[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i poczytaj trochę. - Nucąc jakąś piosenkę zniknęła w kuchni.
Jean nawet nie wzięła gazety do ręki. Zamiast tego uklękła
przy Samie. Zaczęła głaskać jego jedwabistą sierść.
- Sam - powiedziała czule. - Jesteś bezwstydnym
oszustem.
Sam zamruczał głośno, jakby chciał się z nią zgodzić.
- Wprawdzie nie jestem fachowcem - ciągnęła Jean - ale
przy bliższym oglądzie muszę stwierdzić, że w najbliższym
czasie spodziewasz się miotu cudownych kociąt. Opowiedz
mi, Sam, jak to się stało, że podajesz się za kocura?
Od strony drzwi rozległ się cichy śmiech. Jean szybko
wstała.
Do pokoju wszedł Dominic Regan. Miał na sobie
tweedową marynarkę, pod nią zaś sportową, bawełnianą
koszulkę. Jean zaczęła świerzbić skóra, gdy poczuła na sobie
jego rozbawione spojrzenie.
- Nicola przeżyje największą niespodziankę swojego
życia, kiedy jej Sam wyda na świat młode - powiedział miłym
głosem. Jean zauważyła, że teraz nie wyglądał już tak groznie,
jak zachowała go w pamięci z wczorajszego wieczora.
- Ale przecież dostała Sama jako maleńkiego kotka.
Dominic potrząsnął głową.
- Sam - powiedział tonem przygany - jak mogłeś przez
tyle lat oszukiwać biedną Nicolę?
%7łółty kot zaczął ocierać się grzbietem o jego nogę.
Dominic pochylił się, żeby podrapać go za uszami. Następne
pytanie skierował do Jean.
- Dobrze się pani spało? Dzisiaj wygląda pani na
wypoczętą. Wczoraj wieczorem odniosłem wrażenie, że nie
bardzo mi pani dowierza.
Dziwne, że on sam wyraził to przypuszczenie, przemknęło
Jean przez głowę. Ale wczorajszy wieczór należał już do
przeszłości. Dziś znów była sobą. Sen ją odświeżył. Znów
potrafiła logicznie myśleć i podjęła, jak jej się zdawało, ważną
decyzję.
Nie ucieknie stąd. Jeśli tu, w Saltcreek, działy się osobliwe
rzeczy, które w jakiś sposób wiązały się z nią samą, to musiała
się zorientować, o co chodzi. Fakt, że tak wielu ludzi
interesowało się jej powrotem, nie mógł być przypadkowy.
Gdyby teraz tak po prostu uciekła, już nigdy nie
dowiedziałaby się prawdy. Poza tym było coś jeszcze bardziej
niepokojącego: nie dało się wykluczyć, że nadal będzie
śledzona. Inni obcy ludzie mogliby usiłować zawrzeć z nią
znajomość pod pretekstem, że byli zaprzyjaznieni z Harveyem
albo Sarą Laird.
Jeśli chciała dojść prawdy, nie mogła bez przerwy unikać
ludzi, którzy tak gorączkowo usiłowali się do niej zbliżyć.
Dlatego podniosła brodę wyżej niż zwykle i rzuciła
Dominicowi chłodne spojrzenie.
Może dostrzegł w jej twarzy wyraz, którego się nie
spodziewał. Ale uśmiechnął się, i Jean niechętnie stwierdziła,
że Dominic ma w sobie wieje uroku.
- Chciałem panią zabrać na wycieczkę - powiedział.
Jean spodziewała się wszystkiego, ale ta propozycja
wprawiła ją w osłupienie. Była tak zaskoczona, że z trudem
wyjąkała:
- Ale ja... jeszcze dziś wybieram się do Norchester.
Jestem... jestem umówiona z notariuszem.
- Ale chyba nie w sobotę. Dzisiaj z pewnością nie
zastanie go pani w kancelarii.
Zupełnie o tym zapomniała. Była zdecydowana jeszcze
dzisiaj odwiedzić notariat i wyjaśnić całą sprawę tajemniczego
testamentu babki. Teraz jednak wyglądało na to, że będzie
musiała poczekać z tym do poniedziałku.
- Czy pani Sharp nie będzie oczekiwała, że przyjdę na
lunch? - próbowała się nieśmiało bronić.
- Nie wydaje mi się. Wszystko już z nią omówiłem -
odparł Dominic z całkowitym spokojem.
Jean rozgniewało to jego niewzruszone przekonanie, że
przyjmie jego zaproszenie.
- W ubiegłym tygodniu byłem na aukcji obrazów w
starym dworze w Suffolk - wyjaśnił Dominic. - Teraz
chciałbym odebrać te płótna. Okolica jest piękna, a jeśli pani
zechce, po drodze możemy zjeść obiad.
- Obrazy? Jest pan historykiem sztuki?
- To za dużo powiedziane. Ale interesują mnie dawni
malarze angielscy i w tej dziedzinie mógłbym określić siebie
nawet jako eksperta. Byłbym bardzo zadowolony, gdyby pani
wybrała się ze mną.
Jean nie była całkiem pewna, czy ma na to ochotę. Kiedy
jednak wyjrzała przez okno i zobaczyła czyste błękitne niebo
nad rozświetlonym morzem, uznała, że warto skusić się na
wycieczkę z Dominikiem.
- Dobrze, zgoda. Tylko włożę żakiet. Twarz Dominica
rozpromieniła się.
- Zaczekam na panią w samochodzie.
Idąc do swojego pokoju Jean spojrzała w lustro. Sama
była zaskoczona, że tak znakomicie wygląda. Jej oczy lśniły, a
policzki nabrały świeżych rumieńców.
Wyglądała na szczęśliwą. I nie byłaby kobietą, gdy nie
zauważyła z satysfakcją, że obcisłe dżinsy znakomicie
podkreślały jej nienaganną figurę.
Czy Dominic interesował się nią tylko jako atrakcyjną
kobietą? A może miał inne, starannie ukrywane powody, żeby
zaprosić ją na wspólną wycieczkę?
Ta myśl zasiała w jej mózgu ziarno nieufności. Dominic
Regan był po prostu nieznajomym człowiekiem. Zlepe
zaufanie byłoby więc dużą nieostrożnością.
Na pierwszy rzut oka mógł sprawiać wrażenie uczciwego,
a przecież wczoraj wieczorem umieścił ją pod dachem Nicoli
Sharp i nie odszedł, zanim się nie upewnił, że stąd nie
odejdzie.
Czy to też miał być przypadek? [ Pobierz całość w formacie PDF ]