[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żyje jeszcze
że język jeszcze się porusza
a w dole podrygują jeszcze ramiona i nogi6
Duperret, natknąwszy się na sztylet pomiędzy jej piersiami, próbuje z całej siły zawrócić
ukochaną z drogi jej przeznaczenia, lecz mu się to nie udaje, i rzecz już szybkim krokiem
zmierza ku męczeństwu i śmierci Jana Pawła Marata: Corday wpuszczona do jego domu po-
dąża w stronę wanny jak zahipnotyzowana, muzyka na galerii staje się znowu głośna, podej-
muje temat Charlotty i teraz, prócz bębenka stukającego rytmicznie, najsilniej wybija się
trąbka o ostrej barwie tonu.
6
Tłum. Andrzej Wirth.
48
15
W tym okresie zaczęliśmy bywać u Randala Clifta; zadzwonił on do Lyndy któregoś po-
niedziałku z samego rana, pytając, dlaczego nie przychodzi na jego parties; tego wieczora
spektaklu nie miała i koło szóstej wysiadaliśmy przed jego domem, piętrowym, w okolicach
Maryland Avenue, za Kapitolem. Randal mówiła Lynda (niedawno go poznała, bo blisko
był z aktorami, młody literat) ostatnio zaczął wydawać swe parties dwa albo trzy razy na
tydzień po to, aby zapomnieć, że przed niecałym miesiącem opuściła go żona idąc żyć z Pau-
lem Stevensem, najlepszym jak dotąd ich przyjacielem; nie miała nawet daleko, bo tylko
się przeprowadziła na drugą stronę ulicy do podobnego domu, był on także piętrowy, a Ran-
dal, gdyśmy wysiedli z taksówki i weszli do jego mieszkania, niewysoki, czarny, zaledwie po
trzydziestce, ubrany w dżinsy, serdaczek meksykański, ze stopami (stawiał je nieco do środ-
ka) w indyjskich sandałach impregnowanych naftą, na jeden palec, pokazał mi natychmiast
ten dom po przeciwnej stronie: Wiesz, Janusz, przed niecałym miesiącem opuściła mnie żo-
na i poszła żyć z Paulem Stevensem, moim najlepszym kolegą, o, popatrz, tam mieszkają, w
tamtym domu .
Dziś, to znaczy już po powrocie, w Warszawie, gdy myślę o tych tak częstych parties u
Randala w okresie mego pobytu w Waszyngtonie, wszystko już mi się pomieszało, bywałem
to sam, to z Lyndą w jego domu otwartym do tego stopnia, że za mojej pamięci musiała się
przezeń przewinąć setka co najmniej osób. We wszystkich parunastu pokojach panował nie-
bywały bałagan, po łóżkach poniewierały się dosłownie sterty ubrań i innej garderoby, a w
kuchni tak wielkie stosy brudnych talerzy, filiżanek, garnków i innych naczyń nie mytych od
tygodni, zapleśniałych, że kiedyś, chcąc coś wylać, długo nie mogłem odnalezć dziurki w
zlewie! Do kuchni zaś przylegała spiżarnia cała zapchana puszkami, konserwami, od podłogi
po sufit, a w gigantycznej lodówce z nabazgranym koślawo napisem Food is love Randal
trzymał zawsze stosy mięsa i lodów.
Tym się to tłumaczyło, że po odejściu żony Randal zupełnie nie mógł znieść samotności i
zaraz podał swój adres do takiej organizacji, gdzie zgłaszają się ludzie, którzy nie mają do-
mów, bo wędrują po Stanach i po zagranicy, dziś są to zwykli hippiesi, indywidua młode, o
oryginalnych poglądach i dziwnie poubierane, a przecież i oni także dachu jakiegoś potrze-
bują. W zasadzie wolno było każdemu najeść się tu, odespać, choć się właśnie zdarzyło na
dwa dni przed owym pierwszym party, w którym uczestniczyłem, że Randala ktoś okradł wy-
nosząc cichcem maszynę do pisania, kamerę wartości trzystu sześćdziesięciu dolarów i cały
sprzęt filmowy. Natychmiast po kradzieży Randal, zdenerwowany, zadzwonił do swego psy-
chologa, by zamówić wizytę, i po południu jechał do niego czerwonym volvo ze wszystkich
stron oblepionym kwiatami flower power. Rozmawiał z nim pół godziny (honorarium jak
zawsze: pięćdziesiąt dolarów), lecz wrócił uspokojony (stay quiet, podobno powtarzał mu
psycholog, jest to ich najskuteczniejsza metoda trankwilizowania), ale znowu w tym czasie
zniknęły mu dwa magnetofony.
Do tego wszystkiego Randal trzymał chyba z piętnaście kotów, to znaczy były wprawdzie
tylko dwa stare koty i dwie kotki, czarna i szara, reszta to ich kocięta, małe były na górze, a
stare łaziły po całym domu i wszędzie miały poustawiane talerzyki z fasolą i boczkiem w so-
sie pomidorowym z puszek Beans & Bacon . Na górze, razem z kotami, mieszkali goście,
ciągle się anonsowali i stale dzwonił telefon, że za chwilę przyjadą jacyś nowi; rzecz jasna,
nigdy oni po sobie nie sprzątali, a znalazł się wśród nich bohater, co poprzedniego tygodnia
49
napadł na bank w Los Angeles, już go kiedyś złapali, siedział w więzieniu, uciekł, więc zaraz
z początku party Randal zwrócił się do nas, byśmy w czasie wizyty policji, co teraz każdej
chwili mogło się przecież przydarzyć, byli cool (zimni), ale nic się nie stało, wiem tylko, że
ten młodzieniec rano wyjechał dalej.
Sam Randal, jak już wiemy, pisarz, literat, nie umiałbym powiedzieć, czy wydał jakąś
książkę, chyba nie wydał, chce być oprócz tego reżyserem filmowym, na razie pisze mowy
kongresmenom i z tego niezgorzej żyje, a więc zbierali się u niego tacy sami literaci, pisarze,
literatki, pisarki, jak na przykład Julia Gregg z rozczochranymi włosami, dżinsy brudne,
ostatecznie zeprane, pocerowane, bardzo brzydka (pryszczata), w okularach drucianych ze
szkłami mocno powiększającymi, chodziła po domu boso, ciągle gdzieś telefonowała, wresz-
cie usiadłszy któregoś dnia na podłodze, zaczęła wpychać malutkiemu kotkowi do pyszczka
jakieś pigułki, podobno sulforu, on je stale wypluwał, a ona permanentnie mu pchała. Dziew-
czyna ta, przed trzydziestką, pracowała w Kongresie będąc jakąś figurą, stąd miała i pienią-
dze, za które kupiła sobie samochód marki Alfa-Romeo, też czerwony, tak samo go okleiła
kwiatami flower power, i świetnie go prowadziła, z pewną nawet brawurą, bo kiedyś odwio-
zła nas nim do domu. Inna hippieska, równie paskudna na twarzy, z oczami lemura, bardzo
młoda, chciała być dziennikarką i cały jeden wieczór opowiadała wszystkim o prezentach
maturalnych (graduations presents), jakie dostała.
W ogóle podzieliłbym tych gości u Randala na dwie z grubsza kategorie: szczeniaków i
nieszczeniaków. Ci ostatni, powyżej trzydziestki, ubrani normalnie, dość przyzwoicie; młodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]