RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dzieci wydawały się zamyślone. Marco - bo był to, rzecz jasna, Marco, choć Andre tego nie
wiedział - musiał najwyrazniej wywrzeć na nich ogromne wrażenie. Po tym incydencie Andre
miał nareszcie trochę spokoju, a nawet zyskał sobie wśród uczniów kilkoro przyjaciół.
W domu nie powiedział jednak nic o dziwnym spotkaniu, obiecał przecież, że nie puści pary
z ust.
Pragnął ujrzeć swego niezwykłego krewniaka jeszcze raz, ale to się nie zdarzyło. Marco stał
się dla chłopca postacią ze wspaniałego snu, najlepszym przyjacielem z marzeń.
Benedikte nic nie wiedziała o odwiedzinach Marca. Zauważyła jedynie, że synek jest
spokojniejszy, i czuła się szczęśliwa jak nigdy przedtem.
Rozmowa telefoniczna z Christofferem wprawiła ją w oszołomienie.
- Któż to dzwonił? - spytała ją przybrana matka Agneta, kiedy Benedikte wróciła do domu.
- Christoffer - odparła Benedikte, stając nieruchomo na środku pokoju. - Chce, żebym
przyjechała do Lillehammer.
- To bardzo miło. Ale właściwie dlaczego?
- Mają jakieś kłopoty w szpitalu. Dokładnie nie zrozumiałam, o co chodzi, ale z tego co
dosłyszałam, wynikało, że jeśli czyjś syn umrze, gazety rozpętają skandal.
- To rzeczywiście straszne!
- Owszem. A co najgorsze, w szpitalu wybuchła jakaś epidemia, z którą nie mogą sobie
poradzić, bo nie potrafią odkryć jej zródła. Christoffer pytał, czy nie mogłabym natychmiast
przyjechać i pomóc im.
- Ale przecież ty nie jesteś lekarzem!
- To prawda - powiedział Henning, który wszedł do pokoju i przysłuchiwał się rozmowie. - Ale
Benedikte ma swoje szczególne zdolności.
Dziewczyna od razu zwróciła się do ojca:
- Czy wolno mi będzie pojechać?
- Christoffer nigdy jeszcze o nic nie prosił. Sytuacja na pewno jest poważna. Uważam, że nie
powinnaś zwlekać z wyjazdem.
63
- Oczywiście - poparła go Agneta. - A o Andre się nie bój, już my się nim zaopiekujemy.
- Wiem - odparła Benedikte zamyślona. - Ale właściwie miałam zamiar zabrać go ze sobą.
- A co ze szkołą?
- Nauczyciel na pewno go zwolni. Andre nigdy jeszcze nie wyjeżdżał z domu, podróż byłaby
dla niego wielkim przeżyciem, jechałby pociągiem, zobaczyłby kawałek Norwegii.
Zatrzymamy się u Christoffera; prawdę mówiąc to on pytał, czy Andre mógłby przyjechać ze
mną. Chciałby spotkać się ze swym chrześniakiem i pokazać mu Lillehammer.
- Moim zdaniem to wspaniały pomysł - ucieszyła się Agneta.
- Moim także - zawtórował jej Henning. - Pamiętaj tylko, żeby ciepło ubierać chłopca!
- Dobrze, dobrze, tatusiu. - Benedikte uśmiechnęła się ukradkiem. Nikt tak nie martwił się o
zdrowie i dobre samopoczucie Andre, jak jego dziadek Henning.
Tej nocy Christoffera wezwano do szpitala. W jednym z drewnianych rozpadających się
domków w mieście wybuchł pożar i Christoffer musiał zająć się ofiarami, jedną osobą
poparzoną, drugą - zaczadzoną.
Ratując chorych rozbudził się tak bardzo, że kiedy skończył, nie w głowie było mu wracać do
domu, do łóżka. Skierował się więc bezpośrednio do pawilonu, w którym leżała Marit z
Grodziska.
Sam sobie zadaję dodatkowe cierpienia, myślał. Wiem przecież, że ona już nie żyje. To
pewne.
Ale Marit żyła. Wbrew wszelkim przewidywaniom w trawionym gorączką ciele tlił się jeszcze
płomyk życia. Nocna pielęgniarka czuwająca przy jej łóżku starała się utrzymać ranę w
czystości, przemywając ją płynem dezynfekującym. Marit dostała środek przeciwbólowy i
wzmacniający, a na wszelki wypadek jeszcze sole trzezwiące z domowych zapasów
pielęgniarki.
Nie wiadomo, czy to one podziałały, czy też lek na wzmocnienie, ale w każdym razie pewne
było, że Marit nadal oddycha. Christoffer wiedział jednak, że to tylko odsuwanie w czasie
tego, co nieuniknione. Nic na ziemi nie mogło pomóc Marit z Grodziska. Infekcja
najprawdopodobniej zaatakowała już wątrobę, nerki i inne organy. Tylko kwestią czasu
pozostawało, kiedy przestanie bić jej przeciążone serce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl