RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kiwnęła głową.
- Wracaj na oddział - powiedziała. - Ja zaraz tam przyjdę.
Ben ruszył w stronę drzwi, a potem się zawahał.
- Czy dasz sobie sama radę? - spytał.
Z POTRZEBY SERCA 95
- Oczywiście. Po prostu potrzebuję trochę czasu, żeby...
Uśmiechnął się do niej ze zrozumieniem. Gdy wyszedł, przez
dłuższą chwilę siedziała nieruchomo, wpatrując się w stojące
przed nią puste krzesło.
Gdyby pozwoliÅ‚a Benowi porozmawiać ze Steve'em, to pew­
nie sytuacja wróciłaby do normy. Mogliby wszystko naprawić
i żyć tak jak przedtem. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że
wcale tego nie chce. Ze widząc w oczach Bena ból i smutek,
niespodziewanie się w nim zakochała.
ROZDZIAA SIÓDMY
RozejrzaÅ‚a siÄ™ po stołówce i dostrzegÅ‚a Steve'a, który flirto­
waÅ‚ z pielÄ™gniarkÄ… pracujÄ…cÄ… na chirurgii. Jeszcze przed szeÅ›cio­
ma tygodniami byłaby tym załamana, a teraz...
Zaczęła się zastanawiać, kiedy przestała go kochać. Nękało
ją pytanie, czy w ogóle kiedykolwiek go kochała, czy też może
pochlebiało jej to, że zainteresował się nią ktoś tak przystojny
jak on.
Z westchnieniem odsunęła talerz z nie dokoÅ„czonym posiÅ‚­
kiem i nie oglądając się za siebie, wyszła. Przez ostami tydzień
czasami odżywało w niej wspomnienie tamtej pamiętnej chwili
w gabinecie Bena. Czyżby istotnie dostrzegła w jego oczach
pożądanie, czy też było to tylko jej pobożne życzenie?
- On nie jest tego wart, Izzie - rzekła Fran.
- Naprawdę? - spytała Izzie, wzdychając.
- Oczywiście. Nie mogę wprost uwierzyć, że on tak się
zachowuje, że flirtuje z każdą kobietą, która wpadnie mu
w oko...
- Masz na myśli Steve'a? - mruknęła Izzie z wyrazną ulgą.
- Naturalnie. A kogóż by innego?
- Fran, czy kiedy byÅ‚am na lunchu, wydarzyÅ‚o siÄ™ coÅ› inte­
resującego? - przerwała jej Izzie, chcąc zmienić temat.
Fran potrząsnęła głową.
- Cały ranek był dość spokojny, co oznacza, że pewnie czeka
nas upiorne popołudnie.
Z POTRZEBY SERCA 97
MiaÅ‚a racjÄ™. Do godziny czwartej nie mieli ani chwili wy­
tchnienia. W pewnej chwili przywieziono małego chłopca.
- Joey Simpson? - spytaÅ‚a z przerażeniem, kiedy April po­
dała jej szczegóły. - Sześcioletni syn Scotta i Laury?
- Tak. Twierdzi, że przewrócił się w ogrodzie i uderzył się
w klatkę piersiową. Jest w dość kiepskim stanie.
- Kto go tu przywiózł, matka czy ojciec?
- %7ładne. Przyjechała z nim Mavis.
- Mavis? - zawołała Izzie ze zdziwieniem. - Nasza Mavis?
- Owszem. Podobno mieszka obok i zaniepokoił ją stan
Joeya.
Całe szczęście, że ktoś się nim zajął, pomyślała Izzie, rozbierając
chłopca. Jego chudą klatkę piersiową pokrywały liczne siniaki,
które dowodziły niezbicie, że nie spowodował ich upadek.
- Wygląda mi to na wieloodłamowe złamanie żeber - o-
znajmiÅ‚a Mavis, siadajÄ…c obok chÅ‚opca i obejmujÄ…c go opiekuÅ„­
czym gestem.
- Na jakiej podstawie pani tak sądzi? - spytała Izzie ze
zdumieniem.
- ByÅ‚am kiedyÅ› pielÄ™gniarkÄ…, moja droga - wyjaÅ›niÅ‚a sta­
ruszka.
- Czy dlatego...?
- Ciągle tu przesiaduję? - dokończyła Mavis. - Nie mam
męża ani rodziny, a tutaj czuję się tak, jakbym przychodziła do
domu. Rozumie pani, moja droga?
Izzie doskonale to rozumiała, ale po raz pierwszy usłyszała
tak smutne wyznanie.
- To jego rodzice, prawda? - ciągnęła Mavis, kiedy Izzie
układała chłopca na boku, by ułatwić mu oddychanie. - Mam
na myśli to, że go biją.
- Czy nie wie pani, gdzie oni teraz są? - spytała Izzie,
czując, że musi zakończyć ten temat.
98 Z POTRZEBY SERCA
- Matka jest na jednym z tych swoich zebrań, a on pracuje.
Próbowałam się z nimi skontaktować, ale... - Na jej drobnej
twarzy pojawiła się złość. - Tak czy owak, bardziej interesował
mnie Joey. Czy zbada go ten wysoki lekarz, który ma podłe
usposobienie i dobre serce?
- JeÅ›li ma pani na myÅ›li doktora Farrella, to owszem - od­
rzekła Izzie, uśmiechając się lekko.
- LubiÄ™ go - oznajmiÅ‚a Mavis niespodziewanie. - Przypo­
mina mi kogoś, kogo znałam przed wielu laty.
- Naprawdę? - spytała Izzie z ciekawością.
- To byÅ‚o wiele lat temu - odparÅ‚a Mavis, lekko siÄ™ czerwie­
niąc. - A teraz nie będę już przeszkadzać. Gdybym mogła się
na coś przydać, to będę w rejestracji - dodała i wyszła.
- Jak do tego doszÅ‚o, kochanie? - spytaÅ‚a Izzie swego ma­
łego pacjenta, ściskając czule jego drobną dłoń.
- Upadłem - wyjaśnił, patrząc na nią obojętnym wzrokiem.
- Nie sądzę - mruknęła, delikatnie odgarniając jego krótkie,
jasne włosy. - Myślę, że ktoś cię zbił.
Przez chwilÄ™ w jego szarych oczach widziaÅ‚a lÄ™k i brak zde­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl