
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łokciu, z ręką zwisającą nad jej łonem. Ogarnął ją całą wzrokiem.
- Boże, jaka jesteś piękna.
Uśmiechnęła się nieśmiało. Dotknął lekko wargami jej ust. Uniosła dłoń, chcąc dotknąć
jego twarzy. Gładził jej pierś wierzchem dłoni, delektując się atłasową gładkością, a
pózniej jego ręka zaczęła przesuwać się niżej; końce palców odnalazły wnętrze ud.
- Connor... och... to jest cudowne!
- Co mi chcesz powiedzieć?
- Nic. - Próbowała się zaśmiać, lecz jego palce sunęły coraz niżej, a śmiech Rebeki
zamienił się w rozdzierające westchnienie.
- Dotknij mnie teraz.
To nie była prośba, tylko wypowiedziane schrypniętym głosem żądanie. Palce Rebeki
błądziły po jego brzuchu, po ramionach i biodrach, czyniąc te same odkrycia, co
przedtem jego ręce. Delikatnie wsunęły się we włosy na jego piersiach. Za palcami
poszły wargi. Z gardła Connora wydobył się głuchy jęk. Zamknął oczy.
- A co ty teraz próbujesz mi powiedzieć? - zapytała.
Connor zaklął, na wpół ze śmiechem, a pózniej chwycił ją za ramiona, przycisnął mocno
do siebie i gwałtownie pocałował, szepcząc jej imię. W następnej chwili nakrył ją swoim
ciałem, spojrzał jej prosto w oczy, uniósł się na rękach. Kolana Rebeki się rozchyliły
- Connor, ja chcę... proszę... Wiedział, że już nadszedł czas.
Wziął ją w ramiona, unosząc lekko jej ciało, tak że jej noga spoczęła na jego biodrze.
Rebeka wydała z siebie jakiś niewyrazny pomruk i zaczęła poruszać biodrami,
powtarzając raz po raz jego imię, aż wreszcie cała wygięła się w łuk. Cichy okrzyk
powiedział mu o jej odprężeniu. Oddychała szybko i głośno.
Connor odgarnął jej zwilgotniałe włosy z czoła i założył je za uszy, a potem dotknął
ustami warg.
- Connor... - Głos Rebeki był pełen uwielbienia.
- Słucham cię... - Ledwie mógł mówić, tak dusiło go w gardle. Czuł triumf. Zrobił to dla
niej.
- A ty?...
Powtórnie uniósł się nad nią na tyle, na ile pozwalało zranione ramię.
- Już niedługo, Rebeko. Spojrzał w jej oczy, pełne ulgi.
- Może cię zaboleć, ale tylko trochę. Boisz się?
- Wcale.
Uśmiechnął się lekko. Wyczuł, że nadrabia miną.
- A ja tak, choć nie za bardzo - zwierzył się jej.
- Dlaczego?
Nie potrafił jej wyjaśnić.
- Nic się nie bój, przecież jestem blisko przy tobie! - powiedziała półgłosem. Oplotła go
rękami i nogami, przywierając do niego ciasno. A wtedy wreszcie wniknął w nią,
szepcząc jakieś zapewnienia, potem zaś tylko ochrypłe sylaby.
Wymówił jej imię, gdy nadeszła ekstaza.
Spali potem może jakąś godzinę ciasno spleceni. Connor zbudził się, czując jej
poruszenie. Uśmiechnęła się do niego sennie. Ucałował ją w czubek głowy.
- Kocham cię - wymruczała.
- I ja ciebie - odparł, lecz te dwa poważne uroczyste słowa nie potrafiły oddać tego, co
naprawdę czuł.
Rebeka raz jeszcze uśmiechnęła się do niego, zamknęła oczy i zaraz usnęła na nowo.
Zapragnął mieć ją przy sobie na zawsze. W jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób
wiedział o tym od dawna. Może nawet od pierwszego dnia, gdy tylko ją zobaczył.
Wszystko teraz wydawało mu się proste, a medaliony, bandyci i podwójna tożsamość
straciły wszelkie znaczenie. Był tylko i jedynie mężczyzną, który tulił śpiącą Rebekę.
Nikim innym.
15
A w wodach Georgii żyją wielkie, pokryte łuskami, zębate potwory, które jednym
kłapnięciem długiego pyska potrafią pozbawić życia sarnę.
- Kłamiesz!
- Ależ skąd! - zapewnił ją uroczyście. - Pływają w takich wodach, jak ta, tylko mniej
przejrzystych, ale mogą też z nich wypełzać i wygrzewać się na słońcu, jak my teraz.
Obydwoje leżeli na kocu tuż nad brzegiem, całkiem nadzy, świecący jasną skórą w
popołudniowym słońcu i pokryci kroplami wody. Rebeka chciała się jeszcze raz
wykąpać. Connor, z początku niezadowolony, bo - jak mówił - o tej porze powinni byli
już wracać, ustąpił w końcu wobec argumentu, że mają ostatnią chyba sposobność, by się
wesoło popluskać w wodzie. Jak sam przyznał, argumentu bardzo ważkiego.
A teraz opowiadał jej o Ameryce. - Czy te potwory mogą zjeść także człowieka? - spytała
po chwili.
- Czasami tak. Zwą się aligatorami. Chciałabyś je kiedyś zobaczyć?
- Oczywiście - odparła, ale jakby z wahaniem i dopiero po chwili milczenia.
- Jesteś pewna? - W głosie Connora zabrzmiało tłumione rozbawienie.
- Owszem. Chciałabym ujrzeć takie ciekawe zwierzę - upierała się.
Spojrzała jednak na wodę nieufnie. Znowu zamilkli. A potem Connor złapał ją nagle za
biodro i zawył głośno. Rebeka poderwała się gwałtownie i wydała z siebie serię dzikich
wrzasków.
- Och, ty potworze! - krzyknęła i zaczęła tłuc go pięściami po piersi, podczas gdy on
zaśmiewał się do rozpuku.
- Moje ramię! Uważaj na moje ramię! - wykrztusił wśród wybuchów śmiechu, usiłując
chwycić ją za nadgarstki.
Rebeka z chichotem próbowała się wyswobodzić, lecz wkrótce Connor zdołał zyskać
przewagę i runął na nią całym ciałem.
Przez chwilę leżeli bez ruchu, obezwładnieni bezbrzeżną radością, jaka malowała się w [ Pobierz całość w formacie PDF ]