RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przerastającym go pod każdym względem. Każdą myśl, która kiedykolwiek przyszła lub
mogła przyjść Winstonowi do głowy, O'Brien już dawno przeanalizował i odrzucił. Jego
umysł mieścił w sobie umysł Winstona. Ale czyż w takim razie O'Brien mógł być szalony?
Nie - to on, Winston, musiał stracić rozum. O'Brien zatrzymał się i spojrzał na niego,
ponownie przybierając surowy wyraz twarzy.
- Nie wyobrażaj sobie, Winston, że zdołasz się uratować, choćbyś, nie wiem jak,
ukorzył się przed nami. Nie darujemy nikomu, kto zbłądził. Nawet gdybyśmy pozwolili ci
żyć, dopóki nie umrzesz śmiercią naturalną, i tak byś się nam nie wymknął. To, co ci się
tu przydarzy, zmieni cię na zawsze. Uświadom to sobie wreszcie, zgnieciemy cię tak, że
nigdy się nie podzwigniesz. Z tego, czego doznasz, nie otrząśniesz się, nawet gdybyś żył
tysiąc lat. Nigdy więcej nie zaznasz żadnych ludzkich uczuć. Wszystko w tobie obumrze.
Nigdy nie będziesz zdolny odczuwać miłości, przyjazni, radości życia; zapomnisz, co to
śmiech, ciekawość, odwaga, prawość. Będziesz pusty w środku. Wyciśniemy z ciebie
wszystko, po czym napełnimy cię sami.
Umilkł i dał znak człowiekowi w kitlu. Winston słyszał, że ten przysuwa mu do
głowy jakieś ciężkie urządzenie. O'Brien usiadł przy łóżku; jego twarz znajdowała się
prawie na tym samym poziomie co Winstona.
- Trzy tysiące - polecił, zwracając się do asystenta nad głową leżącego.
Dwie niewielkie poduszeczki, lekko wilgotne w dotyku, przywarły do skroni
Winstona. Zadrżał. Czekał go ból; nowy, nieznany. O'Brien uspokajającym, niemal
dobrotliwym gestem położył rękę na dłoni więznia.
- Tym razem nie będzie bolało. Patrz mi w oczy.
W tej samej chwili nastąpiła przerazliwa eksplozja, a przynajmniej Winstonowi
zdawało się, że słyszy jej huk, choć może brzmiał tylko w jego głowie. Na pewno jednak
218
ujrzał oślepiający blask. Nic mu się nie stało, ale czuł się tak, jakby siła wybuchu cisnęła
go na ziemię. Chociaż cały czas leżał na plecach, miał wrażenie, że dopiero za sprawą
wybuchu znalazł się w tej pozycji. Straszliwe, bezbolesne uderzenie rozciągnęło go na
płask. Zarazem coś dziwnego wydarzyło się z jego umysłem. Kiedy odzyskał wzrok,
przypomniał sobie, kim jest i gdzie się znajduje, rozpoznał twarz wpatrzonego w niego
człowieka; lecz gdzieś w jego głowie powstała nagle próżnia, jakby wycięto mu kawałek
mózgu.
- Zaraz wrócisz do siebie - rzekł O'Brien. - Spójrz na mnie. Powiedz, z jakim
państwem Oceania prowadzi wojnę?
Winston zadumał się. Wiedział, co to Oceania, i wiedział, że jest jej obywatelem.
Znał też nazwy Eurazja i Wschódazja, ale zupełnie się nie orientował, kto z kim wojuje.
Prawdę mówiąc, w ogóle nie kojarzył, że trwa jakaś wojna. - Nie pamiętam.
- Oceania prowadzi wojnę ze Wschódazja. Przypominasz sobie?
- Tak.
- Oceania zawsze walczyła ze Wschódazja. Od twojego urodzenia, od powstania
Partii, od początku historii wojna trwa nieprzerwanie, cały czas ta sama. Teraz
pamiętasz?
- Przed jedenastu laty wymyśliłeś sobie bajeczkę o trzech ludziach skazanych na
śmierć za zdradę. Wmówiłeś sobie, że widziałeś strzęp papieru świadczący o ich
niewinności. Nic takiego nigdy nie istniało. Po prostu całą historię wyssałeś z palca, a
potem w nią uwierzyłeś. Czy teraz pamiętasz, że to się tak właśnie zaczęło?
- Tak.
- Przed chwilą pokazałem ci uniesioną dłoń. Widziałeś pięć palców. Pamiętasz?
- Tak.
O'Brien podniósł lewą dłoń, jak uprzednio chowając kciuk.
- Pokazuję ci pięć palców. Widzisz pięć palców?
- Tak.
I naprawdę je widział przez ułamek sekundy, dopóki coś w jego mózgu się nagle
nie przestawiło. Zupełnie wyraznie widział pięć palców. Po chwili wszystko wróciło do
219
normy; powróciły też strach, nienawiść i dezorientacja. Ale przez pewien czas - nie miał
pewności, jak długo to trwało, może nie więcej niż trzydzieści sekund - widział wszystko z
wyjątkową jasnością; każda kolejna sugestia O'Briena wypełniała sobą mały segment
pustki, stając się niepodważalną prawdą, a dwa plus dwa mogło się naprawdę równać
trzy lub pięć, jeśli zachodziła potrzeba. Wrażenie to rozwiało się, jeszcze zanim O'Brien
opuścił rękę; Winston zapamiętał ten swój krótkotrwały stan tak samo, jak pamięta się
istotne przeżycia sprzed wielu lat, kiedy właściwie było się zupełnie innym człowiekiem.
Nie potrafiłby jednak ponownie się w ten stan wprowadzić.
- Teraz przynajmniej wiesz - rzekł O'Brien - że to możliwe.
- Tak - przyznał Winston.
O'Brien, wyraznie zadowolony, podniósł się z miejsca. Winston ujrzał, jak
mężczyzna, w białym kitlu na lewo od niego łamie ampułkę i napełnia strzykawkę.
O'Brien z uśmiechem znów zwrócił się do Winstona. Poprawił okulary na nosie niemal
takim samym gestem, jak to czynił niegdyś.
- Czy pamiętasz - zaczął - jak napisałeś w pamiętniku, że wszystko jedno, czy
jestem przyjacielem, czy wrogiem, bo przynajmniej jestem kimś, kto cię rozumie i z kim
mógłbyś porozmawiać? Miałeś rację. Lubię z tobą gawędzić. Pociąga mnie twój umysł.
Jest podobny do mojego, z tą różnicą, że ty jesteś szalony. Zanim zakończymy sesję,
możesz mi zadać kilka pytań, jeśli masz ochotę.
- Mogę pytać o wszystko?
- Tak. - Widząc, że Winston wpatruje się w przełącznik, dodał: - Urządzenie jest
wyłączone. Co chcesz wiedzieć?
- Co zrobiliście z Julią? O'Brien się uśmiechnął.
- Zdradziła cię, Winston. Od razu i bez wahania. Rzadko zdarza mi się widzieć, by
ktoś tak szybko przeszedł na naszą stronę. Gdybyś ją teraz ujrzał, prawie byś jej nie
poznał. Skłonność do buntu, oszustw, ryzyka, umiłowanie sprośności - wszystko zostało
w niej wypalone do cna. Idealne nawrócenie, wręcz klasyczny przypadek.
- Torturowaliście ją?
O'Brien nie udzielił mu odpowiedzi.
220
- Następne pytanie - rzekł.
- Czy Wielki Brat istnieje?
- Oczywiście, że istnieje. Partia istnieje, a Wielki Brat to ucieleśnienie Partii.
- Czy istnieje w ten sam sposób co ja?
- Ty nie istniejesz.
Winstona znów ogarnęło poczucie bezsilności. Wiedział, a przynajmniej
wyobrażał sobie, jakimi argumentami można się posłużyć chcąc udowodnić, że nie
istnieje - ale to przecież oczywista bzdura, żonglowanie słowami. Czyż stwierdzenie  Ty
nie istniejesz nie jest logicznym absurdem? Lecz spieranie się nic by nie dało. Jego
umysł aż wzdrygnął się na myśl o niezbitych, szalonych argumentach, które O'Brien
zacząłby przytaczać, aby pokonać rozmówcę.
- Myślę, że istnieję - powiedział ze znużeniem. - Jestem świadom swojej
egzystencji. Urodziłem się i umrę. Mam ręce i nogi. Zajmuję określone miejsce w
przestrzeni. Tej samej przestrzeni nie może równocześnie zajmować żaden inny
konkretny przedmiot. Czy Wielki Brat istnieje podobnie?
- To nie ma znaczenia. Wielki Brat istnieje.
- Czy Wielki Brat kiedyś umrze?
- Skądże znowu! To niemożliwe. Następne pytanie.
- Czy istnieje Braterstwo?
- Tego, Winston, nie dowiesz się nigdy. Nawet jeśli po zakończeniu twojej
reedukacji postanowimy cię zwolnić i dożyjesz spokojnie dziewięćdziesiątki, nigdy nie
poznasz prawdy. Jak długo będziesz żył, istnienie Braterstwa pozostanie dla ciebie nie
rozwiązaną zagadką.
Winston leżał w milczeniu. Oddech miał przyspieszony. Wciąż nie zadał pytania,
które pierwsze przyszło mu do głowy. Musiał je postawić, lecz język jakby odmawiał mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cherish1.keep.pl