RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

różne wyroby miejscowych rzemieślników, między innymi także świece. Wtedy właśnie
nauczyłam się je wyrabiać, a potem dla zarobku dawałam lekcje wytapiania świec.
 Widziałem twój szyld  wtrąciłem się w obawie, że rozszczebiotane kobiety zignorują moją
obecność tutaj, choć to przecież ja doprowadziłem do ich spotkania. - Piękne Zwiece" to ładnie
brzmi.
- Wyrób świec to moje hobby - wyznała Dee Dee.  Nie mam z tego wielkich pieniędzy, ale to
duża frajda.
 A może byś uruchomiła tu, w Fort Kent, kurs ich wytapiania? - zaproponowała Lidia.
- Myślisz, że to by chwyciło? - podjęła wątek Dee Dee. Jej entuzjazm bynajmniej nie zbił z tropu
Lidii. Może tylko czekała na taką okazję? Tymczasem Skaut spokojnie pałaszował swoją
porcję. Dawno już przestał przesyłać mi porozumiewawcze spojrzenia. Widocznie uznał, że
powinien radzić sobie sam.
- Och, ludzie zlecieliby się na coś takiego jak muchy do miodu! - zapewniła ją Lidia. - Sama
chętnie skorzystam.
No i macie, a ja myślałem, że dobrze znam swoją żonę! Całe szczęście, że nie zgłosiliśmy się do
teleturnieju dla nowożeńców  The Newly Wed Game", bo nie zdobylibyśmy ani jednego
punktu.
- Może i rzeczywiście warto by otworzyć tu takie kursy? - zastanawiała się głośno Dee Dee.
Zwiatło świec nadawało jej bladej cerze złotawy odcień, odbijało się od
wydatnych kości policzkowych i przebłyskiwało w rozjaśnionych pasemkach włosów. Karciłem
sam siebie, żeby nie gapić się na nią jak sroka w kość. Na szczęście Lidia była tak pochłonięta
problematyką wyrobu świec, że niczego nie zauważyła.
- Wywiesimy komunikat w naszej lecznicy - snuła plany. - Zamieścimy też informację na tablicy
ogłoszeń w supermarkecie i w  St. John Valley Timesie"...
Mogła tak trzepać w nieskończoność. Skaut sięgnął po drugą kromkę chleba, pewnie po to, aby
czymś się zająć. Na znak współczucia podsunąłem mu masło.
- No więc załatwione - podsumowała Dee Dee. -Będę udzielać lekcji wytapiania świec i mam już
jedną uczennicę!
Trąciły się z Lidią kieliszkami pełnymi wina, wcale nie jak rywalki na śmierć i życie! Ja ze swej
strony trąciłem Skauta w łokieć.
- Może chciałbyś obejrzeć końcówkę meczu Czerwonych Getrów?  zagadnąłem, na co jego
buzia rozpromieniła się, jakby zjadł na raz całe pudełko zapałek firmy  Thibodeau".
- Dobrze, ale po deserze - wtrąciła się Lidia. Mogłem już tylko przytaknąć i jakoś wytrzymać
następnych kilka minut obcowania ze świeżo zawiązanym towarzystwem wzajemnej adoracji.
Czy ta Lidia nie czuła się ani trochę zagrożona? Przecież Dee Dee była piękna, czuła, inteli-
gentna, a do tego samotna! Znów poczułem się jak skarpetka nie od pary, za to z paprochami
przylgniętymi do pięty.
- Skąd się wzięło to przezwisko  Skaut"? - zagadnąłem chłopca, gdyż obawiałem się, że inaczej
zaśnie. W odpowiedzi wzruszył szczupłymi ramionkami.
- Mama mnie tak nazwała - wyjaśnił. Słysząc to, Dee Dee przerwała rozmowę z Lidią na temat
wspaniałego salonu fryzjerskiego  Zwierciadło Luizy".
- To dlatego, że będziesz musiał zawsze sam sobie radzić, a to właśnie robią skauci - uzupełniła,
dając mi znak oczami. Odczytałem go należycie, bo wstałem i skinąłem na chłopca.
- Chodz, Skaucie, ze mną - zaproponowałem. - Pokażę ci lecznicę, a potem załapiemy się jeszcze
na końcówkę meczu.
Chłopczyk aż podskoczył, jakby wyczekiwał dzwonka na przerwę lub sygnału z kosmosu.
Najpierw odwiedziliśmy zwierzęta hospitalizowane w klatkach na zapleczu. Przetrzymywałem
tam dwa psy i trzy koty, szykowane do kastracji, sterylizacji i zdejmowania kamienia
nazębnego. Na nasz widok zwierzaki zaczęły przerazliwie ujadać, miauczeć i skakać na kraty.
Koty krążyły po klatkach, rozpaczliwie domagając się pieszczot. Skaut zrobił każdemu z nich tę
przyjemność, wsadzając palec przez pręty jak daleko mógł, by je pogłaskać.
Najbardziej jednak fascynowało go wyposażenie lecznicy - półki pełne buteleczek, stół
operacyjny, aparat rentgenowski, sprzęt do narkozy i do przyżegania, waga laboratoryjna,
duży mikroskop... Dałem mu do potrzymania stetoskop i gumowy młoteczek do badania odru-
chów, a wyjątkowo zainteresował go oftalmoskop. Potem znów zajął się zwiedzaniem obiektu -
oglądał igły, strzykawki, różne leki i maści....
Na parapecie okiennym wygrzewały się dwa nasze  etatowe" koty, Ralf i Simon, niegdyś
bezdomne, a obecnie wypasione i rozpieszczone. W każdej lecznicy dla zwierząt utrzymuje się
takie koty lub psy jako potencjalnych krwiodawców, gdyby zaszła potrzeba przeprowadzenia
szybkiej transfuzji. Skaut uśmiechnął się na ich widok.
- Jak tu łacinie! - zauważył. Tym razem ja się uśmiechnąłem, bo miał rację. Już kiedy byłem w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl