RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ściwie to nie należało tego przedmiotu nazywać kielichem, bo przypominał duży
kufel z przykrywką i pięknymi ornamentami przy uchwycie. Najpiękniejszy był
jednak relief, opasujący cały puchar. I to właśnie ten relief opowiadał o morzu,
które nie istnieje.
Theresa patrząc na relief potrząsała z wolna głową. Pochodzenie tej baśni cią-
gle kryło się w mrokach przeszłości.
141
Prześladowcy zsiedli z koni i zajęli pozycje przy drodze. Gwardziści, którzy
przez wiele lat ćwiczyli się w sztuce wojennej, ale nigdy nie brali udziału w walce,
byli teraz napięci niczym struny.
Raz po raz wypatrywali, czy ci tam na dole nie zamierzają przypadkiem za-
stosować najbardziej narzucającej się w tej sytuacji strategii, to znaczy przemknąć
się u stóp wzgórza i zaatakować od tyłu.
Ludzie kardynała byli na tyle prymitywni, iż sądzili, że im się taki manewr
uda, ale jeden z gwardzistów natychmiast zauważył któregoś z nich, przemykają-
cego się od kamienia do kamienia. . .
Gwardzista wystrzelił.
 Zostało nam czterech  stwierdził lakonicznie.
 Naprawdę nie wymyślili nic lepszego, niż zaatakować również od drugiej
strony. Jeszcze jeden się tu skrada  powiedział drugi gwardzista.  Ma nieco
dalej, ale zaraz się ukaże. . . Ten będzie mój.
Pierwszy gwardzista skinął głową.
W dole oddano salwę.
 Mają dobrą broń  uznała Theresa.
 E tam, nic specjalnego. Bardzo dużo czasu zabrało im ładowanie. Nasza
broń jest lepsza.
 No, idzie mój  powiedział ten gwardzista, który wypatrywał napastnika,
zamierzającego zaskoczyć ich od tyłu.  Pełznie tu na brzuchu, wije się niczym
węgorz i myśli, że go nie widać. Dokładnie jak struś, który głowę chowa w piasek,
a kuper unosi w górę. A w ogóle to powinieneś mniej jeść, ty grubasie!
Rozległ się strzał i napastnik zleciał na dół niczym pożółkły liść.
 No, to jeszcze trzech  rzekła Theresa.
 Ale nasza pozycja nie jest najlepsza  westchnął jeden z gwardzistów.
 Widzę dróżkę pośród skał  oznajmiła Theresa.  Z tyłu za końmi. Gdy-
byśmy mogli tamtędy pójść. . .
 Ja leżę najbliżej  powiedział drugi gwardzista.  Podczołgam się tam
i ocenię położenie.
Przesunął się w dół za wzniesienie, gdzie leżeli, i zniknął za skałą, pod którą
stały konie.
Po chwili ukazał się z powrotem.
 Bardzo dobrze, powinno się udać  szepnął.  Proszę za mną!
Jego kolega oddal jeszcze jeden strzał na wszelki wypadek, Theresa wygrze-
bała kielich spod kamienia i wszyscy zaczęli się czołgać w stronę ścieżki.
Gdy byli już przy koniach, gwardziści pomogli Theresie dosiąść wierzchowca,
następnie sami wskoczyli na swoje.
Proszę jechać tak spokojnie, jak to tylko możliwe, żeby tamci nie słyszeli
naszych koni.
Bez przeszkód dotarli do dróżki wśród skał, a tam już mogli ruszyć z kopyta.
142
 Chodzi o to, byśmy odskoczyli jak najdalej, zanim oni się zorientują, że
nas już nie ma na wzgórzu  powiedział jeden z gwardzistów.  Ale gdzie my
jesteśmy?
 Znam te okolice dość dobrze  uspokoiła go Theresa.  Powinniśmy
się trzymać z dala od głównej drogi, ale myślę, że dojedziemy do Theresenhof
bez potrzeby korzystania z niej. Tylko raz będziemy musieli ją przeciąć. Jedyne
niebezpieczeństwo, którego się boję, to znajdujące się teraz przed nami bagna.
 Może moglibyśmy je okrążyć?
 Owszem, ale one przylegają do głównej drogi, więc musielibyśmy je obje-
chać od tamtej strony, a to by nam zabrało zbyt dużo czasu.
 Chyba powinniśmy się na to zdecydować, bo przecież tutaj głównej drogi
przeciąć nie możemy, prawda?
Te bagna są po jej drugiej stronie. Nie, musimy jechać dookoła.
 Proszę mi wybaczyć poufałość, księżno, ale chciałbym powiedzieć, że to
wielka przyjemność służyć pani, zwłaszcza w czasie takiej przygody.
 Dziękuję. Zdaje mi się, że nigdy jeszcze nie przeżywałam takiego podnie-
cającego napięcia. W każdym razie od wielu lat. Kiedy Tiril i Móri byli młodzi,
działo się wiele różnych rzeczy. Jezdziliśmy i. . . O, nie, nie powinnam o nich
myśleć! Taka jestem niespokojna o ich życie! Tak się boję, że mogłabym ich już
więcej nie zobaczyć!
 Czy nie możemy nic zrobić?
 Akurat teraz nie. Ale poproszę mego brata, by mi was wypożyczył, kiedy
pojadę szukać Tiril.
 Pod hiszpańską granicę, prawda? Kardynał mówił, że jest tam więziona
w jakimś zamku? Niech wasza wysokość o nas nie zapomina, bardzo prosimy!
Obiecała, że wezwie ich, gdy nadejdzie pora.
Droga do domu zabrała sporo czasu, ale ludzi kardynała już nie spotkali. Ze
złośliwą satysfakcją zastanawiali się, czy tamci jeszcze leżą u stóp wzniesienia
i czekają na nich.
Jakoś tak się sprawy ułożyły, że Theresa nie opowiedziała swym towarzyszom
historii, w jaką wplątała się jej rodzina. Może gdyby zapytali. Ale gwardziści albo
byli za dobrze wychowani i nie chcieli nalegać, albo też się po prostu nie zgadało,
dość że księżna historii nie opowiedziała.
Kiedy wjechali na dziedziniec, zostali powitani przez Taran w gwardyjskiej
czapce spadającej jej na oczy i uszy, w której ani nie słyszała, ani nie widziała,
i szła im na spotkanie, kierując się wyczuciem. Villemann podążał za nią z szablą
na ramieniu, a głośno wykrzykiwane komendy dzwięczały nad całą okolicą.
 Taran, zbaczasz z kursu! Dzień dobry, babciu! Już wróciliście?
Dwaj gwardziści posłusznie szli za dziećmi.
143
 Witamy w domu, wasza wysokość  powiedział jeden.  Księżna pani
miała całkowitą rację. Nigdy w życiu się tak nie zmęczyliśmy.
 Wierzę wam  roześmiała się Theresa.  Czy oni nie próbowali wejść na
zakazany teren?
 Nie, do tej sprawy odnosili się z pełnym szacunkiem.
 Patrzcie, patrzcie!  dziwiła się Theresa z niedowierzaniem.  Dzieci,
chodzcie tu!
Taran i Villemann mieli miny promienne niczym słońce.
Gwardziści, którzy eskortowali Theresę, następnego dnia dołączyli do orszaku
Karola VI, dokładnie tak jak księżna obiecała.
Poprosili o audiencję u cesarza i uzyskali ją w tyrolskim zameczku, w którym
władca zatrzymał się na noc.
Z dumnymi minami przekazali swemu panu srebrny kielich.
Ależ, na Boga!  zawołał cesarz zdumiony.  To przecież klejnot Habsbur-
gów, który zaginął chyba w poprzednim pokoleniu! Skąd go macie?
Ponieważ księżna nie mówiła, że okoliczności znalezienia kielicha mają po-
zostać w tajemnicy, opowiedzieli, co się wydarzyło.
Cesarz słuchał z błyskiem w oku.
 Engelbert von Graben? Nie mówicie tego poważnie!
Obaj zaklinali się, że to wszystko prawda.
 Biskup? Nie, przedstawiliście mi to w zbyt wielkim skrócie. Poproszę
o szczegóły!
Kiedy już wyjaśnili wszystko bardzo dokładnie, cesarz oparł łokcie na okien-
nym parapecie i w zamyśleniu, z uśmiechem na wargach wyglądał na dwór.
 Nigdy nie umiałem rozgryzć tego człowieka  powiedział w końcu. . . Już
jako dziecko był nijaki i za dużo paplał. Z jego strasznym wujem, kardynałem, nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl