jerzmanowski.
Hm! Więc ty z tych stron jesteś?
Babeckiemu coś zatrzeszczało w krtani, lecz się zmógł i huknął gorąco:
Oui, 1'empereur!15
Cesarz na tę odpowiedz uśmiechnął się nieznacznie.
Z Wilkowiki jesteś?
Oui, 1'empereur!
Ile mil z Insterburga do Gąbina?
Trois, 1'empereur!16 huknął bez zająknienia wachmistrz.
Hm! A ten krzyż masz skąd?
Somosierra, 1'empereur!
Masz dla mnie kwaterę w Wilkowiki?
Babecki zmieszał się raptownie.
Najjaśniejszy pan się pyta, czy w Wilkowiki jest jaki dom, odpowiedni na pomieszczenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]