[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nigdy.
- No to dlaczego?
- Lane - wyznała rozpaczliwym szeptem. - Wyszłam za niego z powodu
Lane'a.
To potwierdziło jego obawy - była w ciąży, wychodząc za Josha Riddleya.
Prawda okazała się zbyt bolesna. W odwecie za to, że ją zostawił, szukała pocie-
szenia w ramionach pierwszego napotkanego mężczyzny.
- Nigdy nie pozwoliłbym, żebyś wyszła za kogoś takiego. - Ujął jej twarz w
dłonie i Scałował łzy. - Dlaczego na mnie nie zaczekałaś?
S
R
Zbladła i próbowała się wyrwać, ale John chwycił ją za ramiona i przyciągnął
do siebie.
- Dlaczego? - powtórzył pytanie.
- Shannon Sullivan - wyznała łamiącym się głosem.
- Shannon Sullivan? - Zamrugał ze zdziwienia. - A co ona miała z nami
wspólnego?
- Sam wiesz, co było między wami. - Kara przygryzła wargę i uniosła do góry
brodę. Nos miała czerwony, a oczy wilgotne od łez, ale duma była silniejsza. -
Spotkałam ją miesiąc po twoim wyjezdzie. Powiedziała mi o waszym związku. -
Azy znowu napłynęły jej do oczu.
John zmarszczył czoło. Jak przez mgłę pamiętał, że tańczył kiedyś z pulchną
blondynką, która włóczyła się po wszystkich klubach, gdzie lubili zaglądać kow-
boje, i szła do łóżka z każdym, kto jej to zaproponował.
- Między mną i Shannon nigdy nic nie było.
Kara potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Znowu zaczęła płakać. Ocierała
łzy wierzchem dłoni, ale płynęły nadal.
- Uganiała się za tobą w szkole, a mnie nienawidziła, bo stałam jej na drodze.
Kiedy pojechałeś na rodeo, poderwała cię. Tak mi powiedziała.
Kara znów spróbowała mu się wyrwać, ale trzymał ją mocno. Musiał ją prze-
konać. Spojrzał jej prosto w oczy.
- Shannon kłamała, Karo. Ona latała za wszystkimi kowbojami.
- Ale zależało jej na tobie.
- Ja chciałem robić karierę. Wcale nie interesowały mnie dziewczyny. Dla-
czego mi nie wierzysz? - Zacisnął zęby. - Nie jestem taki jak ojciec. Nigdy cię nie
zdradziłem z Shannon. Nigdy!
Kara opadła z sił. Na jej twarzy malowały się smutek i przerażenie.
- Chcesz powiedzieć - jej głos załamał się - że nie musiałam wychodzić za
Josha Riddleya?
S
R
%7łal ścisnął go za serce. Tyle musiała wycierpieć.
- Jak mógłbym ci to wynagrodzić, kochanie? - Czule wodził ustami po jej
twarzy, jej oczach i policzkach. - Powiedz, jak ci to wynagrodzić?
Bardzo pragnął, by zapomniała o wszystkich cierpieniach, i przycisnął głodne
usta do jej warg. Kara przytuliła się do niego. Pragnął tej kobiety do szaleństwa.
Krew pulsowała w jego żyłach. Tyle tygodni czekał na tę chwilę.
Kara przesunęła ręce po jego nagich plecach i piersi, aż ugięły się pod nim
kolana. Poprowadził ją w stronę łóżka.
- Nigdy nie przestałem cię pragnąć - szepnął chrapliwie do jej ucha.
Gdy jej kolana dotknęły materaca, John odsunął się i popatrzył na jej zaru-
mienioną twarz. Chciał, żeby wiedziała, że nigdy nie pozwoliłby, żeby jakiś męż-
czyzna ją skrzywdził.
- Wróciłbym, gdybym wiedział o dziecku.
Kara zmieniła się w jednej chwili. Znieruchomiała, jakby ktoś wylał na nią
kubeł zimnej wody. Już nie odpowiadała na jego pocałunki. Jednym ruchem ode-
pchnęła go od siebie.
- Kara? - Co on takiego powiedział? Nie rozumiał, co się stało.
- Nie powinnam była tego robić. - Uniosła do góry brodę.
Ze łzami na rzęsach wyglądała tak niewinnie.
Zanim zdążył zaprotestować, wypadła z sypialni. Za chwilę usłyszał trzaśnię-
cie frontowych drzwi.
Co się stało? Najpierw wyglądała na zakochaną, a potem skoczyła mu do
oczu. Czy jego pocałunki były takie okropne? A może był zbyt natrętny?
Uderzył się ręką w czoło. Właśnie wyznała mu, jak ją traktował Riddley, a on
sam zachował się jak brutal.
Głupi jesteś, Murdock, złościł się w duchu, potrząsając głową. Ta kobieta po-
trzebuje delikatności i czułości, a ty rzucasz się na nią jak dzikus.
Ze złości kopnął łóżko, aż zabolała go noga. Zaczął skakać na drugiej, zado-
S
R
wolony, że spotkała go kara. Znowu się nie popisał. Starał się, jak mógł, ale geny
ojca wzięły górę.
ROZDZIAA DZIESITY
- Co robisz?
Kara podskoczyła ze strachu i odwróciła się, trzymając w ręku szczotkę do
włosów.
- John! Nie słyszałam, jak wszedłeś.
Właśnie wziął prysznic i jego włosy były mokre i błyszczące. Nawet po ca-
łym dniu pracy na ranczu wyglądał znakomicie.
Krew napłynęła jej do twarzy. Od wczorajszego spotkania unikała go, a teraz
stał w jej sypialni. Nie wiedziała, co powiedzieć, jak wytłumaczyć swoje dziwne
zachowanie. Najpierw lgnęła do niego, a potem go odepchnęła. Dowiedziała się, że
jej nie zdradził. Za to ona zdradziła jego. Kto wie, co John zrobi, gdy się o tym do-
wie. Może zabierze ranczo, a skoro zaczął się już starać o adopcję, to może nawet
odbierze jej dziecko. Ale najgorsze było to, że jego czułość i pożądanie mogą za-
mienić się w nienawiść.
John spojrzał na rozesłane łóżko i zwiewną koszulę nocną na poduszce.
- Jesteś zmęczona?
Wystarczyło, że spojrzał na jej koszulę, a w jej głowie już zaczęły się kłębić
myśli. Starała się zapomnieć o poczuciu winy i zdenerwowaniu i wydusiła z siebie
uprzejmą odpowiedz.
- Ależ skąd. - Odwracając się, sięgnęła po zieloną gumkę do włosów. - Lane
nocuje dziś u taty, więc nie robiłam kolacji. Jeśli jesteś głodny, mogę ci coś przy-
gotować.
- Mam dla ciebie niespodziankę. - Wyciągnął rękę. - Chodz ze mną.
- To chyba nie jest dobry pomysł.
S
R
- Daj spokój, Kara. Czy nie możemy być dla siebie mili? Do niczego cię nie
będę zmuszał. Obiecuję.
Nie mogła spojrzeć mu w oczy.
- Znam twoje sztuczki, Murdock.
Uniósł jej brodę palcem. Psotne chochliki igrały w jego oczach.
- Może nauczyłem się nowych sztuczek.
Mimo woli uśmiechnęła się.
- Nie wątpię.
- No to chodz. Zaryzykuj. Przekonaj się, co potrafię. Co ci szkodzi?
Już chyba nic nie mogło jej zaszkodzić.
- Jesteś dziś bardzo tajemniczy. - Jednak zsunęła kapcie, włożyła sandały i
poszła za nim do stodoły. Dwa osiodłane konie czekały na nich.
- Czy gdzieś jedziemy?
- Tak.
- Ale nie powiesz nic więcej?
- Nie. - Podał jej czerwoną chustkę. - Zawiąż to na oczach.
Rozkoszne dreszcze przebiegły po jej ciele, wywołując gęsią skórkę. Odsunę-
ła się.
- Mam to zawiązać na oczach? Chyba znowu śnisz na jawie, Murdock.
- Boisz się?
- Nie! - Ale po chwili dodała: - Może. Co ty knujesz?
Wręczył jej chustkę.
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać. Wiedziała, że to głupie, ale nie
mogła oprzeć się pokusie.
Zawiązał jej oczy. Odgarniając jej włosy z szyi, musnął ustami jej kark i za-
śmiał się ochryple, gdy zadrżała i odchyliła się. Jego silne ręce wsadziły ją na sio-
dło.
Cochis i Taffy poniosły ich przez łąkę. Po kolejnym gorącym dniu noc była
S
R
trochę chłodna. Zwierszcze i żaby śpiewały zgodnym chórem. W oddali rozległo
się wycie kojota.
- Coś tu kwitnie. - Jego przytłumiony głos wywołał znowu gęsią skórkę na jej
ramionach.
- To kapryfolium. Aadnie pachnie. - Jej głos także był zmieniony.
Parskanie koni, miękki stukot ich kopyt na gęstej trawie, skrzypienie siodeł i
pobrzękiwanie uprzęży - wszystko potęgowało magiczny nastrój. John już więcej
jej nie dotknął, ale czuła go przy sobie.
Zanim dojechali do celu, Kara usłyszała szum wody. Gdy konie zatrzymały
się, John zsadził ją z siodła i przytulił. Gdy pocałował ją czule, pragnęła zapomnieć
o wszystkim, co ich dzieli.
Jej serce zabiło mocno, gdy wziął ją w ramiona.
- John?
- Ciii.
Położył ręce na jej chustce. [ Pobierz całość w formacie PDF ]