
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odwróceni do niej plecami, więc Lisa mogła przemknąć się koło nich
niepostrzeżenie. Za zakrętem korytarza zatrzymała się przerażona. Viviane
stała oparta o ścianę i szlochała rozpaczliwie. Lisa wyciągnęła rękę i
pogładziła ją po ramieniu. - Przykro mi - powiedziała cicho.
Viviane podniosła głowę. - Straciłam córkę Waltera... A Jeremy mną
pogardza. On mnie nienawidzi, Liso. I zrobi wszystko, żeby trzymać Karolinę
z daleka ode mnie.
- Nie, Viviane. Jeremy bardzo kochał Waltera. Będzie czcił jego pamięć i
nie wykluczy z życia Karoliny kobiety, którą jego brat kochał i której
powierzył dziecko. Nawet jeśli ujawni teraz swoje ojcostwo.
Z oddali słychać było kroki. Viviane pospiesznie otarła łzy z twarzy.
Jeremy podszedł do nich. - Liso, jak mam ci dziękować za wszystko, co
zrobiłaś dla mnie i dla Karoliny?
- Nie musisz mi dziękować, Jeremy. Zrobiłam to z przyjemnością.
- No, drogi szwagrze, cieszysz się na widok przegranej przeciwniczki? -
spytała Viviane sarkastycznie.
- Viviane, czy możesz mi wybaczyć moje okropne zachowanie wobec
ciebie? Użyłem cię do wyładowania własnego poczucia winy i nie
RS
87
zauważyłem przy tym, jak bardzo cię zraniłem i jak mało zwracałem uwagę
na twój ból. Czy sądzisz, że możemy zapomnieć ten koszmar?
Viviane popatrzyła najpierw na Lisę, a potem na Jeremy'ego. - Toto nie
będzie łatwe, Jeremy. Ale dlaczego nie mielibyśmy spróbować? Karolina nam
pomoże.
- Viviane, dziękuję ci. - Jeremy objął bratową. - A dzisiaj wieczorem
uczcimy wspólnie...
Lisa poczuła się nagle zbędna. Odeszła niezauważona i wybiegła z budynku
sądu.
- Liso, nasze modlitwy zostały wysłuchane. - Pastor March podszedł do niej
rozpromieniony i wręczył jej kopertę. - Niech pani czyta.
Szanowny pastorze March!
Chciałbym, żeby wymieniona na czeku suma została potraktowana jako
darowizna na zakup i renowację odpowiedniego budynku z przeznaczeniem
na schronienie dla bezdomnych mieszkańców dzielnicy Lynn. Jest to moje
podziękowanie dla Lisy Marii Conti za jej dobroć i gorące serce, jakie okazała
mnie i mojej rodzinie.
Z wyrazami szacunku, Jeremy Winthrop
Lisa wyjęła z koperty czek i spojrzała na sumę. Oczy rozszerzyły się jej ze
zdumienia. - Paul, to... to cud.
Pastor skinął. - Drogi Pana są cudowne. Czy nie tak napisano w Biblii?
Te słowa jeszcze dzwięczały Lisie w uszach, gdy póznym wieczorem
kończyła swój dobrowolny dyżur w gminie kościelnej. Ale dokąd
zaprowadziła ją jej droga? Czy ma przyjąć ofertę z Pttsfield? Ale czyż nie tu
jest jej miejsce? Czy mogłaby zostawić Patsy i tych wszystkich ludzi bez
pracy, pożywienia i dachu nad głową? Czyż nie jest jej obowiązkiem
pomagać tym, którzy oczekują jej pomocy?
Myślami powędrowała do Jeremy'ego i Karoliny. Ojciec i córka są wreszcie
razem i urządzają sobie wspólne życie, w którym także Viviane będzie miała
swój udział. Zadanie Lisy w domu Winthropów zostało wypełnione. Nie było
powodu, dla którego miałaby tam wracać.
Przygnębiona pojechała wieczorem do swojego pustego mieszkania w
mieście. Czuła się obco w zimnych pomieszczeniach, które od tygodni nie
były zamieszkane. Jej tęsknota za Jeremym i Karoliną rosła z każdą sekundą.
Nie masz tam czego szukać, upomniała się w myślach. Ale jak miała
zapomnieć o tym, co nadało jej życiu sens?
RS
88
By nie ulec pokusie pojechania do Hamiltonu, wybrała numer Jeremy'ego i
poinformowała panią van Home, że w najbliższych dniach jest zajęta i na
razie nie przyjedzie.
W nocy prawie nie spała. Niespokojnie przewracała się na łóżku i
próbowała uporządkować myśli. Ale daremnie.
By oderwać się od przykrych myśli, rzuciła się w następnych dniach w wir
pracy. I stawała się coraz spokojniejsza. Ból, który czuła, gdy myślała o
Jeremym i Karolinie, powoli ustępował i nauczyła się znowu być sama.
Jak w każdą niedzielę, gdy w sali plebanii wydawano jedzenie dla
potrzebujących, Lisa stała na swoim miejscu i rozdzielała porcje między
ludzi, którzy stali w kolejce. Po pewnym czasie kolejka oczekujących skróciła
się i Lisa chciała właśnie trochę odpocząć, gdy podszedł do niej mężczyzna w
podartym ubraniu i wręczył jej swój talerz.
- Woli pan ciasto z jabłkami czy ze śliwkami na deser? - spytała, nie
podnosząc wzroku.
Mężczyzna mruknął coś niewyraznie.
- Przepraszam, ale nie zrozumiałam. - Lisa podniosła głowę i spojrzała na
mężczyznę. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Otworzyła usta, ale nie
była w stanie wydobyć głosu.
- Dobry wieczór, panienko. Chętnie wezmę po małej porcji obu, jeśli to
możliwe - powiedział z uśmiechem.
- Jeremy! - Wreszcie wyrwała się z odrętwienia. - Jak ty wyglądasz? I co...
co tu robisz?
- Chciałem cię zaprosić, żebyś zjadła ze mną. Pracowałaś trzy godziny bez
przerwy, więc z czystym sumieniem możesz sobie zrobić chwilę odpoczynku.
- Chcesz mi powiedzieć, że obserwujesz mnie już od trzech godzin? Gdzie
się przez cały czas ukrywałeś? - Nagle zrobiło się jej lekko na duszy.
- Tam, z tyłu, w najdalszym kącie. Wspaniałe sobie porozmawiałem i
znalazłem mnóstwo nowych przyjaciół, jak sądzę.
- Liso, potrzebuję czyste łyżeczki do budyniu. - Mała Maria stanęła przy
niej ze swoją tacą. - Szkoda, że Karolina już z panią nie przychodzi. -
Chwyciła tacę, na której Lisa położyła jej czyste łyżeczki, i wróciła do stołów
dzieci.
Jeremy popatrzył za nią. - Co za miła dziewczynka - powiedział cicho.
- No i co, nie uda się panu oderwać Lisy od pracy? - Pastor March skinął
Jeremy'emu. - Niech pan poczeka, zaraz sobie z tym poradzimy. Wszedł za
RS
89
ladę i rozwiązał tasiemki fartucha Lisy. - Zmiana! Niech pani stąd znika, ale
już! - Ze śmiechem odsunął Lisę na bok i wręczył jej talerz z jedzeniem.
Lisa w milczeniu poszła za Jeremym do małego stolika na uboczu. Usiedli i
zaczęli jeść.
- Nie chcesz wiedzieć, co u Karoliny? - Jeremy w końcu przerwał
milczenie.
- Karolina wie teraz, do kogo należy, i wie też, że oboje - ty i Viviane -ją
kochacie. Myślę, że dobrze zniesie prawdę, gdy pewnego dnia się jej dowie -
odparła Lisa i podniosła głowę. W tym samym momencie Jeremy podniósł
głowę i ich spojrzenia spotkały się.
- Dlaczego tak uciekłaś ode mnie na łeb na szyję, Liso? - spytał spokojnie
Jeremy. - Zniknęłaś z naszego życia bez jednego słowa, bez jakiegokolwiek
wyjaśnienia. Dlaczego, Liso?
- Nie tak głośno, Jeremy, proszę. Ludzie już na nas patrzą.
- To jest mi obojętne. Chcę odpowiedzi. Chcę wiedzieć, dlaczego nie
wracasz do domu, gdzie Karolina na ciebie czeka i... gdzie ja na ciebie
czekam.
- Ależ sprawa Winthropów jest zakończona... Nie mam już u was czego
szukać.
- Tak uważasz? I nie możesz sobie wyobrazić, że ja... że ja cię kocham?
Lisa osłupiała. Czuła, że brakuje jej tchu. - Jeremy... nie nabijaj się ze mnie.
Wziął ją za ręce. - Chodz do domu, Liso! Błagam cię!
- Ale... [ Pobierz całość w formacie PDF ]