RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czworga.
- Ależ Nash! - próbowaÅ‚a zaprotestować, ale z jej gÅ‚o­
su przebijaÅ‚a bezgraniczna wdziÄ™czność. - Nie musisz ni­
czego zmieniać. Nie chcę, żebyś się zmieniał.
- Samo poznanie ciebie odmieniło mnie, Stacey, czy
tego chciałem, czy nie. Reszty dokonała miłość...
MiÅ‚ość, miÅ‚ość, miÅ‚ość, powtórzyÅ‚a w duchu kilkakrot­
nie, jakby napawając się sensem tego magicznego słowa.
Aatwiej było je wypowiedzieć, niż w nie uwierzyć.
Oprócz kilku fizycznych cech, które zafascynowały ją
zaraz na poczÄ…tku, Nash w niczym nie przypominaÅ‚ prze­
cież Mike'a.
Był dojrzały, odpowiedzialny, wiedziała, że może na
nim polegać. Z Mikiem nigdy nie była pewna dnia ani
godziny.
PrzechadzajÄ…c siÄ™ leniwie po domu, z zadziwieniem
odkrywała coraz to nowe ślady troskliwej opieki Nasha.
Zreperowany zamek w drzwiach, dziaÅ‚ajÄ…ce Å›wiatÅ‚o w ho­
lu, półka w kuchni... rzeczy, na które Mikę jakoś nigdy
nie potrafił znalezć czasu.
Zdecydowanie nie byli do siebie podobni, on i MikÄ™.
Dee nie miała racji.
Sposób, w jaki opiekował się domem, jak zajmował się
nią, jak troszczył się o dziewczynki i jak... kochał się
z niÄ… wczorajszej nocy... Czule i delikatnie, bardziej
chcąc dawać, niż brać.
- Stacey! - gÅ‚os Very przywoÅ‚aÅ‚ jÄ… z powrotem do rze­
czywistości. - Widziałaś?
- Wejdz, proszę! - zawołała Stacey, przysiadając na
oparciu sofy. - Co powiesz na filiżankę kawy?
Vera stanęła w progu. W rÄ™ku trzymaÅ‚a najnowszy nu­
mer  Maybridge Gazette".
- A, to? MyÅ›lÄ™, że nie warto nawet wspominać. - Sta­
cey aż uśmiechnęła się na wspomnienie poniedziałkowego
festynu.
Zza okna ich uszu dobiegł odgłos silnika. Na
podjezdzie pojawiÅ‚ siÄ™ czerwony wóz Dee. Sama Dee zja­
wiła się pod drzwiami w ułamku sekundy.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?! - zawołała od
progu. W ręku trzymała ten sam numer  Maybridge Ga-
zette", którym przed chwilą wymachiwała Vera. Zdaje się,
że cieszył się on dziś wyjątkowo dużym zainteresowaniem
w miasteczku.
- Ale, o co chodzi? - Stacey nie była pewna, którą
z rewelacji może mieć na myśli jej starsza siostra.
- O Nashu Gallagherze, oczywiście.
Czyżby pisały o tym wszystkie dzisiejsze gazety?!!
Stacey poczuła na całym ciele dziwne mrowienie.
Dee szybkim ruchem rzuciła pismo na stolik przy sofie.
Na pierwszej stronie, tuż obok zdjęcia Nasha, widniał
spory tytuł:
 MÅ‚ody Baldwin daje wykÅ‚ad na miejscowym uniwer­
sytecie".
- Więc?
- Nash Gallagher jest wnukiem starego Archiego Bald-
wina, nie udawaj, że o tym nie wiesz - rzuciÅ‚a zniecier­
pliwiona Dee.
Prawdę mówiąc o tym, jakie nazwisko nosi Arenie, nie
miała pojęcia aż do chwili, kiedy odwiedziła go ostatnio
w szpitalu.
- I co z tego?
- I pozwoliłaś na to, żebym ja, w obecności świadków,
nazwała go zwykłym stróżem?!! - tym razem, zamiast
zniecierpliwienia, w gÅ‚osie Dee sÅ‚ychać byÅ‚o najprawdzi­
wszą złość.
- Powiedziałabym raczej - Stacey z trudem odwróciła
wzrok od zdjęcia, na którym Nash, w garniturze i białej
koszuli, wyszedł wyjątkowo przystojnie - że to on pozwo-
lił ci się tak nazwać. Widocznie jest wyjątkowo skromnym
człowiekiem, nie sądzisz?
- Archie to przecież miejscowy bogacz - Dee mówiła
gorączkowo, z trudem łapiąc oddech. - Kiedy likwidował
jedno ze swoich przedsiÄ™biorstw, każdemu z byÅ‚ych pracow­
ników ofiarował część zakładowego majątku. Rozumiesz?
Nie sprzedał, nawet nie wydzierżawił... Po prostu dał.
- To prawda, Stacey - odezwała się Vera, podając Dee
filiżankę z kawą. - Moja matka pracowała kiedyś dla
Baldwinów. Tak właśnie weszłyśmy w posiadanie domu,
w którym teraz mieszkamy.
Dee pokiwała triumfalnie głową.
- Co wiÄ™cej - odezwaÅ‚a siÄ™ ponownie - w gazecie pi­
szÄ… o tym, jak Archie Baldwin wydziedziczyÅ‚ swojÄ… ro­
dzoną córkę za to, że wyjątkowo podle traktowała syna.
Podobno roztrwoniła cały swój majątek w czasach, kiedy
Nash był jeszcze dzieckiem, o niego samego nie troszcząc
siÄ™ zbytnio.
- Archie Baldwin... - powtórzyła Stacey, jakby nadal
nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała. - Stary Archie,
któremu parę razy pomagałam w prowadzeniu ogrodu
i którego potem znalazÅ‚am nieprzytomnego w jednej z al­
tanek.
- Chcesz powiedzieć, że ten staruszek, którego czasa­
mi tu widywaÅ‚am - wydawaÅ‚o siÄ™, że Dee może nie prze­
żyć kolejnej rewelacji - to Archie Baldwin?! Ten Archie
Baldwin?!
- Nie, najwyrazniej było co najmniej dwóch starusz-
ków o identycznym imieniu, którzy prowadzili ogrody [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl